Morawiecki Tuskowi nóg umyć nie jest godny

Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla PAP udowadnia, że albo nie rozumie, czym są pytania prejudycjalne, albo udaje, że nie rozumie. Przedstawia triumfalną narrację o rzekomo korzystnym dla PiS wyroku TSUE z 19 listopada. Zaciekle broni nowej KRS i znów atakuje sędziów

Premier Mateusz Morawiecki w rozmowie z PAP przedstawił zdumiewającą interpretację wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada. Oczerniał też sędziów, którym zarzucał politykierstwo i bronienie swoich przywilejów.

Morawiecki to kolejny obok prezydenta Andrzeja Dudy, ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry oraz wiceministra sprawiedliwości Sebastiana Kalety polityk najwyższego szczebla, który nastawia opinię publiczną przeciwko sędziom stosującym się do wyroku luksemburskiego Trybunału.


Politycy i media wspierające „reformę” sądownictwa nasiliły ataki na sedziów po wyroku TSUE. W takiej sytuacji obywatelskim obowiązkiem jest okazanie solidarności z sędziami, którzy są dziś w Polsce poddawani naciskom i represjonowani za orzekanie zgodnie z literą prawa oraz stosowanie się do orzeczeń najważniejszego sądu UE.

W niedzielę 1 grudnia w calym kraju zapowiedziano demonstracje solidarnosci z sędziami. Warto wziąć w nich udział.  O godz. 16:00 w Warszawie OKO.press bedzie na proteście pod Ministerstwem Sprawiedliwości.


Sprawdzamy, jak dalece opinie premiera mijają się z faktami.

Premier w obronie neo KRS

TSUE sam nie ocenił wprost KRS, ale podał Izbie Pracy SN przekrojowe i szczegółowe kryteria oceny czy  sposób powołania KRS nie budzi „wątpliwości co do niezależności organu biorącego udział w procedurze powoływania sędziów”.

Skala i różnorodność udokumentowanych zastrzeżeń co do powołania i funkcjonowania neo KRS uprawdopodobniają, że Izba Pracy SN niebawem oceni, że KRS nie gwarantuje powoływania sędziów niezależnych w rozumieniu prawa unijnego.

Premier o organizacji sądownictwa

TSUE potwierdził, że państwa członkowskie mają kompetencje do decydowania o organizacji wymiaru sprawiedliwości, ale – co w wyroku z 19 listopada kluczowe – efekt organizacji sądownictwa musi zapewniać respektowanie niezależności i niezawisłości sędziów tak, jak je rozumie prawo unijne.

Luksemburski Trybunał w swoich wyroku pokazał związek między organizacją sądownictwa, w tym ciałami biorącymi udział w wyborze sędziów, takimi jak KRS, a niezależnością i niezawisłością sędziów.

Premier Morawiecki utrzymywał jednak, że „Trybunał powiedział też wyraźnie, że z prawa europejskiego nie wynika jeden konkretny model ustroju sądownictwa, a tym bardziej taki model z którym polska KRS byłaby niezgodna”.

Pierwsza część tej wypowiedzi jest prawdziwa: nie ma jednego modelu ustroju sądownictwa, który musi obowiązywać w całej UE. Natomiast każdy kraj musi zapewnić, aby wypracowany w nim model zapewniał prawne i rzeczywiste przestrzeganie niezależności i niezawisłości sądownictwa.

Druga część tej wypowiedzi jest fałszywa. TSUE w wyroku wymieniał, jakie kryteria trzeba wziąć pod uwagę do oceny nowej KRS. Wymienił okoliczności związane z jej powołaniem i udziałem w nim polityków, a także kwestie dotyczące funkcjonowania tego organu.

Przypomnijmy znów szczegółowe wskazania TSUE:

O niezawisłych sądach

Zapowiedź skierowania wniosku do TK po wyroku Izby Pracy SN

Morawiecki ujawnił, że rząd nie przygotuje żadnych propozycji zmian legislacyjnych w związku z wyrokiem. O nową ustawę o Krajowej Radzie Sądownictwa apelowała m.in. I Prezes SN prof. Małgorzata Gersdorf, a także byli sędziowie TK i SN, m.in. Andrzej Rzepliński, Stanisław Biernat, Wojciech Hermeliński, Ewa Łętowska, Jerzy Stępień, Andrzej Zoll i Adam Strzembosz.

Premier stwierdził za to, że wątpliwości co do konstytucyjnego umocowania organów państwa – takich jak KRS – powinien rozstrzygnąć Trybunał Konstytucyjny, a nie sądy powszechne czy nawet Sąd Najwyższy.

To zapowiedź, że po wydaniu orzeczeń przez Izbę Pracy SN – co ma się stać przed świętami Bożego Narodzenia – do Trybunału Konstytucyjnego zostanie skierowany wniosek w sprawie KRS. Nie można wykluczyć, że kwestię nowej KRS rozstrzygnie skład TK z nowym sędziami, Stanisławem Piotrowiczem lub prof. Krystyną Pawłowicz.

„Jeśli jakiś sąd ma wątpliwości, czy organy władzy publicznej działają zgodnie z prawem polskim lub międzynarodowym, powinien zwrócić się o rozstrzygnięcie do Trybunału Konstytucyjnego. Konstytucja to nie tylko hasło na koszulce – sądy mają obowiązek jej przestrzegać.” –  mówił PAP premier Morawiecki.

W marcu 2019 roku TK w sprawie z wniosku samej nowej KRS, „zalegalizował” sposób wyboru nowej Rady. Uzasadnienie tego wyroku było „niespójne, nierzetelne, nieuczciwe intelektualnie i brakowało w nim argumentów konstytucyjnych” – komentował konstytucjonalista dr Michał Ziółkowski.

Rewizja historii rad sądownictwa

W wywiadzie dla PAP Morawiecki nawiązywał do tego wyroku TK, mówiąc, że „obecna KRS została powołana zgodnie z Konstytucją RP”. Ocenił też, że poprzednie KRS nie były powoływane zgodnie z Konstytucją, ponieważ, jego zdaniem:

  • ich członkowie wybierani byli na indywidualne kadencje,
  • KRS była niereprezentatywna, nie było w niej prawie w ogóle przedstawicieli sądów rejonowych, a więc ponad 70 procent polskich sędziów.

Premier dokonał nieuprawnionej rewizji historii Krajowej Rady Sądownictwa. Konstytucja nie mówi bowiem, czy kadencje powinny być liczone indywidualnie, czy wspólnie dla wszystkich osób zasiadających w KRS. Natomiast mówi wyraźnie, że kadencja trwa 4 lata. Przerwanie jej przed terminem stoi w sprzeczności z Konstytucją.

Konstytucja mówi również, że sędziowscy członkowie KRS są wybierani przez środowisko sędziowskie, a nie przez polityków. Niezgodność z konstytucją wyboru sędziowskich członków obecnej KRS polega na tym, że zostali oni wybrani przez parlament, czyli polityków.

Jeszcze przed 2015 rokiem, zanim PiS zaczął wprowadzać zmiany w sądach, w dyskusjach sędziów oraz debacie naukowej pojawiały się pomysły, żeby w KRS zasiadali sędziowie reprezentujący sądy różnych instancji. Dyskutowano też nad wprowadzeniem reprezentacji regionalnej.

Słowa premiera Morawieckiego, że poprzednie Rady naruszały konstytucję, ponieważ nadreprezentowani byli w nich sędziowie sądów wyższych instancji, jest nadużyciem.

Antysędziowska propaganda

Mateusz Morawiecki jest z wykształcenia historykiem, a z pasji – ekonomistą, a nie znawcą prawa europejskiego. Nie usprawiedliwia to jednak, dlaczego premier polskiego rządu, zamiast odpowiadać merytorycznie na pytania o znaczenie wyroku luksemburskiego Trybunału (pomogłaby mu w tym lektura Stanowiska 13 organizacji broniących praworządności), atakuje sędziów.

Premier kreśli wizję sędziokracji i sędziowskiej rebelii. Zapowiedział też, że za ewentualny chaos prawny po wyroku TSUE będą odpowiadać sami sędziowie.

W rozmowie z PAP mówił: „Sędziowie są powołani po to, aby przestrzegać prawa i je stosować. Może im się to prawo nie podobać, mogą być niezadowoleni, że pewne decyzje, dotyczące na przykład nominacji sędziowskich spraw dyscyplinarnych przestały być wyłączną domeną sędziowskiej korporacji – ale muszą postępować zgodnie z tymi przepisami”.

To kolejna wypowiedź polityka najwyższego szczebla sugerująca, że protesty sędziów przeciwko systemowi odpowiedzialności dyscyplinarnej i innym represjom to reakcja na odebranie „kaście” części przywilejów i wprowadzenia obiektywnych, zewnętrznych kryteriów oceny pracy sędziów.

Podobną narrację przedstawił prezydent Andrzej Duda na spotkaniu z wyborcami w Brojcach.

Wiceminister Sprawiedliwości Sebastian Kaleta bagatelizował zaś kwestie udokumentowanych represji wobec sędziów. Apel Prezesa Izby Cywilnej SN o niewyznaczanie do orzekania sędziów tej izby, którzy zostali rekomendowani przez nową KRS, skomentował słowami: „Kolejka sędziów, którzy chcą zostać męczennikami, jest bardzo długa”.

Nastawianie społeczeństwa przeciw sędziom przed wyrokiem TSUE w 2020 roku

Politycy i media sympatyzujące z większością rządzącą przygotowują już grunt przed ważnym wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

W połowie 2020 roku TSUE rozstrzygnie, czy wprowadzony przez PiS system odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów jest do pogodzenia z unijnymi standardami niezawisłości i niezależności sędziów. W październiku skargę do TSUE w tej sprawie złożyła Komisja Europejska.

Pytania o model dyscyplinarny Komisja zakreśliła bardzo szeroko. Zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich dr Maciej Taborowski wyjaśniał, że skarga „dotyczy bardzo wielu elementów systemu dyscyplinarnego – Izby Dyscyplinarnej SN, działalności rzeczników dyscyplinarnej, możliwości wykorzystania przepisów dyscyplinarnych do karania za treść wyroków sądowych, możliwości wszczynania postępowań dyscyplinarnych za zadawanie pytań prejudycjalnych, braku gwarancji procesowych w postępowaniu dyscyplinarnych, wywierania na sędziów efektu mrożącego oraz połączenie tego z istotnym wpływem władzy wykonawczej na system odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów. W skardze chodzi o strukturalne naruszenie niezawisłości sędziów przez ten wieloaspektowy, skomplikowany system odpowiedzialności dyscyplinarnej, skonstruowany za Sejmu VIII kadencji.”

TSUE rozstrzygnie m.in. kwestię sędziów Izby Dyscyplinarnej SN. W tym celu będzie musiał się wypowiedzieć o nowej KRS. Luksemburski Trybunał wyłożył kryteria tej oceny w wyroku 19 listopada.

To postępowanie ze skargi o naruszenie prawa unijnego, a nie postępowanie w odpowiedzi na pytanie prejudycjalne. Oznacza to, że TSUE orzeknie, czy konkretne przepisy polskiego prawa naruszają prawo unijne. Polski rząd będzie musiał zastosować się do tego wyroku. Jeśli tego nie zrobi, TSUE może nawet nałożyć na Polskę kary finansowe.

Do ogłoszenia tego wyroku, politycy i media wspierające „reformę” sądownictwa zapewne będą nadal przedstawiać sędziów w negatywnym świetle i nastawiać część społeczeństwa przeciwko nim.

W takiej sytuacji obywatelskim obowiązkiem jest okazanie solidarności z sędziami, którzy są dziś w Polsce poddawani naciskom i represjonowani za orzekanie zgodnie z literą prawa oraz stosowanie się do orzeczeń najważniejszego sądu UE.

Warto być z sędziami w niedzielę 1 grudnia o godz. 16:00 na proteście pod Ministerstwem Sprawiedliwości.

„Będę już nie tylko sercem, ale też coraz bardziej fizycznie obecny w Polsce. Mam pewne zobowiązania, pewne pomysły. Jako szef Europejskiej Partii Ludowej będę miał obowiązki i odpowiedzialności takie ogólnoeuropejskie, ale będę miał dużo więcej czasu i wykorzystam ten czas bardzo intensywnie dla polskich spraw” – powiedział odchodzący szef Rady Europejskiej Donald Tusk. Dzisiaj kończy się jego druga kadencja na tym stanowisku.

Tusk był szefem Rady Europejskiej w latach 2014-2019. W symboliczny sposób przekazał dziś stery w Radzie byłemu belgijskiemu premierowi. Charles Michel otrzymał od Tuska dzwonek.

„Trudne, fajne, no, takie intensywne pięć lat. Rzeczywiście duże wyzwania. Jakoś daliśmy radę. Na pewno nie wszystko było idealnie. Jak porównam sobie mój pierwszy dzień i ten ostatni i to, co udało się zrobić, także dla Polski, ale przede wszystkim utrzymać UE mimo kryzysów w takiej autentycznej solidarności, to jest to na pewno powód do satysfakcji” – podsumował Tusk. Dodał, że jeśli „siedem lat premierostwa minęło jak jeden tydzień, to pięć lat w Radzie – jak jeden dzień”.

Tusk stwierdził, że nie podejrzewał, iż scenariusz jego kadencji będzie napisany przez Alfreda Hitchcocka, czyli na początek trzęsienie ziemi, a później wzrost napięcia. – „Udało się utrzymać Unię Europejską, mimo kryzysów, rzeczywiście w autentycznej solidarności. Udało się utrzymać pełną jedność i wobec Rosji, i w sprawie brexitu. Tych kryzysów można by opisać wiele, ale wszyscy mają poczucie, że Europa przetrwała je dzięki solidarności, co jest polską specjalnością, więc jestem zadowolony” – powiedział odchodzący szef Rady. Europę określił jako „najlepsze miejsce na ziemi”.

20 listopada podczas kongresu Europejskiej Partii Ludowej w Zagrzebiu Tusk został wybrany przewodniczącym tego ugrupowania. Jego trzyletnia kadencja oficjalnie rozpocznie się 1 grudnia.

„Panie Marianie niech się Pan nie martwi zawiadomieniem do prokuratury. Gdy złożył Birgfellner na JK to czekaliśmy 9 miesięcy na decyzję, a na koniec odmówili wszczęcia. Tu pewnie będzie tak samo” – napisał na Twitterze Roman Giertych. Chodzi o powiadomienie przez CBA prokuratury w sprawie oświadczeń majątkowych prezesa NIK.

CBA we wniosku napisało, że podejrzewa Mariana Banasia o złożenie nieprawdziwych oświadczeń majątkowych, zatajenie faktycznego stanu majątkowego oraz nieudokumentowanych źródeł dochodu.  

A Giertych ma oczywiście na myśli sprawę złożonego przez austriackiego biznesmena Geralda Birgfellnera zawiadomienia o możliwości popełnienia oszustwa przez Jarosława Kaczyńskiego. O decyzji podwładnych Zbigniewa Ziobry: „Prokuratura odmówiła śledztwa dot. dwóch wież Kaczyńskiego – sprawa trafi do sądu”.

Internauci w komentarzach wtórowali Giertychowi: – „Może niech tylko pójdzie na urlop i niech wpłaci cosik na Caritas i już kryształ gotowy”; – „Gdyby nasza flota była tak „pancerna” jak Marian, to byśmy panowali nawet na Morzu Południowo-Chińskim”; – „A ja mam nadzieję, że Marian będzie wpadał do więzienia przynajmniej na godzinki”; – „Duda już obiecał, że Banasia ułaskawi jeszcze przed świętami”.

Zamieszczali też wymowne w obecnej sytuacji zdjęcia, na których widać m.in. Andrzeja Dudę, ściskającego dłoń Mariana Banasia i pozującego z nim do pamiątkowej fotografii.

Nadchodzi czas, gdy wszyscy zapłacimy za politykę partii rządzącej.

Moi drodzy wielbiciele Zjednoczonej Prawicy i ci tzw. obojętni obywatelsko, mam dla Was „świetną” wiadomość. Nadchodzi czas, gdy my wszyscy, również i Wy, odczujecie na własnej skórze, piękno „dobrej zmiany”. Przed nami rok 2020 i planowanie budżetów samorządowych, które na pewno odbiją się mieszkańcom miast, miasteczek i powiatów ostrą czkawką. Koniec ze spokojną egzystencją, jaką zapewniają w miarę pełne portfele. Koniec z wiarą, że życie jest idealne na naszą kieszeń, a czego sami sobie nie załatwimy to samorządy nam dadzą i będzie super.

Niestety, to właśnie samorządy poniosą koszty obietnic PiS, a tym samym i my. Spójrzmy! Zmniejszenie stawki PIT z 18 do 17% i wprowadzenie zerowego podatku dla osób do 26 roku życia to ponad miliard zł straty dla 12 najbogatszych miast. I tak Warszawa będzie o 894,2 mln zł do tyłu, Kraków 253 mln zł, Wrocław 208,8 mln zł i Poznań 172,9 mln zł.  W sumie dwanaście polskich miast straci 2,3 mld zł. Dorzućmy do tego ok. 9,5 mld zł, które stracą samorządy w wyniku zmian w OFE. Nie zapominajmy też o zwiększeniu pensji minimalnej i niewystarczającej subwencji oświatowej, która w 2020 roku ma wynieść ok. 50 mld zł, ale według samorządowców jest zdecydowanie za niska, o wzroście cen usług budowlanych, drogowych oraz materiałów budowlanych. Drastycznym wzroście cen energii, opłat za wodę pobieraną m.in. przez wodociągi, cen za wywóz śmieci czy wreszcie wzrost kosztów pracy.

To są wyzwania, przed którymi stoją dzisiaj samorządy, opracowując budżet na 2020 rok. Co więc w tej sytuacji zrobią nasi włodarze? Zaczną ostro oszczędzać, gdzie tylko się da.

Przychody Poznania zmniejszą się o 175 mln zł, stąd mniejsze dotacje dla przedszkoli i żłobków, ograniczenie wydatków na programy dla seniorów, sport, kulturę i bieżące utrzymanie dróg oraz zieleni. Mniej pieniędzy przeznaczy się też na renowacje budynków, zostanie zawieszona część zajęć dodatkowych w szkołach, a część planowanych inwestycji, tych, na które nie ma dotacji unijnych, zostanie przesunięta w czasie. Nie będzie pieniędzy na poprawę jakości powietrza, powstanie mniej nowych dróg, chodników, parków.

W Rudzie Śląskiej cięcia dotkną promocji miasta, kultury i sportu. W Chorzowie nie rozpocznie się, tak oczekiwana, budowa stadionu Ruchu Chorzów. W Szczecinie już uchwalono maksymalny wzrost podatku od nieruchomości. Podatki lokalne planuje podwyższyć również Kraków, podobnie jak zablokować planowane wcześniej inwestycje. Burmistrz Opola Lubelskiego, w związku ze wzrostem płacy minimalnej, wypowie pracownikom pomocniczym 90 pełnoetatowych umów i zatrudni ich na 3/4 etatu, bo nie jest w stanie wypełnić zobowiązań, które wynikają ze wzrostu tej płacy. W Białymstoku już wiadomo, że zmniejszy się znacznie wydatki na promocję miasta oraz imprezy i wydarzenia kulturalne. Pabianice ograniczą częstotliwość kursów autobusów pomiędzy godzinami szczytu, w Bolesławcu zostanie przywrócony podatek od lokali mieszkalnych, a w Ustrzykach Dolnych samorząd zlikwiduje dopłatę do wody i ścieków dla mieszkańców, ograniczy zakres organizowanych wydarzeń kulturalno-sportowych, w jednostkach organizacyjnych, w szkołach oraz w urzędzie wstrzyma jakiekolwiek remonty, zakupy publikacji książkowych do bibliotek i planuje likwidację m.in. dwóch szkół. Gdzie nie spojrzymy, tam cięcia, oszczędności i walka o każdy grosz. Od Warszawy po Pcim Dolny. Od Bałtyku do Tatr. Wszędzie samorządy zaciskają ostro pasa.

Oczywiście, prezes i jego Zjednoczona Prawica pójdą w zaparte. Będą mówić, że wszystko jest super, kasy mamy jak lodu i tylko te wredne samorządy piętrzą trudności, a to przecież nic innego jak sabotaż i czysta polityka. I gdzieś tam, w zaciszu, PiS będzie zacierać rączki z radości, licząc, że gniew narodu skieruje się przeciwko włodarzom miast, miasteczek, powiatów i gmin, których sami nieopatrznie wybrali, a w efekcie w kolejnych wyborach samorządowych wygrają już tylko kolesie Kaczyńskiego.

Zanim jednak zaczniemy obrzucać samorządy kalumniami, obwiniać o zaistniały stan i wkurzać się o to, że nikt nam nie dopłaci do przedszkola, że więcej płacimy za komunikację miejską, że w parku jest brudno, a na spacerze straszą nas zdewastowane kamienice, że żyje się gorzej, że kasy brakuje, proponuję przypomnieć sobie jedno. Na prezesa i jego ugrupowanie zagłosowało ponad 8 milionów obywateli. Z kolei prawie 11 milionów w ogóle odpuściło sobie wybory, bo przecież polityka ich nie interesuje i fajnie im się żyje we własnym kokonie.

Wychodzi więc na to, że prawie 20 mln Polaków, z tych trzydziestu milionów z prawem wyborczym, postawiło na partię, która rozdaje kasę na prawo i lewo. Prawie ¾ Polaków wykazało się nieznajomością zasady, która mówi, że żeby komuś coś dać, to trzeba komuś zabrać. No i właśnie ten czas bolesnego zderzenia z rzeczywistością, jaką zafundował nam PiS, nadchodzi. Był czas rozdawania, nadszedł czas zabierania… i tyle w temacie.

Resort Ziobry manipuluje, mataczy, zachowuje się jak recydywista

„Jego działanie stanowi niedopuszczalną ingerencję w działania konstytucyjnych organów oraz prowadzić może do chaosu i anarchii” – tak resort Ziobry tłumaczy odwołanie z delegacji sędziego Juszczyszyna, który zastosował się do wyroku TSUE. „To propaganda. Sędzia musi sprawdzać, czy sąd niższej instancji był właściwie obsadzony” – mówi prof. Marcin Matczak

„Minister Sprawiedliwości, korzystając z przysługujących mu uprawnień, odwołał z delegacji do Sądu Okręgowego w Olsztynie sędziego Sądu Rejonowego w Olsztynie Pana Pawła Juszczyszyna” – czytamy w komunikacie na stronie resortu we wtorek 26 listopada 2019.

Jako pierwsi napisaliśmy, że odważny sędzia, który zastosował się do wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada, będzie musiał wrócić na niższe stanowisko w Sądzie Rejonowym. Ministerstwo sprawiedliwości poinformowało o tym w poniedziałek 25 listopada, faksem. Nie podało powodu, a jedynie podstawę prawną.

W środę 27 listopada w Olsztynie odbyła się pierwsza demonstracja w obronie sędziego. Kolejne, w całej Polsce, zaplanowane są na niedzielę, 1 grudnia. OKO.press będzie relacjonowało przebieg manifestacji w Warszawie pod budynkiem ministerstwa sprawiedliwości o 16.00.

Tymczasem resort Zbigniewa Ziobry w oficjalnym komunikacie tłumaczy się z powodów wycofania delegacji.

„[Sędzia Juszczyszyn – red.] w toku postępowania w sposób nieuprawniony podważył on status powołanego przez Prezydenta RP sędziego. W ocenie Ministerstwa […] takie działanie stanowi niedopuszczalną ingerencję w działania konstytucyjnych organów oraz prowadzić może do chaosu i anarchii. Żaden sędzia nie ma prawa oceniać statusu innego sędziego, wykorzystując do tego celu postępowanie dowodowe w konkretnej sprawie” – czytamy na stronie ministerstwa.

„To prawnicza propaganda ministerstwa sprawiedliwości” – komentuje w rozmowie z OKO.press prof. Marcin Matczak z WPiA UW.

„Sędzia sądu wyższej instancji zawsze musi sprawdzać, czy sąd niższej instancji był właściwie obsadzony. To wymóg, który obowiązywał w polskim prawie jeszcze zanim zapadł wyrok TSUE. A wyrok ten wyraźnie instruuje polski Sąd Najwyższy. Na mocy skutków tego wyroku każdy sąd w Polsce i za granicą może, a wręcz musi, oceniać sposób powołania sędziów. To wyraźna instrukcja” – dodaje.

Matczak: działanie na mocy polskiej Konstytucji

„Sędzia nie może samowolnie stawiać się ponad władzę ustawodawczą, wykonawczą i ponad Prezydenta RP. Tego typu działania nie są związane z niezawisłością sędziowską” – pisze resort Zbigniewa Ziobry.

Profesor Matczak jest zdania, że to niebezpieczny argument.

„»Samowolnie stawiać się« to szkodliwe sformułowanie. Sugeruje, że sędziowie są anarchistami, dokonują zamachu stanu. Ministerstwo wykorzystuje nieznajomość prawa opinii publicznej w tak złożonym aspekcie, jakim jest relacja prawa międzynarodowego do prawa polskiego” – tłumaczy.

I dodaje, że sędziowie stosują się do wyroku TSUE i działają na mocy polskiej Konstytucji.

„Konstytucja mówi, że prawo międzynarodowe ma pierwszeństwo przed polskimi ustawami, jeżeli nie da się z nimi pogodzić. Nie ma mowy o stawianiu się ponad władzą ustawodawczą. Sąd wykonuje wolę tej władzy. Tej, która przyjęła Konstytucję i prawo UE jako nasze wewnętrzne prawo” – podkreśla Matczak.

Ministerstwo w komunikacie próbuje zatrzeć złe wrażenie, jakie zrodziło ekspresowe odwołanie sędziego Juszczyszyna.

„Sędzia delegowany do orzekania w innym sądzie może być odwołany z delegacji w każdym czasie” – przypomina resort Ziobry.

To kuriozalne tłumaczenie, bo problemem nie jest tu brak podstawy prawnej. A fakt, że do odwołania doszło zaraz po niekorzystnej z punktu widzenia władzy decyzji sędziego, bez podania powodu.

„Kluczowe dla oceny wskazanej sytuacji jest to, że mimo odwołania z delegacji, sędzia Paweł Juszczyszyn jest zobowiązany do zakończenia wymienionej sprawy, jak też wszystkich innych przydzielonych mu spraw w Sądzie Okręgowym w Olsztynie” – tłumaczy się ministerstwo.

Fakt, że sędzia będzie mógł zakończyć przydzielane mu dotychczas sprawy, to marna pociecha.

Odważny sędzia

Historię olsztyńskiego sędziego Juszczyszyna, który niezwłocznie zastosował się do wyroku TSUE z 19 listopada, opisaliśmy w OKO.press jako pierwsi.

Sędzia postanowił samodzielnie zbadać, czy nowa KRS, której członków-sędziów po „reformie” PiS powołała w marcu 2018 roku sejmowa większość, jest gwarantem niezależnego sądownictwa.

W tym celu wnioskował do Kancelarii Sejmu o udostępnienie mu:

  • zgłoszeń oraz wykazów obywateli i wykazów sędziów popierających kandydatów na członków KRS;
  • oświadczeń obywateli lub sędziów o wycofaniu poparcia dla tych kandydatów.

Dokumenty te stanowią jeden z najlepiej strzeżonych sekretów „państwa PiS”. Choć Naczelny Sąd Administracyjny nakazał ich ujawnienie, wykonanie wyroku w lipcu 2019 wstrzymał nominowany przez partię Kaczyńskiego prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych. Na pomoc wezwano także TK.

Niedługo po złożeniu wniosków sędzia Juszczyszyn został odwołany z delegacji w olsztyńskim Sądzie Okręgowym. Jak mówił, spodziewał się tego. Podczas konferencji prasowej nazajutrz po odwołaniu powiedział, że prawo stron do rzetelnego procesu jest dla niego ważniejsze od jego sytuacji zawodowej.

„Sędzia nie może bać się polityków, nawet jeśli mają wpływ na jego karierę” – podkreślił.

Wyrok TSUE

Sędzia Juszczyszyn zwrócił się do Kancelarii Sejmu na podstawie przełomowego wyroku TSUE z 19 listopada.

Jak pisaliśmy w OKO.press unijny Trybunał odniósł się w nim do pytań prejudycjalnych Izby Pracy SN. Pytania dotyczyły statusu Izby Dyscyplinarnej SN, której wszystkich członków rekomendowała nowa KRS. TSUE nakazał SN samodzielnie zbadać niezależność ID i niezawisłość jej sędziów.

W tym celu podał szereg szczegółowych kryteriów. To na ich podstawie SN powinien dokonać swojej oceny.

TSUE potwierdził tym samym, że organizacja sądownictwa podlega ocenie z niewygodnego dla władz punktu widzenia: czy ma wpływ na niezależność i niezawisłość sądów. Dotyczy to także organów powołujących sędziów, czyli np. KRS.

W wyroku TSUE wymienił główne wątpliwości dotyczące statusu Rady:

  • skrócenie kadencji poprzedniego składu KRS;
  • obsadzenie aż 23 z 25 miejsc w KRS przy pomocy sił politycznych;
  • „występowanie ewentualnych nieprawidłowości, jakimi mógł zostać dotknięty proces powoływania niektórych członków KRS w nowym składzie”, czyli utajnione listy poparcia.

Zdaniem 13 organizacji broniących praworządności w Polsce – konsekwencje wyroku są jednoznaczne.

Każdy sąd powszechny i administracyjny w Polsce powinien odmówić stosowania przepisów, które skutkowałyby rozpoznaniem spraw przez sędziów nominowanych przez neo-KRS.

Tak właśnie postąpił sędzia Juszczyszyn, badając apelację w sprawie cywilnej, która trafiła do Sądu Okręgowego w Olsztynie. Chodziło o sprawę konsumencką, w której zastosowanie ma prawo UE, a sędzia który wydał wyrok w pierwszej instancji był rekomendowany przez neo-KRS.

Kaleta: „KRS lepsza niż Rada Państwa PRL”

Ale wtorkowy komunikat to nie koniec medialnej ofensywy ministerstwa sprawiedliwości. W czwartek 28 listopada rano w poranku radia TOK FM wystąpił wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta. Komentował oświadczenie Prezesa Izby Cywilnej SN wydane poprzedniego dnia.

W OKO.press podaliśmy je jako jedni z pierwszych. Prezes Dariusz Zawistowski również postanowił zastosować się do wyroku TSUE i napisał, że

do czasu orzeczenia SN na podstawie wyroku TSUE z 19 listopada, osoby rekomendowane przez neo-KRS do zarządzanej przez niego Izby nie będą wyznaczane do składów orzekających.

„Ten wyrok jest adresowany do wszystkich sądów w Polsce, […] zatem do wszystkich osób powołanych na stanowiska sędziowskie z udziałem obecnej KRS” – napisał Zawistowski.

„Pan sędzia Dariusz Zawistowski został powołany przez Radę Państwa PRL. Jego działania są bezprawne i kuriozalne” – denerwował się Sebastian Kaleta w rozmowie z Dominiką Wielowieyską.

Sędzia Zawistowski trafił do Sądu Najwyższego w 2005 roku. 30 sierpnia 2016 prezydent Andrzej Duda powołał go na stanowisko prezesa SN kierującego Izbą Cywilną.

Argumenty Kalety odpiera w rozmowie z OKO.press profesor Matczak.

„Minister Kaleta próbuje wmówić opinii publicznej, że wyrok TSUE za jedyny dowód zależności politycznej sędziów powołanych przez KRS uznaje sposób powołania KRS. A to nieprawda, to jeden z elementów. Trybunał mówi o całokształcie, także o późniejszej działalności Rady. O tym, jak ten organ się zachowuje, dlaczego nie staje w obronie sędziów. To wszystko razem decyduje o wadliwym powołaniu sędziów” – tłumaczy.

„Idąc drogą tego rozumowania, należałoby zapytać, czy pan sędzia Zawistowski obawia się Wojciecha Jaruzelskiego. Czy generał ma na niego wpływ? Czy może go zdegradować? Wytyczyć mu dyscyplinarkę? Czy Rada Państwa decyduje wciąż o awansach sędziów?

To absurd. Nawet jeżeli Rada Państwa PRL powoływała sędziów kiedyś, to nie ma żadnego wpływu na ich orzekanie dzisiaj. A neo-KRS i minister Zbigniew Ziobro ten wpływ mają. To podstawowy problem”

– podkreśla Matczak.

„Przed chwilą zakończyło się spotkanie Prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego oraz wiceprezesa PiS Mariusza Kamińskiego z prezesem Najwyższej Izby Kontroli. Władze partii wyraziły wobec prezesa Banasia oczekiwanie złożenia dymisji z zajmowanej funkcji” – napisał na Twitterze wicerzecznik PiS Radosław Fogiel.

Spotkanie odbyło się oczywiście w siedzibie PiS przy ul. Nowogrodzkiej. Jak pamiętamy,  Mariusz Kamiński to nie tylko wiceprezes partii, ale także minister spraw wewnętrznych, a przede wszystkim koordynator ds. służb specjalnych.

W internecie zawrzało. – „Jak? Taki kryształ?”; – „Czy Prezes Kaczyński wyraził oczekiwanie złożenia dymisji również wobec premiera Morawieckiego, który dopuścił do nominacji pana Banasia mimo, że urzędnicy MF i KAS ostrzegali go przed nieprawidłowościami? To dowodzi, że szef rządu nie panuje nad obsadą najważniejszych stanowisk”;

„Ale jak to? Przecież prezes Banaś jest kryształowy!”; To partia nie wiedział kogo wybiera??????? A od czego są służby w Polsce kierowane przez Kamińskiego??? Sutenerzy, kamienicę, podatki…..wszystko jest w tej sprawie co śmierdzi”; – „Jak to? Wczoraj mówił, że to kłamstwa, oszczerstwa, że nagonka…”.

Śmierdzi coraz bardziej. I to nie tylko w Polsce śmierdzi, ale jakby śmierdzi Polska. To już nie tylko smog z opalanych plastikiem i szmatami pieców. To już nie tylko nielegalne, gnijące wysypiska śmieci w lasach, to już nie tylko fekalia wylewane do rzek i jezior, przemysłowo zabijane zwierzaki, których resztki producenci w pośpiechu zakopują pod ziemią, to już nie tylko syf sprowadzany masowo z zagranicy w ramach przekrętu mafii śmieciowej (obecny rząd zezwolił na sprowadzanie gówna i chemicznych odpadów z całego świata), ale śmierdzi polityka polska.

Gdy słyszysz, że parlamentarzyści PiS w UE głosują za mordowaniem gejów w Ugandzie (tak wiem nie poprali protestu przeciwko mordowaniu, ale to przecież tak jakby popierali, bo rozumieją motywy morderców), gdy do głosu wyrywa się anemik w okularach, poseł Winniczek, dawny działacz Młodzieży Wesz-polskiej, miłośnik hitlerowskich plakatów i mówi z trybuny sejmowej, że etniczna jedność Polaków jest ważniejsza niż gospodarka, gdy czytasz te napastliwe i kłamliwe artykuły w jawnie antysemickiej Gazecie Warszawskiej, gdy widzisz te marsze z pochodniami, w których jedność tworzą jad i nienawiść i gdy dowiadujesz się, że wieszanie portretów znanych parlamentarzystów na szubienicach, to niewinny happening, to czujesz ten zgniły naziolski smród, który z premedytacją rozlano w polskie serca, którym zatruto umysły głupków, który rozlewa się po Polsce jak brudna woda w czasie powodzi.

Śmierdzi ta nasza kochana Polska. Śmierdzi coraz bardziej. I nie pomogą tańce na rurze, ani tańce z gwiazdami, ani puder, ani cukier, ani wygrana na Eurowizji, ani uśmiechnięty Kurski, ani ładna pani z „Pytania na śniadanie”. Bo ona też śmierdzi. Śmierdzi kłamstwem. Im bardziej elegancko ubrany jest Prezes z Nowogrodzkiej, im bardziej ma wyglancowane buty pan Gowin, im bardziej nerwowo uśmiecha się minister Ziobro, i im bardziej radośnie piszczy pani Holecka w „Wiadomościach”, tym bardziej to wszystko śmierdzi i szambem jedzie tak, że nawet nowoczesne maski p-gas nie pomogą.

Według katowickich śledczych, wieszanie na szubienicy portretu nielubianego polityka to… działanie artystyczne jednoczące elementy sztuk wizualnych i teatralnego spektaklu.

Zdolną mamy młodzież. Po reformie oświaty nasze pacholęta są nie do pobicia nie tylko w konkursach biograficznych o Janie Pawle II i Lechu Kaczyńskim, ale także na polu… sztuki współczesnej.

Byłe elity, rugowane systematycznie z teatrów i galerii, utrzymują wprawdzie, że nowi mecenasi od kultury zamiast Nowosielskiego, wolą Kossaka, nawiązując złośliwie do upodobań pana prezydenta, ale rzeczywistość przeczy temu na każdym kroku. Ostatnio zaprzeczyła w Katowicach.

Po dwóch latach śledztwa z udziałem licznych choć przeważnie anonimowych (RODO) ekspertów, tamtejsza prokuratura okręgowa wydała opinię w sprawie młodych patriotów, którzy powiesili na szubienicach portrety europosłów z opozycji. I się okazało, że inkryminowani „opozycjoniści” nie tylko są przewrażliwieni na punkcie swoich wizerunków, ale – choć niby tacy nowocześni i proeuropejscy – w ogóle nie znają się na sztuce współczesnej.

Zamiast docenić kreatywność i kunszt artystyczny młodych narodowców, zrobili aferę i polecieli się skarżyć do prokuratury. A było do krytyka jakiegoś zadzwonić.

Inna sprawa, że krytycy i to wszyscy, którzy liczą się w branży, należą do byłych elit, więc ich rolę, chcąc nie chcąc – musieli wziąć na siebie podwładni ministra Ziobry. Ale cóż to za problem dla młodych, prężnych prokuratorów z nadania tegoż ministra. Im żaden tam happening niestraszny. Przecież sami występują w comedii dell’arte. I czasami nawet mylą im się role.

Może się wydać trochę dziwne, że śledztwo poszło od razu w kierunku sztuki, zamiast skupić się na znacznie bardziej oczywistym wątku historycznym. Od lat narasta wszak moda na rekonstrukcje, a i sami młodzi patrioci z Katowic oświadczyli, że ich spektakl miał za temat Konfederację Targowicką.

No, ale wtedy trzeba by wytłumaczyć państwu spod szubienic, że dwa, trzy wieki temu wieszano na nich nie demokratów od Konstytucji, którzy chcieli Polskę zmodernizować i uczynić z niej normalny kraj europejski, tylko „obrońców tradycji”, co dla swoich interesów sprzymierzyli się z największym wrogiem kraju – Rosją. I że Targowica była przez wieki symbolem zdrady, jakiej wobec demokratycznych i wolnościowych dążeń światlejszej części społeczeństwa dopuścili się konserwatyści w przymierzu z Kościołem. No, niestety.

Jak widać historia nie jest najmocniejszą stroną naszych młodych patriotów, no ale co się dziwić, skoro nawet pan premier, z wykształcenia historyk, ma z tym spore problemy. Co innego sztuka współczesna. Na niej znają się wszyscy, bo tutaj bardziej od dat i faktów liczą się interpretacje. A opinię to mamy przecież na każdy temat. I takie nasze prawo!

Tak więc, to już oficjalne. Wieszanie na szubienicy portretu nielubianego polityka to… performance, czyli działanie artystyczne jednoczące elementy sztuk wizualnych i teatralnego spektaklu. A jako takie, podlega ono – zdaniem katowickiej prokuratury – ochronie nie tylko z paragrafu o swobodzie wypowiedzi, ale też kolejnego – o wolności artystycznej ekspresji. Po takim orzeczeniu tylko czekać na kolejne „działania artystyczne” młodych adeptów sztuki z obu stron sceny politycznej. Chodzi nie tylko o szubienice z portretami albo i bez. W zakresie swobody wypowiedzi mieszczą się też – jak rozumiemy – tarcze strzelnicze. Oraz nekrologi.

Brawo prokuratorzy! Dzięki wam każdy Polak wie, albo już za chwilę będzie wiedział, co to takiego „happening” i o co chodzi z tym całym „performansem”. Jeszcze nikt dotąd nie zrobił w Polsce tak wiele dla upowszechnienia sztuki współczesnej!

W PiS jak w mafii

– Prezydent Andrzej Duda od początku umywa ręce od decyzji wyboru pięciu sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Twierdzi, że wykonał „decyzję polityczną”. Tyle że prezydent stoi na straży Konstytucji i miał w ręku narzędzia, które mogłyby zweryfikować legalność decyzji ws. nowych sędziów – pisze prof. Stanisław Biernat, były wiceprezes Trybunału Konstytucyjnego i analizuje rozmowę, w której prezydent – jak uważa autor – przyznał się do złamania Konstytucji.

Cały wywód prof. Bernata o złamasie Dudzie tutaj >>>

Lotna Brygada Opozycji pojawiła się przez Ministerstwem Sprawiedliwości z nietypowym bałwanem – nie z kul śniegowych, a z główek kapusty. Po decyzji prokuratury o umorzeniu śledztwa w sprawie powieszenia zdjęć europosłów na szubienicach, członkowie Brygady przyszli zapytać Zbigniewa Ziobrę, jaka jest „jedynie słuszna wykładnia” happeningu.

Przynieśli rekwizyty, które okazywali ministrowi – a to zdjęcia prominentnych polityków PiS, a to taczki, a to drabinkę… – „Panie prokuratorze, panie ministrze. Nie wiem, jak się zwracać do tego bałwana” – miała kłopot jedna z brygadzistek.

Lotna Brygada chciała się dowiedzieć, jaka będzie teraz interpretacja, co wolno, a czego nie wolno happenerom. – „A przede wszystkim komu i kogo wolno” – uściśliła brygadzistka. Padła też prośba, żeby w pierwszej kolejności (bo idzie zima) zalegalizować palenie kukieł.

Brygadziści napisali na kartce propozycję nadawania certyfikatu happenera. Kartkę razem z bałwanem przekazali – jak się okazało – funkcjonariuszom Służby Więziennej, którzy ochraniają to wejście do Ministerstwa Sprawiedliwości, przy którym pojawiła się Lotna Brygada.

„Ten bałwan to z pewnością nawiązanie do ironicznej rzeźby Dawickiego „Bałwan cytatów”. Na guzikach bałwana Dawickiego znajdują się cytaty z Rozmyślań rzymskiego filozofa i cesarza Marka Aureliusza. Na marchewkach lotnego bałwana są pewnie głębokie myśli Prezesów” – kpiła jedna z internautek, parafrazując uzasadnienie prokuratury w Katowicach. Dopatrzyła się ona w wieszaniu przez narodowców zdjęć nawiązania do „historycznych wydarzeń z XVIII wieku, a utrwalonych na obrazie Jana Piotra Norblina”.

Są dwa światy – jest taka piękna piosenka mojej ukochanej Agnieszki Osieckiej i słowa te znakomicie pasują do obecnej polskiej smutnej rzeczywistości.

Jeden świat to pisowskie kłamstwa, załgane reżimowe media, puste obietnice, w które nie wierzy nawet ich stękający autor, patriotyczne frazesy jak za komuny i ocean obłudy.

Drugi świat to emeryci przeliczający bilon w aptekach i przy kasach, koszmar gasnącej niewydolnej umierającej służby zdrowia, coraz starsze pielęgniarki i nauczyciele ubożejący niedołężni, podwyżki cen, kryzys rozpaczliwie odwlekany byle do najbliższych wyborów.

Rzeczywistość komunistycznej propagandy była zaprzeczeniem tej realnej, a uśmiechnięte radosne dzieci otaczające towarzysza Stalina i pomniejszych satrapów miały ukryć istnienie gułagu, nędzy zbrodni i strachu.

Teraz nie ma gułagu i zbrodni, strach jeśli jest to przed utratą pracy i zepchnięciem do nędzy, a przemoc to ciągle tylko raczej „wypadki przy pracy” policji jak w Koninie, w przypadku Igora Stachowiaka, czy Barbary Blidy. Ale dwie rzeczywistości mamy tak samo jak w komunizmie, tę smutną ponurą prawdziwą i radosną propagandową chronioną przez barierki, kordony policji pełną limuzyn, flag, biskupów i orderów.

Mamy też coraz większą pychę i arogancję reżimu, który przestał zwracać uwagę na jakiekolwiek pozory. Nominacje pp. Pawłowicz, Piotrowicza, czy Banasia są tego kolejnym potwierdzeniem.

Pytaniem jest – jak długo te dwa światy będą istniały obok siebie i czy dojdzie do ich konfrontacji co z pewnością dla reżimu nie będzie miłe? Jak mówił w obozie internowanych wielki chociaż trochę zapomniany Janusz Szpotański – wierzę w Chronosa. I jak wykazała przyszłość miał całkowitą rację.

Pewną nowością w polskiej polityce jest osoba pana Marszałka Grodzkiego, którego orędzie było pierwszym wystąpieniem polskiego wysokiego polskiego urzędnika państwowego wypowiedziane ludzkim głosem, spokojne rzeczowe, kulturalne.

Zasadniczo różniło się od pisowskiej nowomowy, pełnej pogróżek, kłamstw, insynuacji bełkotliwych wynurzeń pisowskich dygnitarzy powtarzających otrzymany na ogół rano przekaz dnia. Różniło się też od uroczych pod każdym względem wynurzeń i analiz p. Schetyny mających coś z popiskiwania uśmiechniętego kretoszczura.

Dla mojego pokolenia w tym kontraście było coś z kontrastu pomiędzy politykami Praskiej Wiosny, a zwolennikami doktryny Breżniewa. Taka pisowska doktryna Breżniewa polegająca na nie ustępowaniu nigdy w żadnej sprawie i bez względu na wszystko, na twierdzenie, że my pisowcy musimy rządzić, nie możemy nie rządzić bo bez nas nie ma Polski, Polska to my, a reszta to zdrajcy, a w najlepszym przypadku idioci, którymi nie warto się przejmować, właśnie zaczyna się sypać.

Oczywiście Praska Wiosna to tylko daleka historyczna analogia, ale słuchając Marszałka Grodzkiego takie porównanie nasuwało się samo. Spór o to czy można reformować PiS jest moim zdaniem równie jałowy, jak spór o możliwość reformowania komunizmu. Ten zmurszały reżim musi odejść ponieważ nie jest zdolny do rozwiązania żadnego z istotnych problemów, przed którymi stoi nasz kraj. Każdy dzień trwania tego rządu (obojętne Szydło, Morawieckiego czy kogoś w tym rodzaju – niezły byłby rząd Suskiego, Budy, Horały, lub Sasina?, gdyż miałby coś z cesarstwa Romulusa Augustulusa), jest nieszczęściem dla Polski.

Jest niewątpliwie zagadką co p. Schetyna i jego otoczenie chcą ugrać przez jakieś dziwaczne ruchy przy tzw. prawyborach? Same prawybory są bardzo złym pomysłem, gdyż siłą rzeczy wymuszają podczas debaty kandydatów jednej partii spór, który ich osłabia, a z kolei brak sporu rodzi słuszny zarzut, że te całe prawybory to fikcja i ukartowana gra. I tak źle i tak niedobrze.

Twierdzenie, że geniusz Schetyny doprowadził do wprowadzenia drugiego kandydata z PO jest co najmniej niejasne, bo po pierwsze ten kandydat (jeśli to pomysł Schetyny, a tak twierdzi część komentatorów) osłabia Małgorzatę Kidawa-Błońska, którą już skłócił ze Schetyną, a po drugie co się stanie jak wygra prawybory? Kogo w końcu popiera Schetyna, oczywiście poza sobą. Prawybory i jakieś podchody i zagrywki z nimi związane są szkodliwe dla głównego celu jakim jest pokonanie Dudy.

I jeszcze jedno. Jak przemawia Morawiecki, Duda, czy ktoś w tym rodzaju to moim zdaniem szanująca się opozycja powinna opuścić salę sejmową, a nie bezmyślnie kiwać głowami i robić im publiczność. Oni tego błędu nie popełniali.

Przewodniczący komisji ds. kontroli państwowej Wojciech Szarama z PiS nagle zakończył jej posiedzenie. Tym samym Marian Banaś nie odpowiedział na żadne pytanie posłów opozycji.

„To jest skandal, mieliśmy zadać pytania panu Banasiowi, a pan Banaś odczytał niczym Nikodem Dyzma swoje oświadczenie” – protestował poseł PO Marcin Kierwiński.

Wcześniej Szarama pozwolił Banasiowi na odczytanie oświadczenia. Kilka minut prezes NIK „tłumaczył”, że… jest czysty jak łza i będzie bronił swojego „dobrego imienia”.

Salwy śmiechu wywołał taki oto fragment oświadczenia, które wygłosił Banaś: – „W Krakowie jest wiele hoteli, gdzie można wynająć pokoje na godziny, po to, żeby na przykład odpocząć w trakcie podróży lub przednią. Albo przygotować się do zaplanowanego spotkania”.

A tak Banaś „tłumaczył” się z rozmowy telefonicznej z jednym z braci K., którzy w jego kamienicy prowadzili hotel na godziny: – „Dziennikarz Bertold Kittel ukrytą kamerą nagrał wymianę zdań przez telefon. Nie miałem wpływu na to, że dzierżawca kamienicy dał numer telefonu swojemu ojczymowi. Gdy zorientowałem się, ze rozmawiam z kimś innym niż dzierżawca kamienicy, natychmiast przerwałem połączenie”.

Po nagłym zamknięciu posiedzenia komisji przez przewodniczącego Szaramę, Banaś szybko wyszedł z sali, chroniony przez Straż Marszałkowską. Na pytania dziennikarzy też nie odpowiedział.

W środę prezes NIK pojawił się na posiedzeniu sejmowej komisji ds. kontroli państwowej. Pod koniec jej obrad Marian Banaś odczytał oświadczenie i wyszedł z Sali, zaraz po tym, jak przewodniczący komisji Wojciech Szarama z PiS zakończył posiedzenie. Towarzyszył mu nieznany mężczyzna. Pytania posłów opozycji pozostały bez odpowiedzi.

Poseł Sławomir Nitras przy wyjściu z sali Banasiowi zastąpił drogę. – Ministerstwo Finansów donosi do prokuratury, że dostawał pan pieniądze od braci K. Dlaczego pan nie odpowiada? Pan przyszedł na komisję odpowiadać na pytania. A pan przeczytał oświadczenie i ucieka – dopytywał podniesionym głosem.

Marian Banaś nie zareagował, a towarzyszący mu mężczyzna bezceremonialnie „przestawił” posła. Doszło do szarpaniny i przepychanek. Straż Marszałkowska ku oburzeniu obecnych nie zareagowała. Chwilę później Poseł Michał Szczerba wystąpił z prośbą do szefa Straży Marszałkowskiej o zbadanie całego zajścia.

 Doszło do jakiejś dziwnej sytuacji, bo Straż Marszałkowska powinna reagować. Jest powołana przede wszystkim po to, żeby chronić posłów. W tej sytuacji Straż Marszałkowska nie zareagowała. Przeciwnie, sprowadzono ją do roli osobistej ochrony prezesa Banasia – powiedział po incydencie Nitras

– Obrazek uciekającego z Sejmu z drżącymi rękami prezesa Najwyższej Izby Kontroli jest symbolem państwa PiS. Prezes NIK, który powinien być twardym człowiekiem, o nieskazitelnym charakterze, na tyle silnym, by potrafić kontrolować wszystkie instytucje państwa, ucieka przed posłami, bojąc się pytań o samego siebie – zaznaczył Sławomir Nitras na konferencji prasowej, zorganizowanej krótko po incydencie z Banasiem. Marcin Kierwiński podkreślił, że „zachowanie posłów PiS świadczy o tym, że jest deal pomiędzy PiS a Banasiem”.

Wojciech Szarama, pytany przez dziennikarzy o oświadczenie prezesa NIK i jego zachowanie na posiedzeniu sejmowej komisji ds. kontroli państwowej, wyraził przekonanie, że szef NIK … odpowiedział na większość pytań. – Do sprawy pana Banasia z pewnością wrócimy, bo oświadczenie jej nie zamyka, dlatego czekamy na informację o raporcie CBA. W trakcie całego posiedzenia komisji pod adresem pana Banasia padł szereg zarzutów, padło bardzo wiele pytań. On w swoim obszernym oświadczeniu na znaczną część z tych pytań odpowiedział – powiedział.

Zaznaczył, że dobrze byłoby, aby komisja przyjrzała się sprawie szefa NIK wówczas, gdy otrzyma informacje z raportu CBA, bo „wszyscy na raport czekamy” i uzyskane informacje „zdecydują o stanowisku rządu wobec sytuacji pana prezesa NIK-u”.

Banaś u Corleone Kaczyńskiego – czytaj tutaj >>>

„Łańcuch Światła — murem za sędzią Juszczyszynem” — pod takim hasłem zorganizowany został w Olsztynie wiec poparcia dla sędziego Pawła Juszczyszyna. Sędzia został odwołany przez Ziobrę z delegacji do olsztyńskiego Sądu Okręgowego po tym, gdy w jednym z procesów zażądał od Kancelarii Sejmu ujawnienia list poparcia kandydatów do neoKRS. To o nim traktował nasz artykuł: „Czapki z głów! Juszczyszyn: „Sędzia nie może bać się polityków, nawet jeśli mają wpływ na jego karierę”.

Przed olsztyńskim sądem rejonowym pojawiło się mnóstwo ludzi. – „My sami się bez państwa nie obronimy. Zapewniam państwa, że Paweł jest osobą bardzo odważną. Znam go od wielu lat. Jest naprawdę odważnym człowiekiem. Jest wielu odważnych, uczciwych sędziów, którzy są gotowi na to, żeby poświęcić nawet swoje urzędy, żeby bronić swojej niezależności, niezawisłości w wydawaniu wyroków w sprawach obywateli” – powiedziała do zgromadzonych sędzia sądu rejonowego w Bartoszycach Ewa Kurasz.

Głos zabrał też adwokat Wojciech Wrzecionkowski. – „Gdy w kraju jest łamane prawo, to nam nie wolno milczeć. Sędziowie nie mogą być karłami. Muszą być wolni, niezależni, po to byśmy mogli w tym kraju spokojnie spać. Bo nie może być takiej sytuacji, że sędzia będzie wykonywał polecenia polityków” – mówił.

W geście solidarności z sędzią Juszczyszynem demonstrujący zapalili świeczki, znicze i latarki w telefonach.

Dodajmy, że w najbliższą niedzielę 1 grudnia w kilku miastach Polski odbędą się demonstracje poparcia dla sędziów oraz sprzeciwu wobec upolityczniania sądów.

Przewodniczący Szarama z PiS zamiast bronić państwa polskiego przed skrajnie podejrzanym prezesem, który zagraża bezpieczeństwu NIK, bronił Banasia przed pytaniami opozycji.

Włos mi się na głowie jeży po obejrzeniu posiedzenia sejmowej komisji ds. kontroli państwowej, bo przewodniczący Szarama z PiS zamiast bronić państwa polskiego przed skrajnie podejrzanym prezesem, który zagraża bezpieczeństwu NIK, bronił Banasia przed pytaniami opozycji. A na końcu zamknął posiedzenie, dopuszczając do tego, by Banaś po wygłoszeniu swojego oświadczenia po prostu wyszedł z sali, nie odpowiadając na pytania dziennikarzy.

Patrzyłam i nie wierzyłam: Marian Banaś, który z racji ciążących na nim podejrzeń i mnóstwa bardzo poważnych zastrzeżeń do jego działalności, także gospodarczej, sprzecznej z piastowanymi funkcjami państwowymi, nigdy nie powinien był zostać szefem NIK, siedział z twarzą bez wyrazu, a przewodniczący Szarama bronił go jak lew i zasłaniał własną piersią – przerywając, pohukując, wyzłośliwiając się – przed pytaniami opozycji. Zakończył też posiedzenie tak, by szef NIK mógł wyjść, nie odpowiadając na pytania dziennikarzy, choć, zgodnie z ustawą o dostępie do informacji publicznej, powinien za ich pośrednictwem zdać ludziom sprawę ze swojej działalności.

Przypomnę tylko, że komisja ds. kontroli państwowej to komisja, której jedynym zadaniem jest strzec państwo polskie przed nieuczciwymi, podejrzanymi czy skorumpowanymi urzędnikami. Sytuacja, w której posłowie bronią podejrzanego urzędnika jest zatem kuriozalna, wysoce niepokojąca i sama potencjalnie zagraża bezpieczeństwu państwa.

Najwyższa Izba Kontroli to najważniejsza i jak dotąd ciesząca się największym zaufaniem Polaków instytucja, kontrolująca wszystkie urzędy publiczne i polityków. Marian Banaś, którego najbliżsi współpracownicy wyłudzali VAT w czasie, kiedy on – jako urzędnik państwowy – tworzył system, mający zapobiegać wyłudzeniom VAT, co jest alarmujące i jest sprawą, którą bardziej niż wnikliwie powinny zbadać (zresztą już dawno) służby specjalne; Marian Banaś, mający podejrzane kontakty ze światem przestępczym, z których się nigdy nie wytłumaczył, którego oświadczenie majątkowe badało CBA, ponieważ są co do niego wątpliwości; Banaś, w którego kamienicy półświatek prowadził dom publiczny i Banaś, który kamienicę z pokojami na godziny wynajmował po nienaturalnie niskich cenach, rodzących podejrzenia o oszustwo podatkowe, wreszcie Banaś, który nie tłumaczy się, choć ma taki obowiązek, przed opinią publiczną – jest chroniony przed odpowiedzialnością przez naszych przedstawicieli w Sejmie, których ustawowym obowiązkiem jest chronić obywateli przed takimi sytuacjami.

Bez względu na to, czy Banaś jest winny czy niewinny – bo same już podejrzenia o tak poważne przestępstwa i kontakty zwyczajnie z miejsca go dyskwalifikują z każdej funkcji publicznej – może i powinien swojej niewinności dowodzić, ale jako prywatny obywatel. W NIK ani nigdzie indziej nie powinno być dla niego miejsca.

Od dawna sądzę, że afera Banasia to największa afera (a konkurencja jest duża!) rządów PiS, w której nie powiedziano zresztą jeszcze ostatniego słowa i że z jej powodu powinno się zdymisjonować nie tylko Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, ale też premiera Morawieckiego – ponieważ jest szefem służb, które w tym przypadku się skompromitowały.

Ale premier zawinił czymś jeszcze – od miesiąca trzyma na biurku raport CBA dotyczący Banasia i… twierdzi, że go nie przeczytał, nie ujawnił go też opinii publicznej – co jest dowodem skrajnej nieodpowiedzialności.

Nie pamiętam nigdy wcześniej sytuacji, żeby bezpieczeństwu państwa zagrażali tak bezpośrednio ludzie, powołani na najwyższe stanowiska, by to państwo chronić: premier, szef koordynator służb specjalnych i prezes NIK oraz niektórzy członkowie sejmowej komisji ds. spraw kontroli państwowej. To jakiś absolutny i przerażający precedens. Co będzie dalej – zobaczymy, bo sprawa się wciąż toczy.

Autokracja PiS stosuje klasykę reżimów: zastrasza sędziów

„Prawo stron do rzetelnego procesu jest dla mnie ważniejsze od mojej sytuacji zawodowej” – ogłosił Paweł Juszczyszyn, sędzia z Olsztyna, który został w trybie natychmiastowym odwołany z delegacji po tym, jak wezwał Kancelarię Sejmu do ujawnienia list poparcia KRS. Jako pierwszy zastosował się do wyroku TSUE. Łętowska: władze próbują efektu mrożącego

„Nazywam się Paweł Juszczyszyn, jestem sędzią Sądu Rejonowego w Olsztynie, do wczoraj delegowanym do orzekania w Sądzie Okręgowym w Olsztynie. W związku z odwołaniem mnie z delegacji do Sądu Okręgowego chcę podkreślić, że

prawo stron do rzetelnego procesu jest dla mnie ważniejsze od mojej sytuacji zawodowej. Sędzia nie może bać się polityków, nawet jeśli mają wpływ na jego karierę. Apeluję do koleżanek i kolegów sędziów, aby zawsze pamiętali o rocie ślubowania sędziowskiego, orzekali niezawiśle i odważnie”.

– ogłosił podczas porannej konferencji prasowej 26 listopada 2019 Paweł Juszczyszyn. Ograniczył się do tego oświadczenia, nie chciał odpowiadać na pytania.

„To było właściwe, stonowane, godne zachowanie” – mówi OKO.press prof. Ewa Łętowska.

Sędzia Juszczyszyn został w poniedziałek 25 listopada odwołany przez Ministerstwo Sprawiedliwości z delegacji. OKO.press jako pierwsze podało tę informację.

Przyczyną represji było postanowienie, które sędzia wydał 20 listopada, w którym zobowiązał Kancelarię Sejmu do przedstawienia tzw. list poparcia KRS, czyli:

  • zgłoszeń oraz wykazów obywateli i wykazów sędziów popierających kandydatów na członków KRS, którzy zostali 6 marca 2018 roku wybrani do KRS przez Sejm;
  • oświadczeń obywateli lub sędziów o wycofaniu poparcia dla tych kandydatów.

Znaczenie wyroku TSUE

Sędzia Juszczyszyn jako pierwszy w Polsce zastosował się do wyroku TSUE z 19 listopada, który orzekł, że orzekł, że Sąd Najwyższy musi ocenić m.in. czy Izba Dyscyplinarna SN jest sądem niezawisłym i niezależnym w rozumieniu prawa europejskiego. Kluczową kwestią przy badaniu tej sprawy jest także status KRS. TSUE wymienił, że  SN będzie musiał ocenić m.in. takie czynniki, jak skrócenie kadencji poprzedniego składu Rady, wybór większości obecnego składu przez władzę ustawodawczą oraz utajnienie list poparcia dla kandydatów do KRS.

Wyrok TSUE  jest istotny nie tylko dla Izby Pracy Sądu Najwyższego, która zadała Trybunałowi pytanie prejudycjalne. Zdaniem ekspertów, zgodnie z wyrokiem TSUE

każdy sąd powszechny i administracyjny w Polsce powinien odmówić stosowania tych przepisów krajowych, które skutkowałyby możliwością rozpoznania spraw sądowych przez sędziów nominowanych przez neo-KRS.

I właśnie to zrobił sędzia Juszczyszyn rozpatrując apelację w sprawie cywilnej, w której w pierwszej instancji orzekał sędzia powołany przez neo-KRS.

W poniedziałek 25 listopada zgromadzenia sędziów sądów w całej Polsce wydają uchwały w związku z wyrokiem TSUE, w których decydują o wstrzymaniu się z nominacjami i rekomendacjami sędziów do neo-KRS do czasu rozstrzygnięcia sprawy przez Sąd Najwyższy. Niektóre sądy jednocześnie wzywają Kancelarię Sejmu do ujawnienia list poparcia.

Wczoraj informowaliśmy o uchwale z PoznaniaGdańskaWrocławia i Białegostoku. Dołączył do nich także Sąd Apelacyjny w Krakowie.

Prof. Łętowska: Władze próbują efektu mrożącego

„Wyrok TSUE, odpowiadający na pytania prejudycjalne SN, formułuje kryteria, jakie trzeba spełnić, aby móc dopatrywać się  zagrożenia niezależności (Krajowej Rady Sądownictwa) i niezawisłości sędziów. Podkreślić trzeba (punkt 121, 125 uzasadnienia), że bierze się pod uwagę nie tylko treść przepisów, lecz także ukształtowanie praktyki organów  i okoliczności faktyczne w ich działaniu oraz oddziaływaniu na wymiar sprawiedliwości. Dotyczy to m.in. także odbioru społecznego rozstrzygnięć podejmowanych przez sędziów, którzy w każdym momencie mogą być odsunięci od sprawy lub przeniesieni do innego sądu przez arbitralne cofnięcie delegacji przez Ministra Sprawiedliwości.

Takie okoliczności jak

  • intensyfikacja działań wobec sędzi już objętej postępowaniem  dyscyplinarnym (zawieszenie jej  w czynnościach plus obniżenie jej uposażenia);
  • publiczne wypowiedzi osób reprezentujących Ministerstwo Sprawiedliwości zawierające sugestie popełnienia „ciężkiego deliktu dyscyplinarnego” przez  sędziego, który w trybie procesowym zażądał ujawnienia list poparcia co KRS;
  • wyrok dyscyplinarny z 23 listopada wobec sędzi Czubieniak

są widomym dowodem na to, że w sferze działań faktycznych rzeczywiście istnieją naciski na wymiar sprawiedliwości, obliczone na wytworzenie efektu mrożącego”.

Politycy naciskają

O tym, że Kancelaria Sejmu nie zamierza zastosować się tak łatwo do zarządzenia sądu, mówił wprost w niedzielę 24 listopada w programie „Kawa na ławę” Michał Wójcik, wiceminister sprawiedliwości:

„To jest prosta droga do anarchii. Nie może być tak, że jeden sędzia kwestionuje status innego sędziego”.

Wójcik nie tylko krytykował postępowanie sądu, ale sugerował też, że wobec sędziego należy wszcząć postępowanie dyscyplinarne.

Redakcja TVN24 zwróciła się do Centrum Informacyjnego Sejmu z prośbą o ustosunkowanie się do kwestii zarządzenia sądu. W odpowiedzi dyrektor CIS Andrzej Grzegrzółka stwierdził, że dopiero oczekują na pisemną korespondencję. Powołał się jednak również na postanowienie Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych, w którym to zakazano udostępniania list poparcia do KRS.

Powołany przez PiS, najprawdopodobniej z naruszeniem ustawy, nowy prezes UODO Jan Nowak wydał postanowienie zaraz po tym, jak Naczelny Sąd Administracyjny prawomocnie orzekł, że listy mają zostać opublikowane. Postanowienie Rzecznika Praw Obywatelskich zaskarżył do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.

Petycja do podpisania >>>

To pierwszy taki przypadek próby zawieszenia sędziego w obowiązkach z powodu krytyki, czyli – de facto – z przyczyn politycznych. Wniosek rozpatrzy Izba Dyscyplinarna złożona z sędziów, o których TSUE w zeszłotygodniowym wyroku orzekł, że są powody, by wątpić w ich niezależność od politycznych wpływów. Sprawa jest więc wyjątkowo drastyczna.

Rzecznik Dyscyplinarny Przemysław Radzik postawił sędzi Olimpii Barańskiej-Małuszek z Gorzowa Wielkopolskiego zarzut naruszenia etyki sędziowskiej polegający na pomówieniu ministra Ziobry i jednego z prokuratorów. I wystąpił do Izby Dyscyplinarnej o zawieszenie sędzi w obowiązkach i obniżenie jej wynagrodzenia. Sprawa może potrwać nawet osiem lat, bo Sąd Dyscyplinarny nie ma żadnego terminu, w jakim musi osądzić. W praktyce zawieszenie może więc trwać do przedawnienia się zarzutu dyscyplinarnego, czyli właśnie lat osiem.

Wypowiedzi, za które Przemysław Radzik ściga sędzię Barańską-Małuszek, dotyczą twitterowych wpisów z sierpnia tego roku, które pojawiły się po ujawnieniu afery hejterskiej. O ministrze Ziobrze sędzia napisała, że jest ministrem, który „wyprodukował aferę” hejterską, a także, że jest „odpowiedzialny za stworzenie systemu korupcyjnego w sądach i prokuraturze uzależniającego wymiar sprawiedliwości od woli politycznej”. Zaś o prokuratorze kandydującym do SN, że „nie ma stażu i łamał prawa człowieka”.

„Oczywistym jest, że obwiniona sędzia Olimpia B.-M., bez narażenia na szwank dobra wymiaru sprawiedliwości, nie może w wiarygodny sposób wykonywać obowiązków służbowych” – napisał rzecznik Radzik w komunikacie o zawieszeniu. Nie wytłumaczył, dlaczego jest „oczywiste”, że sędzia, który skrytykował działania czy zaniechania ministra, nie może „w wiarygodny sposób wykonywać swoich obowiązków”.

Podobnej „oczywistości” rzecznicy dyscyplinarni nie dopatrzyli się w przypadku ujawnienia antysemickich wypowiedzi sędziego, członka neo-KRS Jarosława Dudzicza na twitterze w 2015 r. ( m.in. „Podły, parszywy naród, nic im się nie należy…”). Nie wpadło im do głowy odsuwać go od orzekania.

Wniosek o zawieszenie sędzi Olimpii Barańskiej-Małuszek rzecznik Radzik sporządził kilka dni po wyroku TSUE w sprawie legalności neo-KRS i Izby Dyscyplinarnej SN, gdy sądy zaczynają odmawiać współpracy z neo-KRS i podważać prawo sędziów mianowanych przez neo-KRS do orzekania. Wniosek o zawieszenie sędzi Barańskiej-Małuszek, jednej z najbardziej znanych działaczek Stowarzyszenia Iustitia, często i krytycznie wypowiadającej się w mediach na temat PiS-owskiej „reformy” sądownictwa, może być próbą zastraszenia środowiska. Takie przedłużające się zawieszenie, oprócz ukarania wydaleniem z zawodu, jest chyba najgorszym, co sędziego może spotkać. A wielu sędziów – jak sędzia Barańska-Małuszek – publicznie krytykuje ministra i sędziowskie nominacje neo-KRS-u.

Sam Przemysław Radzik potrafi się wypowiedzieć w bulwersujący sposób. Dziennikarzom TVN-u, którzy robili program o aferze hejterskiej, której był jednym z medialnych bohaterów, zapowiedział do kamery: „Tego wam nigdy nie zapomnę. Nigdy. Jako człowiek i jako sędzia. Nigdy”.

Słowa, że nie zapomni „jako sędzia”, można potraktować jako groźbę karalną – i tak też były komentowane. Być może dlatego po wyemitowaniu materiału przez TVN sędzia Radzik odwołał swoje słowa, przyznając, że się zagalopował.

Teraz dąży do odsunięcia sędzi od orzekania za krytykę ministra.

„PiS swoje obietnice spełniło i w ten sposób odnowiło polską demokrację” – przekonywał w exposé 19 listopada premier Mateusz Morawiecki. „Dziesięć krajów na całym świecie doświadcza obecnie niebezpiecznego regresu demokracji. Najpoważniejsze przypadki to Polska, Węgry, Rumunia, Serbia i Turcja” – czytamy w raporcie International IDEA z tego samego dnia

„Regres demokracji łączy się z nadużyciem władzy przez rządy, które rozbrajają system konstytucyjnych kontroli. Naruszają praworządność, by uniknąć odpowiedzialności, zawłaszczyć środki publiczne i opleść instytucje siatką protegowanych zauszników” – piszą badacze Międzynarodowego Instytutu na rzecz Demokracji i Pomocy Wyborczej w raporcie o stanie światowej demokracji w 2019 roku.

International Institute for Democracy and Electoral Assistance (w skrócie: International IDEA) to międzyrządowa organizacja utworzona w 1995 roku w Sztokholmie, posiada status obserwatora przy ONZ. Jej celem jest pomoc państwom w koordynacji procesów wyborczych, wzmacnianie udziału społeczeństwa w życiu publicznym oraz działanie na rzecz rozwoju i umacniania demokracji. Jej sekretarzem generalnym od sierpnia 2019 jest Kostarykańczyk Kevin Casas-Zamora.

Instytut co roku publikuje raport o globalnym stanie demokracji. Najnowszą edycję z 19 listopada 2019 zatytułowano „Odpowiedź na bolączki, odnowienie obietnicy”. Autorką studium przypadku Polski jest dr Magdalena Solska, politolożka i wykładowczyni na Uniwersytecie we Fryburgu.

Badacze podkreślają, że choć liczba krajów demokratycznych na całym świecie rośnie, część demokracji, zwłaszcza w Europie, jest dziś słabsza niż kiedyś.

„Bardzo trudno żyć w państwie, w którym nie ma praworządności, podziału władz i w którym nie można ufać sądom” – powiedział podczas prezentacji raportu Josep Borrell, nowy szef dyplomacji UE.

Choć Borell nie wypowiedział tego na głos, mowa między innymi o Polsce pod rządami PiS.

Polska demokracja w gorszej formie

Współczynnikami dobrze funkcjonującej demokracji zdaniem badaczy International IDEA są:

  • demokracja przedstawicielska (sprawiedliwe i powszechne wybory, wolne partie polityczne);
  • partycypacja społeczna (zaangażowanie NGO, partycypacja w wyborach, demokracja lokalna);
  • sprawiedliwa administracja (przewidywalne egzekwowanie prawa, brak korupcji);
  • kontrola rządu (skuteczny parlament, niezależne sądownictwo, uczciwe media);
  • prawa podstawowe (prawa społeczne i równość, swobody obywatelskie, prawo do sądu).

Na ich podstawie Instytut dzieli kraje na trzy rodzaje ustrojów politycznych: demokracje, reżimy hybrydowe i nie-demokracje.

Wszystkie kraje europejskie, poza Białorusią, sklasyfikowano jako demokratyczne, ale w niektórych z nich jakość demokracji słabnie.

„Europa musi mierzyć się z regresem demokracji oraz z tendencjami autorytarnymi, które przejawia część rządów w regionie. To Turcja w Europie Południowej, Węgry, Polska i Rumunia w Europie Środkowo-Wschodniej. W tych krajach obserwujemy spadki w największej liczbie współczynników. Widoczne jest znaczące, stopniowe i zaplanowane osłabianie systemu demokratycznej kontroli rządów oraz ograniczanie swobód obywatelskich” – podkreślają badacze.

„Poważny regres demokracji”

Choć Polska zaliczana jest w poczet krajów demokratycznych, badacze zwrócili uwagę, że w latach 2013-2018 doświadczyła poważnego regresu demokracji. Regres ten, to, jak podkreślają w raporcie

„odgórne i zaplanowane wyjaławianie demokratycznych instytucji za pomocą demokratycznego procesu decyzyjnego”.

„Rządzące partie w krajach takich jak Węgry, Polska i Turcja, zręcznie wykorzystały reguły demokracji, by zawłaszczyć demokratyczne instytucje (w tym parlament, sądownictwo i media) i zmieniać zasady (np. prawo wyborcze, wybór sędziów, przepisy konstytucji) w celu utrzymania bezterminowej kontroli nad tymi instytucjami” – czytamy w opracowaniu.

International IDEA podkreśla, że coraz wyraźniejsze wtrącanie się polityków w sprawy sądownictwa, uciszanie parlamentarnej opozycji, ograniczanie przestrzeni obywatelskiej i swobody mediów spowodowało wyraźny spadek w sześciu elementach składowych polskiej demokracji. Odnotowano:

  • ograniczenie swobód obywatelskich, w tym zwłaszcza swobody wypowiedzi, zrzeszania się i wolności zgromadzeń;
  • słabszą kontrolę rządu poprzez mniej uczciwe media, mniej niezależne sądy i mniej skuteczny parlament.

Badacze zwrócili też uwagę na kwestię równości płci. O ile wyniki krajów takich jak Chorwacja, Polska, Serbia i Turcja nie pogorszyły się dramatycznie, wyraźna i niepokojąca jest tendencja spadkowa w ostatnich pięciu latach.

„Tendencje autokratyczne”

Zdaniem autorów raportu, część partii politycznych w Europie, a zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej, przejawia tendencje autokratyczne. Jedną z nich jest PiS.

„Partie te oraz tworzone przez nie rządy opierają się na platformach ideologicznych będących kombinacją konserwatyzmu, nacjonalizmu i odrzucenia liberalnej demokracji. Typowe przykłady to Prawo i Sprawiedliwość w Polsce, Fidesz na Węgrzech i WMRO-DPMNE w Macedonii Północnej (u władzy do 2016 roku)” – piszą badacze.

W raporcie zwrócono uwagę na fakt, że te partie i rządy chętnie nazywają przeciwników politycznych „zdrajcami” i retorycznie wykluczają z narodowej wspólnoty. Kładą nacisk na narrację historyczną, ideologie natywistyczne i globalne teorie spiskowe.

„Od zdobycia władzy w 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość umacnia władzę wykonawczą i zmienia strukturę prawną i konstytucyjną tak, by poszerzać bastion swoich rządów. Aby usprawiedliwić daleko idące zmiany, PiS podkreśla rolę tradycyjnych wartości i moralność. Skupia się na redystrybucji społecznej i odrodzeniu zaufania do instytucji publicznych” – czytamy w raporcie.

Sądy, media…

Zdaniem badaczy International IDEA w Polsce dostrzegalny jest schemat działania, którego celem jest centralizacja władzy i kontrolowanie opozycji. Polska przypomina w tym inne kraje regionu, które w ostatnich latach otarły się o autorytaryzm.

„PiS przejął kontrolę nad mediami. Zmienił zasady wyboru sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego. Dał sobie kontrolę nad procesem nominacji sędziowskich. Partia ta obsadziła swoimi zwolennikami kluczowe stanowiska w sądach i poddała je ścisłej kontroli ministra sprawiedliwości” – piszą autorzy opracowania.

Sądy to nie wszystko. W raporcie czytamy także o powołaniu Narodowego Instytutu Wolności, w ramach którego scentralizowano finansowanie organizacji społeczeństwa obywatelskiego. O absurdalnych decyzjach kierownictwa Instytutu, w tym wicepremiera Piotra Glińskiego.

International IDEA przypomina o ustawach antyterrorystycznych z 2016 roku. Polski rząd dał sobie w nich prawo do nadzoru komunikacji internetowej z pominięciem nakazu sądowego. Wydłużono okres tymczasowego aresztowania, a Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego uzyskała szerszy dostęp do danych osobowych.

Na poniższych wykresach przedstawiono, jak w latach 1988-2018 ewoluowały wskaźniki swobody wypowiedzi, zrzeszania się i wolności zgromadzeń oraz kontroli nad rządem w Polsce, na tle innych krajów, Europy i świata.

Prześladowane NGO

W raporcie International IDEA zwrócono szczególną uwagę na ograniczenia narzucane organizacjom społeczeństwa obywatelskiego.

Ograniczenia te, jak zauważają badacze, często idą w parze z naruszeniami praworządności, redukcją swobód, praw podstawowych i słabszą kontrolą nad egzekutywą. „Są silnie związane z regresem demokracji m.in. w Polsce, Serbii, na Węgrzech i w Turcji” – czytamy w opracowaniu.

To np. więcej biurokracji przy rejestrowaniu nowych inicjatyw czy poszerzenie definicji tego, co uznaje się za działanie polityczne, czyli niedopuszczalne. NGO cierpią z powodu nowych praw zakazujących „obrażania” rządów i liderów politycznych. A także przez ograniczenia w wolności zgromadzeń i dostępie do finansowania.

Z badań wynika, że mniej swobody działania mają zwłaszcza NGO działające na rzecz praw człowieka, w tym praw migrantów i uchodźców, osób LGBT i mniejszości etnicznych. Wzrost znaczenia prawicowych populistów oraz mowa nienawiści, która zatacza coraz szersze kręgi, de facto ograniczyły przestrzeń obywatelską dla przedstawicieli tych mniejszości.

A organizacje, które ich bronią, stały się obiektem ataków także przestawicieli partii politycznych.

Jak podkreślają badacze tendencję tę widać w całej Europie. Także w krajach, w których dotąd władze wspierały społeczeństwo obywatelskie takich jak np. Austria, Holandia i Wielka Brytania.

Nowy ład w Europie?

Z raportu International IDEA wynika, że polskie „reformy” to nie tylko specyfika kraju nad Wisłą, a fenomen ogólnoeuropejski.

W wielu krajach starego kontynentu rośnie popularność „demokracji nieliberalnej”, polaryzacja społeczeństw i rozczarowanie partiami politycznego mainstreamu. Główne powody? Jest ich wiele, ale kluczowy wydaje się lęk przed globalizacją i rozwojem technologicznym, które uwypuklają nierówności oraz bezbronność wobec kaprysów gospodarki. I zagrażają tradycyjnym wartościom.

„Część partii politycznych wykorzystuje te lęki, dając proste odpowiedzi na skomplikowane pytania. […] To klimat polityczny, w którym ochronie mniejszości i głoszonych przez nie poglądów przeciwstawiany jest wyraźny lęk, że to wartości wyznawane przez większość są zagrożone” – napisano w raporcie.

Takie historie znają nie tylko Polska i Węgry, ale także Austria i Włochy, gdzie do władzy doszły partie o profilu skrajnie prawicowym – FPÖ i Liga.

Jednocześnie obywatele i obywatelki okopują się we wrogich obozach, przede wszystkim politycznych. Coraz częściej tracą kontakt także na poziomie społeczno-kulturowym i konsumują inne treści medialne.

Jest jednak nadzieja – także dla Polski. Badacze wskazują na pozytywne przykłady Armenii i Macedonii Północnej, w których widać demokratycznie ożywienie i pierwsze oznaki zatrzymania regresu demokracji.

Demokracja na świecie

Badacze przyjrzeli się stanowi demokracji z perspektywy globalnej. Odnotowali szereg pozytywnych tendencji:

  • liczba krajów demokratycznych rośnie, dziś jest ich 97, czyli 62 proc., w 1975 roku było to zaledwie 26 proc.;
  • w demokracjach żyje ponad połowa ludności na świecie (57 proc., w porównaniu do 36 proc. w 1975);
  • demokracji domagają się społeczeństwa krajów, które nigdy nie doświadczyły rządów w pełni demokratycznych, np. w Armenii, Malezji, Algierii, Egipcie czy Sudanie;
  • pierwsze oznaki demokratycznych reform w krajach niedemokratycznych, np. w Etiopii;
  • aż 81 proc. z 97 światowych demokracji jest stabilna.

Ale raport International IDEA zawiera też listę ostrzeżeń:

  • choć liczba państw demokratycznych rośnie, jakość demokracji słabnie;
  • mamy coraz więcej krajów, w których niedawne demokratyczne przemiany są odwracane; demokracje są kruche zwłaszcza w Afryce;
  • krajów, które doświadczają erozji demokracji, jest dziś dwa razy więcej niż 10 lat temu;
  • erozja widoczna jest w ponad połowie państw w Ameryki Północnej (w tym w Stanach Zjednoczonych), Europy oraz regionu Azji i Pacyfiku oraz w nieco mniej niż połowie krajów Afryki oraz Ameryki Łacińskiej i Karaibów;
  • rośnie też liczba krajów przejawiających regres demokracji, w których władza rozmontowuje mechanizmy kontroli i ogranicza swobody obywatelskie – jest ich dziś 10 (w tym Polska);
  • najpoważniejszym przypadkiem regresu jest Wenezuela, która z kraju demokratycznego przekształciła się w nie-demokrację;
  • przestrzeń dla społeczeństwa obywatelskiego kurczy się na całym świecie i we wszystkich rodzajach rządów;
  • rośnie liczba reżimów hybrydowych, wśród których 71 proc. nigdy nie było demokracjami;
  • osiągnięcie parytetu kobiet i mężczyzn w parlamentach przy obecnym tempie potrwa jeszcze kolejnych 46 lat.

Prezes Kaczyński lubi spotkania w mediach mu przychylnych a teraz, im bliżej wyborów prezydenckich, jego aktywność wzrasta. Ostatnio udzielił wywiadu „Gazecie Polskiej”, w którym odniósł się do Stanisława Piotrowicza i reelekcji Andrzeja Dudy.

Kaczyński nie ukrywa, że po zgłoszeniu kandydatur Piotrowicza i Pawłowicz do TK, spodziewał się ostrego ataku na nich, ale nie zamierza wierzyć w te kłamstwa, głoszone przez nieprzychylne PiS-owi media. Nagonka na Piotrowicza to nic innego jak rodzaj zemsty za przeprowadzenie przez niego reformy sądownictwa, a zarzuty związane z pełnieniem funkcji prokuratora w stanie wojennym, są bezzasadne. Fakt, był w „PZPR, ale należał do tej grupy prokuratorów i sędziów, którzy starali się maksymalnie łagodzić represje”.

Kaczyński nie ukrywa, że jest przekonany, iż „Stanisław Piotrowicz jest zły, ponieważ nie jest po „właściwej stronie” i jednocześnie przypomina, że ci, z tej drugiej strony „z honorami żegnali Wojciecha Jaruzelskiego, oni wysłali do Parlamentu Europejskiego całą ekipę PZPR na czele z Leszkiem Millerem, członkiem Biura Politycznego i sekretarzem Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii (…) Ale Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz aktywista partyjny i Danuta Huebner, która miała podobną przeszłość – są dla nich dobrzy”.

W rozmowie padły też ciepłe słowa dotyczące Andrzeja Dudy.  Prezes wspominał początki jego kampanii wyborczej, które nie były zbyt optymistyczne, jego trudną drogę do zwycięstwa i przyznał, że, według niego, „Andrzej Duda ma tak duże szanse na reelekcję, iż niespecjalnie chcę rozważać sytuację, że przegra”.

Trudno się z nim nie zgodzić, gdy obserwuje się stoicki spokój partii opozycyjnych, którym wydaje się, że mają mnóstwo czasu do wyborów i jakoś się zorganizują, zdążą, przekonają Polaków do swojego kandydata, którego wciąż nie ma.

Polskie złoto w rękach PiS

„Dlaczego akurat ta władza i teraz ściąga do Polski nasze rezerwy złota bezpiecznie przechowywane w Londynie? To mi pachnie jakimś przekrętem” – zastanawiał się na Twitterze przedsiębiorca Ryszard Wojtkowski.

Sprowadzeniem do Polski 100 ton złota chwalił się prezes NBP Adam Glapiński. Wartość kruszcu to 18,3 mld zł.

Na zdjęciach, które umieszczono w sieci w związku ze sprowadzeniem złota, widać Glapińskiego z dumą prezentującego sztabki na tle skarbca. Obok prezesa stoją dawni ministrowie rządu PiS, których partia przeniosła do NBP – Teresa Czerwińska i Paweł Szałamacha.

Równie podejrzliwi jak Wojtkowski byli inni internauci: – „PiS dobrał się do rezerw złota. Roztrwonią cały majątek, który należy do wszystkich Polaków, a jak pojawią się prawdziwe trudności, kryzys, kasa państwowa będzie zionąć pustką. Po Kaczyńskim choćby potop, nie ma dzieci, wnuków, żyje dla siebie i władzy”; – „Za trzy lata okaże się ze jedno zero uciekło i zostało 10 ton. Bo nie było jak finansować programów socjalnych”; – „Ostatnio dużo jest mowy o patriotyzmie (Budowa łuku dziękczynnego, Patriotyczny Marsz Niepodległości, Patriotyczne Polskie Produkty itp, itd ). „Jak władza dużo zaczyna mówić o patriotyzmie, to znaczy, że będą kraść”. PiS odkąd przejął władzę głównie mówi właśnie o patriotyzmie”; – „Spółka Srebrna zamierza zmienić nazwę na Złotą”.

W komentarzach internautów nie zabrakło kpin, dotyczących bliskich współpracowniczek prezesa NBP: – Może „asystentki” się żalą, że im do pierwszego nie starcza…”; – „W nagrodę po sztabce Glapińskiemu i jego aniołkom”; – „To już wiecie, że prezes Glapiński na święta zrobi swoim przybocznym prawdziwy złoty deszcz…”.

Premier Mateusz Morawiecki obiecał 200 tys. mieszkań. Minister rozwoju Jadwiga Emilewicz wyjawiła, że obietnica ta jest trudna do zrealizowania. Przedstawicielka PiS ośmieszyła tym samym tezy, które powielił w swoim expose premier.

Mateusz Morawiecki wcześniej odniósł się do socjalnego programu. „Wdrożyliśmy nowe regulacje w budownictwie mieszkaniowym. W latach 2011-2014 oddawano do użytku średnio 143 tys. mieszkań. W latach 2017-2020 będzie to ponad 200 tys. mieszkań. Nasz Narodowy Program Mieszkaniowy, którego częścią jest Mieszkanie+, tworzy nowe perspektywy” – mówił szef rządu.

Wkrótce potem minister Emilewicz przyznała, że realizacja tego programu nie będzie łatwa. „Pan premier w expose mówił o 200 tys. mieszkań rocznie w całym kraju, nie tylko w ramach Mieszkania Plus. Wynik ten po raz pierwszy powinniśmy osiągnąć w najbliższym czasie, ale wyzwaniem będzie jego utrzymanie w następnych latach” – stwierdziła przedstawicielka prawicy.

Jak widać, rozbieżności między Morawieckim a Emilewicz są dość istotne. Kto ma racje? Trudno odpowiedzieć na to pytanie.

Wiadomo, że szef rządu obiecywał to jeszcze na długo przed wygranymi wyborami. Morawiecki wielokrotnie deklarował, że nowe mieszkania mają zostać oddane do użytku jeszcze w 2019 r. i jest to zupełną zasługą obecnego gabinetu.

Prawda o realizacji dotychczasowych obietnic jest gorzka. W ramach programu „Mieszkanie +” oddano do użytku zaledwie… 867 mieszkań…

Do sprawy odnieśli się już internauci. „Kłamcy się nie wierzy a niestety premier Mateusz Morawiecki jest kłamcą (udowodniono mu go przed sądem i teraz się zastanawiam czy ktoś znów go nie pozwie choćby za te samochody elektryczne, które obiecywał” – skomentował jeden z użytkowników portalu NaTemat.pl.

Więcej o oszustwach w expose Morawieckiego tutaj (z możliwością pobrania pliku) >>>

Posłowie Koalicji Obywatelskiej złożyli zawiadomienie do prokuratury, dotyczące możliwości popełnienia przez Elżbietę Witek przestępstwa przekroczenia uprawnień i poświadczenia nieprawdy. Marszałek Sejmu nakazała powtórzyć głosowanie w Sejmie nad wyborem członków KRS.

„Po analizie zapisów materiałów, które sama Kancelaria Sejmu udostępniła w formie materiału wideo i na podstawie relacji również mediów, wygląda na to, że doszło do złamania prawa” – powiedział rzecznik PO Jan Grabiec. Przypomniał, że wyniki pierwszego głosowania – tego, które później powtórzono – nie zostały przez Witek ujawnione.

Grabiec podkreślił, że marszałek „samowolnie, wbrew trybowi opisanemu w regulaminie Sejmu”, dokonała reasumpcji głosowania. – „Można powiedzieć, że to działanie marszałek Witek jest „bez żadnego trybu”. Nie możemy na to pozwolić, żeby Sejm, czyli miejsce, w którym stanowi się prawo, było miejscem, w którym łamane jest prawo i to przez osobę, która powinna stać na straży prawidłowego funkcjonowania Sejmu” – stwierdził Grabiec. Posłowie KO chcą, żeby prokuratura przesłuchała w tej sprawie polityków PiS, w tym Jarosława Kaczyńskiego.

Posłowie wysłali też do marszałek Witek pismo, w którym zwracają uwagę na brak w stenogramie obrad Sejmu fragmentu jej rozmowy z wiceszefem kancelarii Sejmu Dariuszem Salomończykiem. – „Nie, nie, nie, musi być wniosek. To nie można tak, pani marszałek, ja melduję, że wszyscy posłowie zagłosowali – ci, którzy są na sali, wszyscy oddali głos. Trzeba albo podjąć decyzję, że pani anuluje, albo pokazać wyniki i uznać” – mówił Salomończyk do Witek.

Według posła Michała Szczerby z KO to jeden z dowodów na bezprawne działanie marszałek Witek. Przypomnijmy też, że na nagraniach z tej nocy słychać posłankę PiS Joannę Borowiak, która mówi do marszałek Sejmu: – „Trzeba anulować, bo my przegramy”.

Dodajmy, że ubiegłym tygodniu zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez marszałek Sejmu złożyli posłowie Lewicy.

Srebrna Kaczyńskiego nie jest jego własnością i PiS. Tak manipuluje się prokuraturą

Art. 190 Kpk § 1. Przed rozpoczęciem przesłuchania należy uprzedzić świadka o odpowiedzialności karnej za zeznanie nieprawdy lub zatajenie prawdy. No chyba, że słuchamy J.Kaczyńskiego. W trosce o to, by nikt jemu nigdy nie postawił zarzutów z 233 kk.

Dosłownie dwa dni przed wyborami prokurator Renata Śpiewak odmówiła dalszego prowadzenia śledztwa w głośnej sprawie „afery Dwóch Wież”. Ujawniona dziesięć dni później decyzja sprawiła, że nie trzeba było przesłuchiwać żadnych świadków, – w tym Jarosława Kaczyńskiego – na których powoływał się Gerald Birgfellner.

A jednak, jak udało się ustalić „Gazecie Wyborczej” w aktach znajduje się zapis przesłuchania prezesa PiS. Z tych zeznań wynika, że Jarosław Kaczyński padł ofiarą manipulacji austriackiego przedsiębiorcy, który wykorzystał jego „powiązania rodzinne” i wprowadził prezesa w błąd.

W trakcie przesłuchania Kaczyński stwierdził, że „może prowadzić rozmowy z przedstawicielami spółki, jednak nie posiada podstaw formalnych do wydawania im poleceń”. Słowa te są całkowitym zaprzeczeniem tego co zastało przedstawione w nagranych rozmowach, kiedy prezes twierdził: „Srebrna, czyli ja”.

W zapisie prokurator Śpiewak nie ma też odniesień do wizyty prezesa Pekao SA w siedzibie partii. Kaczyński w rozmowie z prokurator powiedział, że zna prezesa banku z czasów, gdy ten ostatni pełnił funkcję wiceministra Skarbu Państwa.

Jednak uważny czytelnik akt znajdzie zdanie, które potwierdza spotkanie prezesa banku z prezesem partii: „w rozmowie [Krupiński – prezes PekaoSA] potwierdził, że prowadzi rozmowy z Geraldem Birgfellnerem, jednak nie precyzował dokładnie o co chodzi.” Kaczyński zaprzecza również temu, że wiedział cokolwiek na temat wysokości kredytu na realizację przedsięwzięcia. Ale ponownie jego słowa stoją w całkowitym zaprzeczeniu z dokumentami z dnia 2 lutego 2018 r., gdzie zapisano, że podczas „walnego zgromadzenia wspólników Srebrnej wyraża zgodę na „zaciągnięcie przez spółkę finansowania dłużnego do maksymalnej kwoty 300 mln euro na realizację przedsięwzięcia”. Decyzję w imieniu Walnego Zgromadzenia podejmuje sam Kaczyński. Jest jedynym obecnym na posiedzeniu. Członek zarządu spółki, Jacek Cieślikowski (b. kierowca prezesa) jest tam tylko protokolantem i sekretarzem.” Podczas przesłuchania ani razu Kaczyński nie został zapytany o „kopertę dla księdza”, w której znalazło się 50 tys. zł za podpis ks. Rafała Sawicza pod uchwałą pozwalającą na rozpoczęcie całej inwestycji.

Według prokuratury Jarosław Kaczyński jest ofiarą pomówień austriackiego biznesmena i nie może ponosić żadnej odpowiedzialności w związku z aferą. „Przedstawione okoliczności towarzyszące pierwszym rozmowom w zakresie inwestycji przy ul. Srebrnej 16 (…) nie pozwalają na przyjęcie, iż faktycznie to Jarosław Kaczyński decydował o wszystkich sprawach związanych z realizacją planowanej inwestycji. […] Przeczą [temu] także zeznania świadka Jarosława Kaczyńskiego (…) w których podkreślił, iż jako Przewodniczący Rady Nadzorczej Fundacji Instytut imienia Lecha Kaczyńskiego, która jest właścicielem spółki Srebrna może z przedstawicielami spółki prowadzić jedynie rozmowy, nie ma jednak formalnej podstawy do wydawania im poleceń” – czytamy w dokumencie prokuratury, według której wszystkie 20 spotkań Kaczyńskiego z Birgfellnerem „były na bardzo ogólnym poziomie, nie ustalono żadnych szczegółów zarówno odnośnie zakresu prac jak i oczekiwanego wynagrodzenia”. Jakiekolwiek przekonania austriackiego przedsiębiorcy o tym, że to Jarosław Kaczyński ma decydujące zdanie w sprawie Srebrnej wynikają „jedynie z poczynionej subiektywnej nie znajdującej odzwierciedlenia w rzeczywistości oceny określonych sytuacji”.

I chyba – niestety – to jest jedyne wyjaśnienie takiego powodzenia pisowskiej i kleszej mafii w naszym kraju…

„Jędraszewski STOP” – to główne hasło marszu, który przeszedł z krakowskiego Rynku Głównego pod kurię. Uczestnicy demonstracji domagali się odwołania arcybiskupa Marka Jędraszewskiego z funkcji metropolity krakowskiego i reakcji Kościoła na mowę nienawiści.

Demonstrujący stanęli pod oknem papieskim, przy wejściu do kurii przy ul. Franciszkańskiej. Przynieśli ze sobą kartki z napisami: „Jędraszewski, twoja wielka wina”, „Miłuj bliźniego jak siebie samego”, „Hipokryzja”, „Stop nienawiści”, „Jędraszewski! Precz z Krakowa!”.

„Protestujemy przeciwko polityce Jędraszewskiego. Pod kurią na Franciszkańskiej spotkaliśmy się z modlącymi się oponentami, którym przewodzi małopolska kurator oświaty Barbara Nowak. Czy to jest rola kuratora? Czy to jest wizja edukacji MEN? Wstyd i hańba!” – napisał podczas demonstracji na Twitterze jeden z jej uczestników Artur Mazur.

Po drugiej stronie Franciszkańskiej bowiem stanęli zwolennicy Jędraszewskiego.

A postaci małopolskiej kurator oświaty naszym czytelnikom nie trzeba przybliżać. „Internauci do Barbary Nowak: „Aż dziw bierze, że jest pani kuratorem oświaty”.

W pewnym momencie jedna z organizatorek demonstracji przeciw Jędraszewskiemu podeszła do modlących się kontrmanifestantów z propozycją pojednania. Nikt nie chciał podać jej ręki…

„Pasy zapięte? Kto ma słabe nerwy niech nie czyta. Oficjalny szacunek wysokości emerytur w przyszłości jaki dostałem z ZUS. Teraz dostajemy 53,8% ostatniej pensji (ok. 2,2tys.zł). W 2045 będzie 32%,w 2060-24,9%,a 2080-23,1%. To będzie ok.1 tys. zł na mc (na dzisiejsze pieniądze)” – napisał na Twitterze były wiceminister pracy w rządzie PiS Bartosz Marczuk.

W kolejnym wpisie „próbował” łagodzić sytuację: – „Dlatego trzeba dodatkowo się zabezpieczać. Dbać o zdrowie, kształcić, oszczędzać (PPK to idealny produkt), mieć więcej dzieci, przygotować się na dłuższą pracę”. No to przypomnijmy nasz artykuł o tym „idealnym produkcie”: „Fiasko nowego programu PiS. Aż 60 proc. Polaków nie chce PPK”.

Wpis Marczuka wywołał falę komentarzy. – „Pan były podsekretarz stanu w rządzie dojnej zmiany nagle wrócił z innej rzeczywistości na Ziemię i się zdziwił? No, no…”; – „Były wiceminister rodziny, obecnie w Polskiej Fundacji (Niedo)Rozwoju płacze, że jego wspaniali koledzy wywinęli taki numer z emeryturami. W przeciwieństwie do milionów Polaków Marczuk sobie sporo zapewne odłoży”; – „Najpierw Szydło mydliła oczy i obniżyła wiek emerytalny, teraz chłopcy rozmontowują OFE i majstrują w emeryturach, bo kasy na wytwory wiedzy ekonomicznej prezesa brak, a teraz zaczyna się straszenie, bo ludzie nie ufają rządowi”; – „Czyli rząd, w którym i pan był, po prostu rozpierniczył Polakom emerytury. Więc pytanie: pan się tym wpisem naśmiewa z tego, co ludziom zrobiliście, czy przyznaje się do winy?” – pisali internauci.

Komentowali też dziennikarze. – „Były minister pracy piszący w tłicie, że ZUS to wielkie oszustwo to jednak nowa jakość…” – Michał Szułdrzyński z „Rzeczpospolitej”. – „Czy rząd PIS właśnie nas informuje, że ta partia, przekonując do obniżenia wieku emerytalnego, świadomie skazała miliony Polaków na głodowe emerytury i tragedię w ostatnich latach życia?” – zapytał Tomasz Lis z „Newsweeka”.

„Dziennikarz w 2014 ostrzega, aby nie obniżać wieku emerytalnego. Polityk od 2015, wiceminister pracy bierze udział w obniżaniu wieku emerytalnego. 2019 jako twitterowicz? ostrzega: emerytury będą niskie” – podsumował gen. Jarosław Stróżyk. Tak rzeczywiście przebiegała kariera zawodowa Bartosza Marczuka. Dodajmy tylko, że z resortu pracy przeniesiono go do Polskiego Funduszu Rozwoju, w którym Marczuk zajmuje się właśnie wspomnianymi wyżej Pracowniczymi Planami Kapitałowymi.

Niedzielny konkurs Eurowizji Junior wygrała Wiktoria Gabor. To drugie pod rząd zwycięstwo Polski w tej imprezie, co niezwykle ucieszyło nie tylko młodziutką wokalistkę, jej fanów i widzów, ale przede wszystkim Jacka Kurskiego, który nie omieszkał przypisać sobie cały sukces za tę wygraną. Przypomniał, że jako prezes obiecał „odbudowę siły i prestiżu TVP”.

„To podwójne, rok po roku, zwycięstwo w Eurowizji jest esencją i kulminacją tej odbudowanej pozycji” i to on podjął decyzję, by to widzowie „Szansy na sukces” wybrali reprezentanta Polski na Eurowizję, więc zwycięstwo młodziutkiej wokalistki to wielki sukces właśnie jego Telewizji.

Kurski towarzyszył Wiki Gabor w spotkaniu w „Gościu Wiadomości” i całkowicie je sobą zdominował. Dziewczynie udało się podziękować rodzicom i fanom, ale prowadząca spotkanie szybko skierowała rozmowę na zasługi prezesa telewizji i Jacek Kurski zaczęło się.

Realizacja lepsza, niż niejednej Eurowizji dla dorosłych. Krótko mówiąc, to jest odbudowa potęgi Telewizji Polskiej” i to właśnie „Myśmy mieli odwagę odbudować siłę Telewizji Publicznej”. 

Żeby nikt nie miał wątpliwości, kto jest ojcem sukcesu Wiktorii, prowadząca zapytała ją, czy śpiewa „od dziecka, ale czy czujesz, że poniekąd Telewizja Polska wskazała ci drogę przez Twoje poprzednie sukcesy?” i znowu zwróciła się do swojego prezesa, który podkreślił, że od początku widział w 12 – latce gwiazdę, bo to „kwestia intuicji, i pewnej odpowiedzialności jednak w telewizji, w zarządzaniu”.

Jak słusznie zauważył jeden z internautów „Ktoś musi w końcu głośno powiedzieć, że prawdziwym zwycięzcą Eurovision Junior jest Jacek Kurski, który odkrył Wiki Gabor, napisał jej tekst, nauczył śpiewać, a nawet przygotował choreografię”.

Każdy może sobie wybrać taką prawdę, jaka mu się podoba, ale nasza jest prawdziwsza

Kilka dni temu wszystkie stacje telewizyjne nadały pierwszy odcinek szóstego sezonu serialu pt. „Sejm według PiS”. Zapowiadano nowych wykonawców i poważne zmiany batalistycznej dotąd fabuły. Faktycznie, zobaczyliśmy sporo nowych twarzy, bo w sukurs oblężonym przybyły posiłki, które osaczyły najeźdźców zarówno z lewej, jak i prawej flanki, i od razu zaczęły kopać ich po kostkach. Jednak scenariusz nie obfitował zbytnio w nowe wątki, tyle że armia napastników po latach zwycięstw przegrała właśnie jedną potyczkę. Obudziło to pewne nadzieje na przełom, bo okazało się, że napastnikom zaczyna brakować amunicji, której nowi obrońcy maja nadmiar, wystrzeliwując ją czasem celnie, a czasem w płot albo na wiwat. Nie zmieniły się natomiast dialogi, obfitujące na przemian w argumenty i inwektywy, często na żałosnym poziomie.

Mimo kulawego scenariusza i amatorszczyzny wielu wykonawców, w pierwszym odcinku nowej edycji nie wiało nudą. Interesujące były zwłaszcza zaciekłe próby konfrontacji nadziei i marzeń z twardymi realiami ponurej rzeczywistości. Fascynująca była zwłaszcza wędrówka zawiłymi meandrami wyobraźni jednego z głównych wykonawców, artysty Mateusza Morawieckiego, grającego w serialu rolę premiera.

Były w tym odcinku sekwencje straszne, były fragmenty podniosłe i scenki naprawdę ucieszne.  Strasznie było, gdy udający premiera pokrzykiwał groźnie, że biada tym, którzy chcą uczyć dzieci tego czegoś, czego uczą się dzieci w każdej szkole każdego cywilizowanego kraju. Biada im, bo są to terroryści, podkładający pod całą Polskę gigantyczny ładunek wybuchowy obcego pochodzenia. Grozą powiało również, gdy Morawiecki odkurzał starą „Strategię na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”, zapowiadając po raz kolejny przekop Mierzei Wiślanej, budowę CPK, Via Carpatia, promów i jeszcze paru przedsięwzięć bezsensownych lub takich, bez których spokojnie możemy się obejść, a na które wydawać będziemy pieniądze których nie ma, co rzecz jasna oznacza równoczesne odbieranie środków projektom absolutnie nieodzownym.

Podniośle było, kiedy reprezentanci rządzących jeden po drugim bohatersko stawali na przedpiersiach okopów prężąc muskuły w obronie rozmaitych wartości wykrzykiwanych dużymi literami. Szło jak od wieków o Tradycję i Wiarę, ale i o nowszy wynalazek PiS – Rodzinę, która powstaje z kobiety i mężczyzny od chwili poczęcia aż do naturalnego rozwodu. Czyli ponad jedną czwartą polskich dzieci, ze związków partnerskich lub zrządzeniem złego losu wychowywanych przez jednego rodzica, PiS pozbawił rodziny! Smutne to bardzo.  Śmiesznie natomiast bywało, gdy rządzący przekonywali zebranych, że to co jest i będzie nadal, to normalność, gdy chwalili się demokratycznym usposobieniem i nieprzemożną potrzebą praworządności, a szczególnie, kiedy swoje zwycięstwa i sukcesy ogłaszali również na zrujnowanych terenach objętych klęską żywiołową, takich jak choćby służba zdrowia czy edukacja. A wyjątkowo zabawny był kadr ukazujący na galerii sejmowej Mariana Banasia przyjmującego do akceptującej wiadomości płynące z mównicy zachwyty nad sukcesami administracji skarbowej.

Nowe odcinki serialu „Sejm według PiS” to program z cyklu dla każdego coś miłego. Bo jest równocześnie filmem wojennym i melodramatem, filmem przygodowym, rozrywkowym i science fiction, a nawet oświatowym z filozoficznym przesłaniem. Pierwszy odcinek szóstej edycji popularyzował np. całkiem nową teorię względności, dowodzącą, że nie ma na świecie zjawisk niewątpliwych ani wartości stałych, bo wszystko jest niejednorodne, wielowymiarowe, płynne i wzajemnie się wykluczające.  Czyli w skrócie: każdy może sobie wybrać taką prawdę, jaka mu się podoba, ale nasza jest prawdziwsza. Na przykład: w konkurencji krajów najbardziej atrakcyjnych dla inwestorów Polska zajmuje miejsce piąte – i równocześnie czterdzieste, ale bardziej piąte. W rankingu mało znanej firmy doradczej Conway Analytics awansowaliśmy ostatnio na szczyty, a w znacznie bardziej prestiżowych, ale dla premiera mało wiarygodnych badaniach „The Global Competitiveness Report” i „Doing Business” w ostatnim roku spadliśmy aż o 7 miejsc. Inny przykład: powrót wielu Polaków mieszkających dotąd za granicą jest – do wyboru – wyłączną zasługą rządu PiS, co ma być prawdą, lub skutkiem Brexitu, co traktowane jest jedynie jak półprawda. Tyle tylko, że w 2018 roku z samej Wielkiej Brytanii wyjechało PONAD 100 tys. mieszkających tam Polaków, a z całego świata powróciło NIESPEŁNA sto tysięcy… Spora „nadwyżka” emigrantów nie uwierzyła w wizję PiS-owskiej krainy szczęśliwości, uchodźcy z GB woleli szukać nowego domu z dala od Polski.

Realizując ambicje oświatowe scenarzystów serial krzewi nowe hasła encyklopedyczne, zastępujące zużyte, nieaktualne pojęcia. „Wolność dla przedsiębiorców” nie oznacza już rynkowych swobód ani trwałych i czytelnych przepisów, tylko prawo drukarzy do odmowy druku tekstów, które im się nie podobają.  Zapowiedziane „przyciąganie zagranicznych inwestorów” i ich kapitału polegać ma m.in. na repolonizacji, czyli po prostu nacjonalizacji prywatnych firm i naruszaniu prawa własności.  Deklarowana głośno „troska o ekologię” to dalszy wzrost produkcji energii na bazie węgla, zaoranie programu farm wiatrowych i … powołanie pełnomocnika ds. odnawialnych źródeł energii z gabinetem, biurkiem i paprotką do podlewania. „Normalność”, to bezprawne powtórzenie przegranego przez PiS głosowania w sprawie skierowania do Trybunału Konstytucyjnego ludzi bez kwalifikacji formalnych i moralnych.

Radykalnie zmieniło się znaczenie pojęć opisujących sferę opieki nad słabymi, ubogimi i wykluczanymi. Radośnie głoszone „wyrywanie rodzin ze skrajnego ubóstwa” oznacza wzrost liczby osób żyjących na poziomie minimum egzystencji z 4,3 proc. do 5,4 proc. w ciągu roku. Czteroletnia „walka z nierównościami dochodowymi” skutkuje niemal najwyższym w Europie rozwarstwieniem. Jak wynika z raportu Centrum Analiz Ekonomicznych z 33,5 mld zł, które PiS obiecał wyborcom w ostatnich miesiącach, aż 32 proc. trafi do osób najbogatszych, a jedynie 9 proc. do najuboższych. W tej kategorii PiS zrealizował obietnicę dogonienia Ameryki: polskie nierówności społeczne stały się porównywalne z amerykańskimi – i nadal rosną.

***

W expose premiera nie zgadzały się liczby, daty, ani fakty. A przecież w nowej edycji telenoweli o parlamencie, Polsce i demokracji w wersji PiS, artysta Morawiecki dopiero się rozkręca. Ciekawe, jak skończy się ten serial. Gdyby ktoś zaproponował mi napisanie scenariusza ostatniego odcinka, to wmontowałbym tam scenkę finałową, trochę przerobioną z kabaretowego skeczu :

Do premiera podchodzi poseł PiS, pokazuje mu szkolny zeszyt i prosi:

– Mateusz, ty masz smykałkę do rachunków, rozwiąż mi proszę zadanie mojego syna, ja nie daję rady, a dziecko walczy o tróję!

– O tróję walczy, powiadasz… czyli tak jak Agamemnon! – życzliwie komentuje premier, z wykształcenia historyk.

– No nie – odpowiada poseł. – Agamemnon walczył przecież o Troję.

– I co, zdał? – zaciekawił się Morawiecki…

Jaśkowiak: Dudzie należy się Trybunał Stanu

Jaśkowiak: Chciałbym być takim prezydentem Rzeczypospolitej, jakim jestem prezydentem Poznania. Miasta otwartego dla wszystkich

– Chciałbym być takim prezydentem Rzeczypospolitej, jakim jestem prezydentem Poznania. Miasta otwartego dla wszystkich, miasta, w którym wszyscy mają się czuć dobrze, niezależnie od tego czy są biedni, czy bogaci. Czy są młodzi, w średnim wieku, czy są seniorami – mówił Jacek Jaśkowiak w rozmowie z Piotrem Marciniakiem w „Faktach po faktach” TVN24.

Jaśkowiak: Jeżeli prawybory zdecydują, że to będzie Małgorzata, to będę ją wspierał oczywiście z całych sił

– Prawybory, które organizuje Platforma Obywatelska, Koalicja Obywatelska, one zdecydują kto będzie mierzył się z prezydentem Dudą i jeżeli te wybory zdecydują, że to będzie Małgorzata, to będę ją wspierał oczywiście z całych sił – mówił dalej Jaśkowiak.

Jaśkowiak o swoim starcie: Namawiano mnie do tego od dosyć dawna. Pierwsze rozmowy pojawiły się w zeszłym roku

– Namawiano mnie do tego od dosyć dawna. Pierwsze rozmowy pojawiły się w zeszłym roku. Rozmawiali ze mną zarówno przedstawiciele świata kultury, sztuki, nauki – mówił prezydent Poznania Jaśkowiak w „Faktach po faktach” TVN24.

Jaśkowiak: Za łamanie konstytucji należy postawić prezydenta Dudę przed TS

– Zdecydowanie tak. Za łamanie konstytucji należy postawić prezydenta Dudę przed Trybunałem Stanu – mówił Jacek Jaśkowiak w rozmowie z Piotrem Marciniakiem w „Faktach po faktach” TVN24.

SKOK-i, dewastacje Kaczyńskiego i Bareja wg PiS

Pięć bitew o SKOK. Jak Bierecki, Kaczyński, Duda i politycy PiS blokowali nadzór nad Kasami

Rzeczywiście nadzór nad SKOK-ami był spóźniony. Ale winę za to ponoszą Grzegorz Bierecki, Lech Kaczyński, Andrzej Duda i PiS, a nie pobity przez ludzi Wołomina Wojciech Kwaśniak i inni urzędnicy KNF. Nie damy PiS, Zbigniewowi Ziobrze, prokuraturze i senatorowi Grzegorzowi Biereckiemu zakłamać prawdy o Kasach.

Prokuratura zarzuca byłym urzędnikom KNF spóźnione działania nadzorcze wobec SKOK Wołomin. A minister Ziobro twierdzi, że były wiceszef KNF został pobity przez ludzi z „Wołomina”, bo Komisja rozzuchwaliła bandytów swoją bezczynnością.

To, co dzieje się w sprawie byłych urzędników KNF i SKOK Wołomin, to próba przerzucenia odpowiedzialności za katastrofalną sytuację finansową większości spółdzielczych kas oszczędnościowo kredytowych

  • z tych, którzy do niej doprowadzili i którzy pomagali ją SKOK-om ukrywać, podpowiadając księgowe sztuczki
  • oraz tych, którzy przez lata bronili SKOK-ów przed państwowym nadzorem,
  • na tych, którzy przez 3 lata „wyczyścili” sytuację w Kasach i faktycznie uchronili setki tysięcy ludzi przed stratą oszczędności.

To także próba rozmycia afery związanej z korupcyjną propozycją złożoną Leszkowi Czarneckiemu przez Marka Ch., szefa KNF powołanego za rządów PiS. Rządzący chcą pokazać, że wprawdzie w ich obozie zdarzają się czarne owce, ale za rządów poprzedników, było ich jeszcze więcej (w KNF – siedem razy więcej!).

Ale nie damy PiS-owi, Zbigniewowi Ziobrze, prokuraturze i senatorowi Grzegorzowi Biereckiemu zakłamać prawdy o Kasach.

Przypominamy, jak Bierecki i sprzyjający mu politycy – głównie z PiS – doprowadzili do tego, że przed laty SKOK-i zostały objęte wyłącznie nadzorem Krajowej SKOK (na której czele stał Bierecki) i jak przez kilkanaście lat blokowali wprowadzenie zewnętrznego, państwowego nadzoru nad kasami.

Prokuratura i Ziobro: nadzór KNF był spóźniony

6 grudnia 2018 roku szczecińska prokuratura wysłała funkcjonariuszy Centralnego Biuro Antykorupcyjnego, by o 06.00 rano zatrzymali siedmioro urzędników, którzy za rządów PO-PSL nadzorowali SKOK-i w Komisji Nadzoru Finansowego. Wśród nich – byłego szefa KNF Andrzeja Jakubiaka i jego byłego zastępcę Wojciecha Kwaśniaka.

Śledczy zarzucili im, że zbyt późno podjęli działania nadzorcze w sprawie SKOK Wołomin i przez spóźnione wprowadzenie w tej Kasie zarządu komisarycznego doprowadzili do szkody przekraczającej 1,5 mld złotych.

Prokurator krajowy Bogdan Święczkowski, na konferencji dotyczącej zatrzymań, powtarzał, że „to jest prawdziwa afera KNF” (w odróżnieniu od sprawy Marka Ch., byłego szefa KNF, powołanego za rządów PiS).

Cały tekst o SKOK-ach tutaj >>>

Kiedy Andrzej Duda wznosił podczas inauguracji Sejmu IX kadencji akty strzeliste do demokracji i dialogu, za fasadą szła ta sama destrukcyjna robota.

Próba zniesienia trzydziestokrotności, drastyczne podwyżki akcyzy na alkohol i papierosy, zrujnowanie Funduszu Rezerwy Demograficznej w związku z kiełbasą wyborczą dla emerytów, milczenie o sprawie Banasia.

Zadowolony z siebie premier dywagował o państwie dobrobytu, gdy nad gospodarką europejską znów gromadzą się chmury, a poważne inwestycje w Polsce stoją w miejscu. No ale od czasów rzecznika Jerzego Urbana wiadomo, że rząd się sam wyżywi, zwłaszcza że konfiturami ma teraz zarządzać pan Sasin.

O tym, że „wersal” – czyli szacunek dla przeciwników politycznych i dla prawa – w polityce polskiej się skończył, usłyszeliśmy już dawno temu od Andrzeja Leppera. Niszczenie demokracji zaczyna się od niszczenia praworządności i debaty politycznej, którą zastępuje słowotok i hejt.

Więcej >>>

Podczas kiedy premier Morawiecki wygłaszał triumfalne orędzie w Sejmie, wzrok mój padł na ogromny, sześcioszpaltowy tytuł w „Rzeczpospolitej”: „Czy powstanie Agencji Uzbrojenia opanuje CHAOS W ZBROJENIÓWCE” (podkreślenie – Pass.). Chaos w zbrojeniówce? Pierwsze słyszę. Przecież przemysł zbrojeniowy należy do najważniejszych gospodarczo i politycznie, to oczko w głowie każdego rządu. Jak to jest możliwe, że tam, gdzie wszystko jest pod kontrolą władzy, panuje chaos? Czy to wina Tuska?

Jak informuje poważna przecież gazeta, nie tak dawno utworzona Polska Grupa Zbrojeniowa wraz z Inspektoratem Uzbrojenia MON mają utworzyć nową Agencję Uzbrojenia. Kolejna reorganizacja na wielką skalę. Po co? Dlaczego? Czyżby zbrojeniówka dotychczas nie powstała z kolan? Dziennikarze Zbigniew Lentowicz i Marcin Piasecki wyjaśniają, że politycy związani z  szefem MON Mariuszem Błaszczakiem „nie chcą dopuścić do tego, by zbrojeniowy potentat był nadzorowany przez Ministerstwo Aktywów Państwowych kierowane przez wicepremiera Jacka Sasina”. Nowa agencja będzie mogła zlecać produkcję na rzecz wojska bez przetargu.

Więcej >>>

W największej opozycyjnej partii rozpoczęła się procedura prezydenckich prawyborów, w których zmierzą się Małgorzata Kidawa-Błońska i Jacek Jaśkowiak. Ale nie tylko oni szykują się do walki o pozycję w partii.

Rozpoczynamy nowy etap polityki, który zakończy się zwycięstwem w wyborach – powiedział po piątkowym posiedzeniu zarządu PO Grzegorz Schetyna, ogłaszając jednocześnie, że w partii zaczyna się procedura prezydenckich prawyborów. Zarząd Platformy zatwierdził kandydatów: Małgorzatę Kidawę-Błońską i Jacka Jaśkowiaka.

Prawybory, czyli wreszcie emocje w PO

Los prawyborów wisiał na włosku do ostatniej chwili. Termin zgłoszeń kandydatów minął we wtorek o północy i do tego momentu jedyną oficjalnie zgłoszoną kandydatką była Kidawa-Błońska. Dopiero następnego dnia okazało się, że korespondencyjnie wpłynęło jeszcze zgłoszenie drugiego kandydata – prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka.

– Grzegorz Schetyna włożył w ostatnich dniach mnóstwo energii, żeby znaleźć kogoś, kto stanie do prawyborów. Długo namawiał Tomasza Grodzkiego, posłów, europosłów, a nawet kilku samorządowców – mówi „Polityce” poseł PO. – Te prawybory to był dla niego punkt honoru, wiedział, że jeśli się nie odbędą, to zostanie to uznane za jego osobistą porażkę – dodaje nasz rozmówca.

Start Jaśkowiaka był zaskoczeniem dla prawie wszystkich. Na pierwszym miejscu – dla Kidawy-Błońskiej, która wyraźnie niezadowolona komentowała, że wolałaby się o tym dowiedzieć od samego kandydata. Ale zdziwieni byli też inni, zwłaszcza przeciwnicy Schetyny, którzy mieli nadzieję szybko zacząć kampanię prezydencką i przeprowadzić jak najsprawniej wybory na przewodniczącego PO. Według relacji naszych rozmówców Kidawa-Błońska była tak zła na Schetynę, że rozważała wycofanie się ze startu. Nie zdecydowała się jednak na to, a zamiast tego postanowiła podobno walczyć z jeszcze większą determinacją.

Więcej >>>

Nie mam waszych płaszczy i co mi zrobicie? – zdawał się pytać prezes. Jednak tym razem ta buta to pozór. Kamuflaż. Wódz słabnie i wie o tym.

Wiele osób sądziło, że po porażce, jaką w gruncie rzeczy był dla PiS wynik wyborów, Jarosław Kaczyński złagodzi kurs. Po doświadczeniach nocy z czwartku na piątek są mocno zaskoczeni: jak to?!

Znów zobaczyli to samo szyderczo wykrzywione oblicze „dobrej zmiany”, które tak dobrze znają z minionej kadencji. Znów byli świadkami, jak zgraja kreatur prezesa bezceremonialnie przepycha na eksponowane stanowiska w państwie najgorsze szumowiny, pozbawiając oponentów jakiegokolwiek wpływu na sprawy publiczne.

W głosowaniu coś „nie stykło”? Moglibyśmy je przegrać? A cóż za problem, zagłosujemy jeszcze raz… Dobrze zapamiętajmy twarz Jarosława Kaczyńskiego, ten jego szyderczy uśmieszek szatniarza: nie mam waszych płaszczy i co mi zrobicie?

Pozornie uśmieszek i bezczelność była taka sama, jak w minionych czterech latach, kiedy „dobra zmiana” prezentowała butę i ignorowała każdy głos sprzeciwu. To była metoda Kaczyńskiego na radzenie sobie z oponentami.

W państwach praworządnych i demokratycznych władza musi się liczyć z opiniami opozycji i społeczeństwa, uwzględniając je w swoich działaniach. A Kaczyński demonstracyjnie się z nimi nie liczył. Przetrzymał falę wielkich demonstracji, przetrzymał oblężenie parlamentu, przetrzymał strajki niepełnosprawnych, nauczycieli i innych grup społecznych. Wyrobił w obywatelach przekonanie, że władza nie reaguje na nic, więc nie ma sensu protestować, bo to i tak nic nie da.

Na pierwszy rzut oka czwartkowa noc była ciągiem dalszym tego samego spektaklu. A jednak coś się zmieniło.

Kilka dni wcześniej uformowało się zdominowane przez opozycję prezydium Senatu, które już zapowiada powołanie komisji, mającej zbadać sprawki pisowskiego szefa NIK. Na początku tygodnia PiS musiał jak niepyszny wycofać się z planu zniesienia tzw. limitu 30-krotności w składkach ZUS. Expose premiera spotkało się z miażdżącą krytyką ze wszystkich stron. Koalicjanci się burzą i żądają większego udziału we władzy, biskupi domagają się zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. I nawet Jacek Kurski musiał się wycofać z sylwestrowych planów TVP.

Wszystko to razem stwarza wrażenie słabości. Widać wyraźnie, że władza straciła pełną kontrolę nad sytuacją i w wielu kwestiach znalazła się w defensywie. I właśnie taki jest kontekst czwartkowego spektaklu w Sejmie.

W poprzednich czterech latach PiS demonstrował siłę, którą rzeczywiście posiadał. Teraz jednak demonstracja siły była kamuflażem, zasłoną dymną, mającą ukryć erozję władzy Kaczyńskiego. Prezes pilnie potrzebował takiego spektaklu, by podtrzymać entuzjazm i zmotywować swych żołnierzy. Autorytet, jakim się cieszy, jest bowiem pochodną przekonania jego wyznawców, że wódz nigdy się nie myli, nigdy nie przegrywa i prowadzi swój lud od jednego chwalebnego triumfu  do następnego. Tę wiarę trzeba w ludzie pisowskim podtrzymywać – i temu właśnie służył czwartkowy pokaz buty i szyderczy uśmieszek na twarzy wodza: nie mam waszych płaszczy i co mi zrobicie?

Otóż, zrobimy, panie prezesie. Wkrótce się pan przekona.

Kaczyński mniej inteligentny od Łukaszenki

Po co w ogóle jest Sejm, skoro mamy pana prezesa na Nowogrodzkiej? Nie wiem, czy Łukaszenka nie śmieje się w kułak, bo nawet on robi to inteligentniej – po prostu nie dopuszcza opozycji do Sejmu i ma z głowy te wszystkie wystąpienia – mówi dr Mirosław Oczkoś, ekspert od wizerunku i marketingu politycznego. Pytamy też, czy prezydent zaprzysięgnie nowych sędziów TK. – Prezydent nie ma wyjścia w tej chwili, bo ktoś mu tę kampanię musi finansować. Gdyby prezydent fiknął, to prezes ma kim go zastąpić, ma w torebce jeszcze panią premier Szydło – „naszą Beatę” – mówi ekspert

JUSTYNA KOĆ: Pani marszałek, trzeba anulować, bo my przegramy – mówi jedna z posłanek PiS-u do marszałek Elżbiety Witek. Niezależnie od tego, czy system działał, czy nie, to takie słowa nie powinny paść na sali Sejmowej, a może rządzący już nas do tego przyzwyczaili?

MIROSŁAW OCZKOŚ: Mam wrażenie, że w PiS sami stracili nad tym kontrolę. To akurat były słowa do marszałka Terleckiego, ale bardzo blisko mównicy był też prezes Kaczyński. To pokazuje sposób myślenia PiS-u, a działanie wynika wprost z niego, że „nam się to należy, więc spadajcie”. My się trochę z tego śmiejemy, ale to jest przerażające, że partia rządząca doszła do etapu, kiedy robi, co chce. Ciekawy jestem, co jeszcze można zrobić w sytuacji przejęcia komisji wyborczej.

MOŻE BĘDZIEMY WYBIERAĆ PREZYDENTA DO SKUTKU? TU SIĘ KŁANIA STRÓŻ ANIOŁ Z SERIALU „ALTERNATYWY 4”, KTÓRY MÓWIŁ, ŻE PRZYJMIEMY KAŻDY WYNIK POD WARUNKIEM, ŻE BĘDZIE ZGODNY Z NASZYMI OCZEKIWANIAMI.

To jest trochę śmiech przez łzy, ale pokazuje stan umysłu. To, że zastąpiono marszałka Kuchcińskiego, który był absolutnie tępym narzędziem w rękach swojej partii, to nie znaczy, że marszałek Witek, która z wyglądu, ogłady i inteligencji przebija Kuchcińskiego i może lepiej się prezentuje,  sobie poradzi. Na razie pokazała, że sobie tak samo nie radzi, np. nie umiała zastopować pana premiera podczas exposé. To pokazuje, że politycy do tej pory nie nauczyli się, że dopóki mikrofony są włączone, to każda „strzelba jest nabita”.

Jarosław Kaczyński mówi, że nic się nie stało.
Bo co ma innego powiedzieć? Lewica chce zgłosić sprawę do prokuratury, ale przypominam, że na jej czele stoi jeden z koalicjantów. Na pewno będzie to tak samo skuteczne jak przy sprawie dwóch wież i łapówki za 50 tys.

TO NOC DŁUGICH NOŻY PO RAZ KOLEJNY.

Skoro o Lewicy mowa, to chyba dostała zimny prysznic i szybką lekcję, jak wygląda parlamentaryzm w państwie PiS. Jeszcze niedawno głosowała za kandydaturą marszałek Witek. Teraz już zachowałaby się inaczej?
To jest to, o czym rozmawiamy. Jeżeli ktoś bardzo mocno czepiał się opozycji w poprzednim Sejmie, który w ogóle był zabetonowany jeszcze mocniej, że nic nie robi, to bardzo proszę powiedzieć teraz, co można jeszcze zrobić. Oczywiście ci, którzy są nowi w Sejmie, mają jeszcze energię, żeby występować, retorycznie się promować, ale chyba najlepiej opisuje tę sprawę sugestia marszałka Karczewskiego: po co głosować, skoro i tak mamy większość? To można powiedzieć: po co w ogóle jest Sejm, skoro mamy pana prezesa na Nowogrodzkiej? Nie wiem, czy Łukaszenka nie śmieje się w kułak, bo nawet on robi to inteligentniej – po prostu nie dopuszcza opozycji do Sejmu i ma z głowy te wszystkie wystąpienia. Jeżeli mówimy o powadze Sejmu, to jej dawno już nie ma.

JEŻELI MÓWIMY O KLASIE POLITYCZNEJ, KTÓRA NAUCZYŁA SIĘ, ŻE MOŻNA KŁAMAĆ OT TAK I NIE PONOSI ZA TO ŻADNYCH KONSEKWENCJI, TO JEST TO DROGA DONIKĄD. MOŻNA TYLKO MIEĆ NADZIEJĘ, ŻE WYGRANA W WYBORACH PREZYDENCKICH MOŻE TO ZATRZYMAĆ, JEŻELI OCZYWIŚCIE SEJM NIE ZNIESIE WETA PREZYDENCKIEGO.

Nawet normalna legislacja i poprawki senackie niewiele zmienią, bo Sejm może je odrzucić zwykłą większością.

Jak ocenia pan kandydaturę Jacka Jaśkowiaka w prawyborach?
Jacek Jaśkowiak ma całkiem dobre papiery, aby uczestniczyć w polityce polskiej. Poznań to duże miasto. Pokazał, że jest twardy, jako jedyny przeciwstawił się w Polsce chocholemu tańcowi z apelami smoleńskimi Macierewicza. Ma dość mocno zdeklarowane poglądy na rozdział Kościoła od państwa czy in vitro, mógłby zatem zdobyć głosy lewicy. Natomiast warto zastanowić się nad formą. Pani Małgorzata Kidawa-Błońska wygląda na tym tle jak mebel przestawiany od lewej do prawej, czego nie można zrozumieć, bo zdobyła już sporą popularność. Rozumiem, że pan prezydent Jaśkowiak dostał „propozycję nie do odrzucenia” i teraz będzie odgrywanie prawyborów. Przypominam, że ostatnie polegały na tym, że wszyscy z całej Polski głosowali. Teraz 14 grudnia będą głosowali delegaci.

Kto ma większą szansę wygrać prawybory?
Jeżeli nic się nie wydarzy przez te 3 tygodnie, co zburzy wizerunek pani Kidawy-Błońskiej, to pewnie ona dostanie nominację, ale w polskiej polityce nic nie jest oczywiste i jasne. Dostała duże poparcie w Warszawie, jest rozpoznawalna na poziomie 95 proc., pana Jaśkowiaka zna tylko połowa z tego.

MYŚLĘ WIĘC, ŻE PANI KIDAWA MA WIĘKSZE SZANSE, NIŻ PAN JAŚKOWIAK, ALE ROZMAWIAMY 22 LISTOPADA I WIELE MOŻE SIĘ ZDARZYĆ.

Kto z tej dwójki ma większe szanse pokonać Andrzeja Dudę?
Polityków w Polsce rozpala jedna myśl – Duda jest do pokonania, a może jak ja wystartuję, to też go pokonam, bo jest bardzo słabym prezydentem. Pojawiają się zatem różne kandydatury, jak np. Szymona Hołowni. Myślę, że takie myślenie jest błędne, bo po stronie PiS-u stoi profesjonalizm i doba analiza sytuacji. Pani Kidawa ma szanse wygrać, jeżeli KO zrobi dobrą kampanię, wynajmie profesjonalną firmę PR, która będzie zewnętrza i nie będzie się emocjonowała, kogo lubi bardziej.

Podkreślmy, że prezydent nie rządzi, tylko reprezentuje, a pani Kidawa ma wszelkie walory, aby tę funkcję spełniać dobrze. Ma pochodzenie, wykształcenie i doświadczenie.

Dlaczego PiS zdecydował się na wybranie do TK najbardziej skompromitowanych polityków z możliwych? Przypomnijmy, że pan Piotrowicza nie dostał się do Sejmu, mimo iż miał miejsce „biorące”.
Sądzę, że nie można rozpatrywać tego w kategoriach błędu PR, bo to była świadoma decyzja Jarosława Kaczyńskiego, żeby pokazać wszystkim, kto tu rządzi. Nawet forma tego wyboru jest katastrofalna, bo pan Piotrowicz nie odpowiadał nawet na żadne pytania, a pani Pawłowicz z bezczelnością, której dawno nie widziałem.

TO NA PEWNO NIE JEST BŁĄD CZY POMYŁKA, TO PRZEMYŚLANE DZIAŁANIE, ABY POKAZAĆ OPOZYCJI JEJ MIEJSCE.

A może prezydent tych kandydatów nie zaprzysięgnie? Wiemy, że to potrafi.
Prezydent nie ma wyjścia w tej chwili, bo ktoś mu tę kampanię musi finansować. Gdyby prezydent fiknął, to prezes ma kim go zastąpić, ma w torebce jeszcze panią premier Szydło – „naszą Beatę”.

„Jestem prawnikiem i oceniam prawo, a prawo mówi jasno: nie ma czegoś takiego jak anulowanie głosowania” – mówi OKO.press Kamila Gasiuk-Pihowicz (KO). „Procedura anulowania głosowania – »bo my przegramy« – jest znana może na Białorusi, ale nie może być praktykowana w demokratycznych państwach, w Unii Europejskiej”

W nocy z czwartku na piątek (z 21 na 22 listopada), marszałkini Sejmu Elżbieta Witek nie podała wyników głosowania na członków KRS. Ogłosiła, że głosowanie „anuluje” i zarządziła je na nowo – wbrew regulaminowi Sejmu. O szczegółach i fałszywych tłumaczeniach Witek pisaliśmy m.in. w tekście „Witek: »Anulowałam głosowanie, jak wcześniej na prośbę opozycji!«. To nieprawda. Jest drugie nagranie„.

Wydarzenia z nocnego posiedzenia dla OKO.press komentują posłanka KO Kamila Gasiuk-Pihowicz i wicemarszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty. Poprosiliśmy, żeby odpowiedzieli na argumenty PiS-u, który próbuje zrzucić winę na „emocjonalną” opozycję.

„Oceniając tę sytuację, bazuję na twardej literze prawa. Widzę przepisy, widzę, jakie obowiązki spoczywają na pani marszałek. Wydarzyła się rzecz absolutnie bezprecedensowa” – podkreśla Kamila Gasiuk-Pihowicz.

Kamila Gasiuk-Pihowicz: Wydarzyła się rzecz bezprecedensowa, stan nieznany demokracjom

Agata Szczęśniak, OKO.press: Powrót do przeszłości? Poczuła się Pani znów jak w 2016 albo w 2017 roku?

Kamila Gasiuk-Pihowicz, Koalicja Obywatelska: Wydarzenia dzisiejszej nocy to bardzo ponury prognostyk dla tego, co się będzie działo w ciągu najbliższych 4 lat. Widać, że PiS będzie działał z pełną bezwzględnością, jeżeli chodzi o pozbywanie się wszelkich obszarów, w których może być kontrolowany przez kogokolwiek.

Jestem sobie w stanie wyobrazić, że np. spodziewając się niekorzystnego wyniku wyborów prezydenckich lub parlamentarnych i pojawi się któryś z polityków PiS i też powie, że trzeba anulować, bo przegramy.

W tyle głowy trzeba też mieć zmiany, które następują w PKW. To jest kontekst, który budzi mój największy niepokój.

PiS zapewnia, że jest to niepokój zupełnie nieuzasadniony i próbuje winę za te wydarzenia zrzucić na opozycję. Paweł Szefernaker powiedział: „Nikt na sali nie wiedział, jakie były wyniki głosowania”.

Problem polega na tym, że mieliśmy do czynienia z bezprawnym działaniem marszałek Elżbiety Witek. Art. 188 Regulaminu Sejmu mówi bardzo jasno, że wyniki trzeba ogłosić. Alternatywą dla błędnego policzenia jest procedura reasumpcji głosowania, 30 posłów musi zgłosić taki wniosek. Procedura anulowania głosowania – „bo my przegramy” – jest znana może na Białorusi, w putinowskiej Rosji, ale nie może być praktykowana w demokratycznych państwach, które są członkami Unii Europejskiej.

Poseł Jacek Sasin w „Graffiti” Polsat News mówił, że to sami posłowie opozycji wzywali do ponownego głosowania.

Takie wnioski mogą się pojawiać ze strony posłów opozycji, ale marszałek Sejmu ma czuwać nad tym, żeby Sejm działał zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem – Konstytucją, Regulaminem Sejmu i ustawami. Marszałek Sejmu nie może podejmować działań nie mieszczących się w katalogu tych wyznaczonych jako sfera jego działania. Mamy do czynienia z sytuacją działania bezprawnego, a w konsekwencji z możliwością popełnienia przestępstwa opisanego w art. 231 – albo niedopełnienia obowiązków, albo przekroczenia uprawnień.

Lewica złożyła wniosek do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Koalicja też zawiadomi prokuraturę?

Tak, złożymy wniosek z zawiadomieniem o możliwości popełnienia przestępstwa przez marszałek Witek. Przygotowaliśmy też wniosek o odwołanie Elżbiety Witek z funkcji.

Jadwiga Emilewicz, posłanka i minister, powiedziała w Polskim Radiu, że nie rozumie emocjonalnych zachowań posłów opozycji, a procedura anulowania nie jest czymś niezwykłym.

Jestem prawnikiem i oceniam prawo, a prawo mówi jasno: nie ma czegoś takiego jak anulowanie głosowania. Jest ewentualnie procedura reasumpcji głosowania.

Głosowanie zostało rozpoczęte, powinien zostać ogłoszony wynik. Pani marszałek wyniku nie ogłosiła, zatem mamy prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa.

Istnieje też prawdopodobieństwo popełnienia fałszerstwa polegającego na podaniu innych wyników niż były w rzeczywistości.

Głos zabrał też Jarosław Kaczyński. Powiedział, że pani marszałek podjęła właściwą decyzję, zgodną z prawem, a to, co robi opozycja, to tylko demonstracja polityczna.

Powtórzę: Oceniając tę sytuację, bazuję na twardej literze prawa. Widzę przepisy, widzę, jakie obowiązki spoczywają na pani marszałek. Wydarzyła się rzecz absolutnie bezprecedensowa. Pada sformułowanie „anulujemy, bo przegramy”. To jest bardzo niepokojące w dłuższej perspektywie związanej z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Uważam, że jest to stan nieznany demokracjom. Dlatego o tym mówimy.

Dzieje się tak, bo PiS jest w tej kadencji słabszy?

Początek tej kadencji napawa mnie niepokojem. Obawiam się, że to może być bardzo ciężka kadencja, jeśli chodzi o standardy praworządności.

„Można było jasno postawić sprawę: ludzie się pomylili, bo głosowanie było skomplikowane, a następnie złożyć wniosek 30 posłów i dokonać reasumpcji. A poszli na rympał. Głupią, bezmyślną i paniczną siłówką. PiS się pogubił i wyszła afera pokazująca, jacy naprawdę są” – mówi OKO.press wicemarszałek Sejmu Włodzimierz Czarzasty (Lewica)

Agata Szczęśniak, OKO.press: Skończyła się dobra passa Lewicy i w sprawie KRS-u musieliście zagrać w grę ustawioną przez PiS.

Włodzimierz Czarzasty, wicemarszałek Sejmu, klub Lewicy/SLD: Nie jesteśmy naiwni. Nic nas w czwartek nie zdziwiło. Ta ocena nie wynika z mojej arogancji ani naiwności. PiS zaproponował normalność, w którą nikt nie wierzył. Zaproponował podział mandatów w KRS – dwa dla siebie, dwa dla opozycji – w co też nikt nie wierzył. Nagle się pojawiła się poprawka i zgłosili czterech kandydatów.

A co do zachowania na sali sejmowej to takiego ogromu cynizmu dawno z bliska nie oglądałem. Można było ogłosić wyniki głosowania.

Można było jasno postawić sprawę: ludzie się pomylili, bo głosowanie było skomplikowane, a następnie złożyć wniosek 30 posłów i dokonać reasumpcji. A poszli na rympał. Głupią, bezmyślną i paniczną siłówką. PiS się pogubił i wyszła afera pokazująca, jacy naprawdę są.

PiS mówi, że zrobili to, co chciała opozycja. Opozycja wzywała do ponownego głosowania, więc ogłosili ponowne głosowanie. Wszystko jest w porządku.

To nieprawda. Obserwowałem to z odległości trzech metrów. Posłowi Szczerbie chyba jako jedynemu karta się nie włączała, więc ze dwa razy ją wymienił.

Problemy zgłaszał też Krzysztof Śmiszek. PiS mówi, że również posłanka Śledzińska-Katarasińska.

Krzysztof Śmiszek zgłosił, wziął kartę i ona zadziałała. To nie były problemy. Problemem jest to, że to głosowanie jest dość skomplikowane i można się łatwo pomylić. Nie widziałbym tu złej woli.

Nie tyle sprawa była zła, ile sposób jej załatwienia. Jeśli ktoś się myli i to zgłasza, można powiedzieć: „Proszę państwa, mam wiele zgłoszeń pomyłek, ogłosimy wyniki, wiecie państwo, że i tak jest większość w tej sprawie, 30 posłanek i posłów wniesie wniosek o reasumpcję”. Na zapleczu ze strony PiS padł taki argument: i tak mamy większość. To nikogo nie dziwi.

Ale PiS spanikował i pokazał, do czego jest zdolny: kiedy idzie źle, doginamy kolanem. Jak ktoś ma trochę imaginacji, może sobie wyobrazić: gdyby wybory poszły nie po myśli PiS, to można by dogiąć kolanem.

W poprzedniej PiS nieraz dociskał kolanem, po to, żeby robić po swojemu i nie oglądać się na nikogo.

Teraz też nie oglądał się na nikogo. Mieliśmy dziś prezydium sejmu, poinformowałem panią Marszałek, że Lewica zgłosi wniosek do prokuratury – i zgłosiła. Poinformowałem ją również, że nawet jeśli ten wniosek teraz zostanie umorzony, to wróci wcześniej czy później, bo ta procedura naszym zdaniem została złamana. Takie działanie nie powinno zostać zapomniane.

Jarosław Kaczyński skomentował to głosowanie: „Opozycja próbuje z tego zrobić jakąś, jak to oni zwykle nazywają, aferę, a tak naprawdę nie stało się nic nadzwyczajnego”. Odniósł się też do Waszego zawiadomienia: „Nawet najbardziej przenikliwy i jednocześnie gotowy do stawiania zarzutów prokurator tutaj nie może się dopatrzyć żadnego przestępstwa, bo tutaj nie było cienia jakiegokolwiek przestępstwa”.

Została złamana procedura. Uważamy, że Pani marszałkini złamała prawo. Art.231 kodeksu karnego się kłania. Ale znamy tę pisowską frazę i ten rodzaj uprawiania polityki. Trzeba anulować, bo przegramy. Anulować uczciwych sędziów, prokuratorów i na koniec anulować demokrację. Bo przegramy.

Początek tej kadencji sejmowej Platforma miała nie najlepszy. PiS musiał wycofać jedną z ustaw, a Lewica zachowuje się spokojnie i merytorycznie. Ja nie gustuję w happeningach na sali sejmowej.

Nie podobało się Panu to, jak posłanki Koalicji Obywatelskiej wystąpiły na sali sejmowej z napisem „Hańba”, gdy przedstawiano kandydatury Krystyny Pawłowicz i Stanisława Piotrowicza?

Nie chcę nikogo urażać, ale uważam, że sala sejmowa nie jest najlepszym miejscem do takich rzeczy jak śpiewanie do mikrofonu w fotelu marszałka albo wykrzykiwanie i pokazywanie transparentów. Nie potępiam tego, ale ja bym czegoś takiego nie robił. Czy to pokazuje opozycję jako poważną? Moim zdaniem nie.

Jaki Lewica ma pomysł na te momenty, kiedy PiS używa siły? Teraz marszałek anuluje głosowanie, poprzednio marszałek Kuchciński łamał regulamin.

Będziemy robili to, co robimy. Będziemy pokazywali te rzeczy, które nam się podobają i te, które nam się nie podobają. Według nas wczoraj został złamany regulamin i dziś założyliśmy zawiadomienie do prokuratury. Jeżeli nam się nie podobają ustawy, będziemy pokazywali swoje ustawy.

Co to da? Nie za bardzo wierzę, że te ustawy przejdą, na pewno nie wszystkie. Ale będziemy pokazywali obłudę i zakłamanie. Złożyliśmy ustawę w sprawie zniesienia 30-krotności – mogą ją wyrzucić do kosza, mogą wprowadzić pod obrady i głosować przeciwko. Ale niech się ludzie dowiedzą, że PiS jest przeciwko temu, żeby 2 miliony ludzi dostało minimalną emeryturę 1600 zł. Wniesiemy ustawę dotyczącą 5 złotych na receptę – niech PiS zagłosuje przeciwko temu. I powie: nie dołożymy 6 mld zł, choć wystarczy przestać finansować kler, bo idzie na to 8 miliardów.

PiS w poprzedniej kadencji po prostu trzymał projekty opozycji w zamrażarce.

Będziemy to nagłaśniać. Na razie nam się udaje. Dwa tygodnie Sejmu, a ci, którzy się interesują, wiedzą już, jaki sposób myślenia ma Lewica. Żeby była jasność: nie mam złudzeń co do skuteczności wprowadzania projektów. Dopóki PiS będzie miał przewagę 6 głosów, nie należy spodziewać się cudu. Ale do czasu. Przecież PiS wierzy w cuda.

Aż się Jarosław Gowin albo Zbigniew Ziobro zdenerwują?

Na przykład. Dawanie pretekstów w tej sprawie i tworzenie takich sytuacji jest rozsądne. Absurdalna ustawa dotycząca zniesienia 30-krotności i przeznaczenia ich na dziurę budżetową została wstrzymana. Nie dość, że została wstrzymana, to Lewica pokazała alternatywę, jak można zostawić pieniądze w systemie emerytalnym, myśląc o stanie państwa za 20 lat.

Lewica przekonała się na własnej skórze, jak to jest w Sejmie, w którym PiS ma większość?

To obłudne stawianie sprawy. Tak jakbyśmy nie widzieli tego dwa miesiące temu albo dwa lata temu.

To jest teza Koalicji Obywatelskiej: „naiwni ludzie weszli do Sejmu i wzięli trzy komisje. Lewica dogadała się z PiS-em”. Koalicja Obywatelska ma sześć komisji. To znaczy, że dwa razy bardziej się dogadała z PiS-em? My jesteśmy pragmatyczni ale nie jesteśmy obłudni i zakłamani.

Głosowaliście za marszałek Witek, na którą dziś donosicie do prokuratury.

A Platforma głosowała przeciwko? [wstrzymała się] Każdy wicemarszałek Sejmu, każdy szef komisji, który nie dostałby wsparcia PiS, nie zostałby wybrany. Małgorzata Kidawa-Błońska została wicemarszałkiem dzięki głosom PiS-u. Można by postawić tezę: naiwna Platforma liczyła, że jak dostanie wicemarszałka, to przyszłość Polski będzie świetlana i Jutrzenka demokracji rozbłyśnie w ciemności Mordoru. Mądra teza? Głupia. Tak samo jak tezy dotyczące współpracy Lewicy i PiS są głupie. Znam je. PO je głosiła w stosunku do Lewicy w trakcie kampanii wyborczej. I mają 60 mandatów mniej. Może kiedyś zrozumieją, że wróg jest po stronie PiS-u. Kiedyś im to wytłumaczymy.

Donald Tusk został wybrany na przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej. Były premier zapowiedział, że po zakończeniu pracy na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej zaangażuje się w politykę krajową.

Po tym, jak został wybrany nowym przewodniczącym Europejskiej Partii Ludowej, Donald Tusk udzielił wywiadu telewizji Polsat News. Mówił w nim m.in. o swoich planach na najbliższe lata. Były premier stwierdził, że jako przewodniczący Rady Europejskiej musiał zachowywać powściągliwość i obiektywizm i nie mógł w pełni angażować się w polską politykę. Zapowiedział, że to się zmieni, gdy obejmie stanowisko szefa EPL, bo wówczas będzie mieć większą swobodę.

– Mam głębokie przekonanie, że w Polsce warto zmienić pewien sposób debaty politycznej. (…) Poziom debaty politycznej w Polsce odbiega trochę od tego, co widzimy w najważniejszych miejscach na świecie jeśli chodzi o, powiedziałbym, substancje tego sporu, tej debaty. Bywa ona trochę powierzchowna i skupiona na bardzo peryferyjnych czy prowincjonalnych kwestiach, a zupełnie niepotrzebnie, bo cały czas patrzy się na Polskę jak na jeden z punktów orientacyjnych w Europie – powiedział Donald Tusk.

Donald Tusk: Chcę pracować w Polsce z młodymi ludźmi

Były premier powiedział, że od dłuższego czasu planował, jak będzie wyglądać jego aktywność polityczna w kraju, ale gdy zapytano go o to, czy chce stworzyć nową siłę polityczną, nie odpowiedział wprost. Oznajmił jednak, że liczy na ludzi młodych.

– Będę chciał bardzo dużo w Polsce pracować, szczególnie z młodymi ludźmi, ale nie tylko. (…) Chciałbym, żeby w Polsce znalazła się grupa 10, 20, może 100 młodych ludzi, którzy będą rozumieli świat tak, jak on na to zasługuje. Żeby oni na serio wzięli sprawy w swoje ręce. Nie tylko dlatego, że są młodsi ode mnie, bo wiek nie wystarczy, ale dlatego, że lepiej rozumieją ten świat. A co z tego będzie, zobaczymy – stwierdził Tusk.

„Morderca”,” folksdojcz”, „złodziej”, „zdrajca”. Donald Tusk o niszczeniu jego wizerunku

Nowy przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej mówił także o swojej decyzji o nieprzystąpieniu do wyborów prezydenckich 2020. Powiedział, że wie, że przegrałby w drugiej turze, a jako że zależy mu na tym, aby PiS przestał rządzić w Polsce, nie wybaczyłby sobie, gdyby swoim startem zablokował możliwość udziału w wiosennych wyborach komuś, kto ma szansę na wygraną z Andrzejem Dudą. Były premier zaznaczył, że dokładnie przeanalizował sytuację i zapoznał się z naukowymi opracowaniami.

– W Polsce władza – rząd pisowski i PiS jako partia – zorganizowały na niespotykaną skalę, właściwie nawet w Europie, jeśli chodzi o poziom zorganizowania – niszczenia mojego wizerunku na wszystkie możliwe sposoby. Nie chodzi tutaj o krytykę moich rządów, bo do tego są uprawnieni, są moimi oponentami – przekonywał.

Były premier powiedział, w jaki sposób rząd PiS niszczy jego wizerunek. – Szczególnie przez ostatnie trzy lata, wtedy kiedy ponownie wybrano mnie na szefa Rady Europejskiej, to było takie bardzo systematyczne niszczenie wizerunku nie tylko mnie jako polityka, ale również człowieka. „Morderca”,” folksdojcz”, „złodziej”, „zdrajca” to są cztery terminy, które się najczęściej  powtarzały w tych relacjach. Codziennie – stwierdził Tusk.

Donald Tusk powiedział, że wyliczono, że w mediach publicznych przez blisko 1,5 godziny każdego dnia emitowano „pełne nienawiści i pogardy materiały” wyłącznie na jego temat.

Kiedy wreszcie dorośniemy jako naród, dojrzejemy obywatelsko i nauczymy się wreszcie oddzielać ziarno od plew?

Czy tego chcemy, czy nie – mamy drugą kadencję Zjednoczonej Prawicy. Co z tego, że zagłosowało na nią mniej wyborców niż na partie opozycyjne? Co z tego, że udało się odbić Senat? PiS rządził i rządzi, a my …wciąż zdziwieni.

Zdziwieni, że właśnie przeforsowali swoich czterech kandydatów do KRS, dzięki czemu na 25 miejsc, 21 należy do nich. Zdziwieni, bo posłowie partii rządzącej opuszczają salę obrad, gdy jest mowa o kondycji szpitali i polskiej służby zdrowia. Zdziwieni, że PiS raczy wreszcie rzucić jak ochłap jakąś podwyżkę dla nauczycieli, ale tylko dlatego, by nie zarabiali oni mniej od sprzątaczek, bo to jakoś głupio.

Oburzamy się, że gwiazdy PiS-u, czyli Piotrowicz i Pawłowicz trafiają do Trybunału Konstytucyjnego, tak jakby to miało dzisiaj jakiekolwiek znaczenie. Przecież już od kilku lat TK to nic innego jak atrapa. Miejsce, gdzie zapytania opozycji lądują w zamrażarce, sędziowie się nie przemęczają pracą, a szefowa Julia Przyłębska bryluje na salonach i nie ma czasu, by zająć się tym, czym powinna.

Wkurzają nas niebotyczne nagrody za tzw. „nicnierobienie”, nietykalny pan Banaś, niewyjaśnione afery, koperta z łapówką w rękach prezesa, skrajny nepotyzm i kolesiostwo. W duszy nam jęczy, gdy widzimy, jak wygląda polska edukacja, gospodarka, a rozdawnictwo pieniędzy wręcz kwitnie. Gdy stajemy się państwem wyznaniowym, podzieleni na prawdziwych Polaków i tych gorszych, a ulicami maszerują chłopcy narodowcy, udający, że nie mają nic wspólnego z ideologią faszystowską czy nawet neonazistowską i mający pełne poparcie partii rządzącej. Gdy ponad milion naszych rodaków zagłosowało na coś takiego jak Konfederacja i ma ona teraz przedstawicieli w Sejmie państwa, które z nazwy wciąż niby jest demokratyczne.

Z niedowierzaniem wciąż słuchamy, jak niektórzy z władców narodu nazywają europarlament pedofilskim, jakiś ksiądz ostrzega przed książkami naszej noblistki Olgi Tokarczuk, w podstawówkach rozpowszechnia się filmik, będący częścią antyaborcyjnej propagandy, narastają z każdym miesiącem nierówności społeczne, a Samorządowa Karta Praw Rodziny, pełna homofobii, dyskryminacji i nietolerancji Ordo Iuris, cieszy się coraz większym wzięciem i została już wprowadzona w Nowym Sączu oraz Bukowinie Tatrzańskiej.

Tak się zmienia Polska na naszych oczach, a my… wciąż zdziwieni? A jeszcze nie tak dawno temu, zaledwie pięć lat, żyliśmy w zupełnie innej rzeczywistości. Owszem, było wiele nieprawidłowości, sporo można było zarzucić poszczególnym rządom, ale jednak człowiek czuł się bezpieczny. Prawo znaczyło prawo, a życie publiczne było wolne od chaosu. Kto mógł wtedy przewidzieć, że nagle pstryk i obrót o 180 stopni. Wszystko to, co ważne, zbudowane na ponadczasowym systemie wartości, zostanie wywalone do kosza i zastąpione bylejakością, demolką, nieudacznictwem oraz promocją postaw, które przez lata będą się nam odbijać ostrą czkawką.

My wciąż zadziwieni, a elektorat PiS w siódmym niebie. Kiedy próbuję rozmawiać o stanie polskiej gospodarki, spokojnie dyskutować, to mój oponent przekrzykuje mnie, bo on wie najlepiej, co i jak, choć nie ukrywa, że tę wybitną wiedzę zdobył na lekcjach w szkole podstawowej. Osiłek po gimnazjum usiłuje nauczyć mnie  historyka „prawdziwej” historii, byle jaki prawniczyna neguje opinie wielkich autorytetów z dziedziny prawa, a sąsiadka, która przepracowała całe życie w szpitalu jako salowa dzisiaj uważa się za autorytet w dziedzinie edukacji. Proszę mi wierzyć, absolutnie nie chcę nikogo obrazić, ale tak właśnie wygląda dzisiejsza Polska. Nie jest ważne, jaką posiadasz wiedzę, jakie masz umiejętności, ile lat swego życia poświęciłeś na samorozwój i kształcenie. Wystarczy to, co PiS poda na tacy plus szczątkowe informacje, zapamiętane z lekcji i już jest się alfą i omegą. Już można ustawiać innych po kątach. Już się ma satysfakcję, że dokopało się temu, co to nawet nie zasługuje na miano elity.

Po 4 latach rządów PiS wiem jedno. Nie jestem w stanie przekonać twardego wielbiciela tej partii, by spojrzał z dystansu i dostrzegł, dokąd go jego ukochana partia prowadzi. On nie przeczyta mojego tekstu. Nie będzie mnie słuchał, tylko powtarzał jak mantrę to, co mu prezes wmówił. Koniec i kropka.

Gorzej, że nie chcą też ze mną rozmawiać ci, którzy właściwie nie opowiadają się za żadną partią, nie angażują politycznie, a wybory sobie odpuszczają. Oni uważają, że mają swoje życie, swoje problemy, a na takich jak ja patrzą z pewnym obrzydzeniem, jak na oszołomów. Oni mają to, co się dzisiaj w Polsce dzieje  głęboko gdzieś. Ważne jest tylko to własne mieszkanko, wypasione autko, kasa w kieszeni, jakieś kredyty, fajne wakacje, a cała reszta po prostu się nie liczy i tyle. Ich polityka nie interesuje, a w swej ignorancji nie łapią, że, czy chcą czy nie, polityka interesuje się nimi i przyjdzie czas, gdy to odczują bardzo boleśnie.

I to jest właśnie Polska. Pełna entuzjastów prezesa i jego kolesi, obojętnych i w tym wszystkim my, wciąż zdziwieni i niepojmujący do końca, co właściwie się dzieje. Zajęci wzajemnymi pretensjami, skłóceni, tacy bardzo polscy, tacy sarmaci machający drewnianą szabelką. Piszemy pełne oburzenia teksty, piętnujemy władzę i… nic więcej. Przyznaję, sama do tej ostatniej grupy należę i jestem już zmęczona. Zmęczona brakiem światełka w tunelu, niemożnością dotarcia do mas, niesłuchana i wręcz niewidzialna.

Czy odpuszczę? Na pewno nie, choć coraz wyraźniej widzę, że to nie ja, nie taka opozycja, jaka jest teraz, cokolwiek zmieni. Będzie zapewne tak, jak to dotychczas zdarzało się w historii najczęściej. Ludzi ruszy bieda, drożyzna w sklepach, puste portfele. Dopiero wtedy ogarnie ich gniew i wylegną tłumnie na ulice. Dopiero wtedy zaczną nas słuchać, choć tak naprawdę będzie im obojętne, co mówimy. Ważne będzie tylko to rozładowanie złości i chęć rozliczenia tych, których dzisiaj uwielbiają lub mają w nosie, a jednak rozczarowali i muszą za to ponieść karę. Wtedy chętnie staną za liderami, pójdą za nimi jak w dym, będą ich przez jakiś czas wielbić, choć prawdopodobnie wielu z tych liderów i tak będzie rozgrywało własny interes na tej rebelii. Pod szczytnymi hasełkami równości, sprawiedliwości i praworządności będą realizowali swój cel, czyli… dorwanie się do władzy i koryta. Świetnie to znamy z historii, prawda?  A może się mylę? Może rzeczywiście dorośniemy jako naród, dojrzejemy obywatelsko i nauczymy się wreszcie oddzielać ziarno od plew?

Pisowska polityka zombie

W nocy z czwartku na piątek marszałek Elżbieta Witek nie podała w Sejmie wyników głosowania na czterech posłów członków Krajowej Rady Sądownictwa. Jak przyznaje jedna z posłanek na zarejestrowanym przypadkowo nagraniu, przegraliby je kandydaci PiS. „To łamanie zasad parlamentaryzmu. Żądamy ogłoszenia wyników!” – apelowała opozycja. Bezskutecznie

„Oszustwo, oszustwo!” – skandowali politycy opozycji na zakończenie I posiedzenia IX kadencji Sejmu w nocy z czwartku na piątek 22 listopada.

Marszałek Sejmu Elżbieta Witek odmówiła podania wyników głosowania na posłów członków KRS. „Anulowała” je i zarządziła na nowo, choć takiej procedury nie przewiduje Regulamin Sejmu.

Dlaczego? Wszystko przez specjalne maszynki do głosowania, których obsługa nastręczyła trudności części posłów. Po głosowaniu w szeregach PiS zapanował chaos, a do mównicy sejmowej podszedł nawet Jarosław Kaczyński.

„Trzeba anulować, bo my przegramy” – mówi w opublikowanym nagraniu jedna z posłanek PiS, najpewniej Joanna Borowiak.

„Stała się rzecz niebywała. Niespotykana w tej izbie nawet przy waszych standardach. To jest upadek Sejmu Rzeczypospolitej. Nie można przerywać głosowania tylko dlatego, że państwo możecie je przegrać” – ubolewał poseł KO Borys Budka.

„Opublikowano nagranie, na którym widać, że posłanka PiS mówi, że głosowanie zostało przegrane przez Prawo i Sprawiedliwość. I wtedy pani marszałek decyduje, że trzeba powtórzyć. To jest skandal, żądamy ujawnienia tych wyników!” – grzmiał Krzysztof Gawkowski z Lewicy.

Powtórzone głosowanie – zgodnie z przewidywaniami – wygrali kandydaci PiS. Wszyscy czterej posłowie wybrani na członków Krajowej Rady Sądownictwa będą zatem politykami tej partii, choć parlamentarny obyczaj nakazuje, by sejmowa większość podzieliła się miejscami z opozycją.

Lewica: „Zgłaszamy do prokuratury”

„Złożymy wniosek do prokuratury w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa” – ogłosili wkrótce po zakończeniu obrad posłowie Lewicy.

Zdaniem polityków opozycji doszło do złamania Regulaminu Sejmu, który nie przewiduje „anulowania” głosowania. Zgodnie z art. 188 wyniki głosowania są ostateczne i nie mogą być przedmiotem dyskusji. Art. 189 mówi natomiast, ze gdy budzą uzasadnione wątpliwości, Sejm może dokonać reasumpcji głosowania na wniosek 30 posłów.

Aby to uczynić, marszałek Sejmu powinien ogłosić wyniki głosowania. Elżbieta Witek postanowiła jednak tego nie zrobić i na nowo przeprowadzić głosowanie bez podawania wyników.

„Nie, to nie można tak, pani marszałek. Melduję, że wszyscy posłowie, którzy są na sali, zagłosowali. Wyniki mogą być różne” – tłumaczył Witek wiceszef Kancelarii Sejmu, co zarejestrowały mikrofony.

Swojego oburzenia pogwałceniem sejmowych procedur nie kryli politycy opozycji.

„To łamanie zasad parlamentaryzmu i błąd proceduralny. Żądamy ogłoszenia wyników głosowania!” – mówił Tomasz Lenz z KO.

„Reasumpcji może pani dokonać po ogłoszeniu wyników” – przypominał Krzysztof Gawkowski z Lewicy.

Wyników nie opublikowano też na stronie Sejmu.

Dobry obyczaj

Krajowa Rada Sądownictwa składa się z 25 członków. Czworo z nich, spośród posłów, wybiera Sejm. Parlamentarny obyczaj nakazuje, by sejmowa większość podzieliła się miejscami z opozycją. Było tak w poprzedniej kadencji: posłowie PiS mieli w KRS dwóch przedstawicieli, a Koalicja Obywatelska i Kukiz’15 po jednym.

Tym razem jednak PiS niespodziewanie zgłosił czterech kandydatów: Marka Asta, Bartosza Kownackiego, Arkadiusza Mularczyka oraz Kazimierza Smolińskiego. Zanosiło się, że partia Kaczyńskiego będzie chciała zupełnie pominąć opozycję przy wyborze członków KRS.

Posłowie KO, PSL i Lewicy protestowali jeszcze zanim doszło do feralnego głosowania.

„Wy dziś chcecie iść po 20 członków KRS. 15 wybraliście w poprzedniej kadencji, macie ministra sprawiedliwości i chcecie jeszcze 4 posłów. Chcecie zawłaszczyć ten organ” – mówił Robert Kropiwnicki z Koalicji Obywatelskiej. KO zgłosiła Kamilę Gasiuk-Pihowicz.

„To pan premier Morawiecki apelował o normalność. Czy normalnością jest, że klub PiS chce wybrać wszystkich członków KRS?” – pytał Krzysztof Gawkowski z Lewicy. Połączone siły Wiosny, SLD i Razem rekomendowały do KRS Joannę Senyszyn.

„Za chwilę może dojść do rzeczy bezprecedensowej w ostatnich 30 latach Sejmu RP. Wbrew zwyczajowi parlamentarnemu, dobremu obyczajowi i parytetom” – podkreślał Borys Budka

„Apeluję do rządzącej większości o uszanowanie zwyczaju parlamentarnego i pluralizmu poglądów w tej izbie. Wycofajcie dwóch kandydatów” – mówiła Anna Maria Żukowska z Lewicy.

„Bez względu na to, czy większość sejmowa uszanuje prawo opozycji do zasiadania w KRS, czy też nie, kryzys w tej instytucji będzie trwał” – przypomniał Krzysztof Paszyk z PSL.

Kandydatki opozycji przepadły w ponowionym głosowaniu.

W czwartek 21 listopada po 23.00 Sejm poparł kandydatury Krystyny Pawłowicz, Stanisława Piotrowicza i świeżo upieczonego kandydata PiS Jakuba Steliny na sędziów TK. „Hańba!”, „Precz z komuną” – skandowała opozycja. Na nic zdały się protesty. Wierni żołnierze PiS na początku grudnia trafią do Trybunału, choć zdaniem ekspertów dyskwalifikuje ich wiek

„Hańba! Hańba!” – skandowali w Sejmie wkrótce przed 23.00 politycy opozycji, gdy posłanka PiS Anna Milczanowska odczytywała życiorys Krystyny Pawłowicz. Pięć posłanek Koalicji Obywatelskiej, w tym m.in. Klaudia Jachira, wstało z sejmowych ław i ułożyło transparent z napisem „Hańba”. Zostały upomniane przez Elżbietę Witek, marszałek Sejmu.

Kiedy Milczanowska przedstawiała dokonania Stanisława Piotrowicza, na sali rozległy się okrzyki „Precz z komuną!”.

„Przedstawiono lukrowane, pudrowane życiorysy PZPR-owskich działaczy, których chcecie wysłać do Trybunału Konstytucyjnego. Kandydaci nie spełniają wymagania formalnego wieku i kryterium nieskazitelnego charakteru” – przypomniał z mównicy Michał Szczerba z PO.

„Gdybyście zapytali proboszcza-pedofila z Tylawy, czy poparłby kandydaturę Stanisława Piotrowicza, to na pewno by to zrobił. Nic nie usprawiedliwia wsparcia dla zwyrodnialca. Czy ktokolwiek z was wysłałby wnuczkę na kolana do tego księdza? Wyborcy pokazali Piotrowiczowi czerwoną kartkę. Taka osoba powinna wypaść poza nawias życia publicznego” – apelowała Kamila Gasiuk-Pihowicz.

Małgorzata Sekuła-Szmajdzińska w imieniu Lewicy przypomniała wypowiedź Adama Lipińskiego, wiceprezesa PiS, sprzed kilku dni, który przyznał, że poprze Piotrowicza, ale wbrew własnej woli.

„Apelujemy o zatrzymanie procesu degradacji Trybunału Konstytucyjnego. TK musi wrócić do normalności” – mówiła.

„Kandydaci nie mają kwalifikacji moralnych i prawnych. Kandydatka wielokrotnie w tej izbie posługiwała się językiem na poziomie rynsztoku” – przypomniał Krzysztof Paszyk z PSL.

„Prokuratorzy nie szli za PRL do zawodu, by być Konradem Wallenrodem. Patrzę na Antoniego Macierewicza i nie wiem, jak może pan głosować za Stanisławem Piotrowiczem” – grzmiał Władysław Teofil Bartoszewski z PSL. Wtórował mu klubowy kolega Jacek Protasiewicz.

W imieniu klubu PiS głos zabrał poseł Łukasz Schreiber. „W naszych ławach bohaterowie Solidarności, wy macie grupę rekonstrukcyjną PZPR” – stwierdził.

Na nic zdały się protesty. Krystyna Pawłowicz, Stanisław Piotrowicz, a także świeżo upieczony kandydat PiS Jakub Stelina na początku grudnia zostaną sędziami Trybunału Konstytucyjnego. Poparło ich 230 posłów PiS, opozycja głosowała przeciw.

Wbrew opiniom ekspertów

W OKO.press relacjonowaliśmy burzliwe obrady Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka w środę 20 listopada. Po dwóch i pół godzinie dyskusji Komisja, głosami PiS, dała zielone światło kandydaturom Pawłowicz i Piotrowicza.

Opozycja podawała w wątpliwość niezależność i nieskazitelny charakter obydwojga kandydatów. Ale poważniejsze zastrzeżenia dotyczyły kwestii formalnych.

Na wniosek wicemarszałków Sejmu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Piotra Zgorzelskiego, profesorowie Marek Chmaj i Marcin Matczak przygotowali opinie prawne dotyczące wieku Piotrowicza i Pawłowicz, którzy przekroczyli 65. rok życia. W efekcie „reform” sądownictwa PiS mogą być za starzy, by zasiadać w TK.

Obydwaj profesorowie stoją na stanowisku, że wiek dyskwalifikuje Piotrowicza i Pawłowicz jako kandydatów do TK.

„Opinie Chmaja i Matczaka są polityczne i nie mają nic wspólnego z faktycznym stanem prawnym. Gdyby była do tego opinia pana mec. Giertycha mielibyśmy komplet” – drwił z sejmowej mównicy poseł PiS Przemysław Czarnek, były wojewoda lubelski.

Borys Budka, poseł PO, zwrócił jednak uwagę, że podając w wątpliwość kompetencje prof. Chmaja, posłowie PiS przeczą samym sobie.

„Podważył pan stanowisko waszego klubu i samego prezesa, który w poprzednim głosowaniu zagłosował za profesorem Markiem Chmajem jako sędzim Trybunału Stanu, a nawet jego wiceprzewodniczącym” – zaznaczył Budka.

Kandydat potrzebny od zaraz

Oprócz Piotrowicza i Pawłowicz do Trybunału dostał się też, rzutem na taśmę, prof. Jakub Stelina.

Tuż przed środowym (20 listopada) posiedzeniem Komisji Sprawiedliwości PiS wycofał kandydaturę Roberta Jastrzębskiego, którą zgłosił na ostatnią chwilę kilka dni wcześniej.

Dlaczego partia Kaczyńskiego zrezygnowała z tego „wybitnego konstytucjonalisty” Zbigniewa Ziobry? Przyczyną miały być naciski koalicjantów w obozie Zjednoczonej Prawicy.

Choć termin przedstawiania kandydatów upłynął 15 listopada, został na tę okazję wydłużony. Posłowie PiS zgłosili kandydaturę Jakuba Steliny ok. 13.00 w czwartek 21 listopada. Mieli nie wiedzieć, kogo zgłaszają i podpisać się pod kandydaturą in blanco. Członkowie Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka zebrali się ponownie po 16.00, by zaopiniować Stelinę jeszcze przed głosowaniem zaplanowanym na ten sam dzień.

Zdaniem polityków opozycji doszło do złamania art. 30 Regulaminu Sejmu.

„Kandydat został zgłoszony na kilka godzin przed spotkaniem komisji i głosowaniem. Niezbyt poważnie traktują państwo Trybunał Konstytucyjny. Wnioskuję o przełożenie obrad Komisji na późniejszy termin, byśmy mieli możliwość zapoznania się z tą kandydaturą” – mówiła Kamila Gasiuk-Pihowicz z PO, wiceprzewodnicząca Komisji.

Posłowie PiS odrzucili ten wniosek i kandydat został przesłuchany.

Prof. Jakub Stelina, wieloletni dziekan WPiA Uniwersytetu Gdańskiego, tłumaczył się m.in. ze swoich decyzji i poglądów, które w ostatnich latach pokrywały się z linią partii Kaczyńskiego. W 2018 roku odmówił podpisania uchwały potępiającej zamach na państwo prawa.

Jak sam przyznał, propozycja pracy w TK była dla niego zaskoczeniem. Stelina, niegdyś doktorant pod opieką prof. Lecha Kaczyńskiego, musiał dziś szybko zrezygnować z kandydowania na inne prestiżowe stanowiska – w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa.

Dwa dni po wyroku TSUE Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego prawomocnie skazała sędzię Alinę Czubieniak za wydane orzeczenie. To kolejny etap represji wobec sędziów. Krajowa Rada Sądownictwa wybrała nowych sędziów do dwóch izb Sądu Najwyższego. Na zdjęciu Prezydent Duda w 2019 roku wręcza nominację Prezesowi Izby Dyscyplinarnej Tomaszowi Przesławskiemu

Pomimo wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 19 listopada 2019, odnoszącego się do niego stanowiska Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, a także apelu 13 organizacji zrzeszających prawników i zajmujących się obroną praworządności w Polsce o niezwłoczne wykonanie wyroku TSUE przez organy polskiego państwa, KRS i Izba Dyscyplinarna SN pracują dalej.

Obie powinny powstrzymać się od działalności do czasu orzeczenia SN czy spełniają wymagania i kryteria postawione przez TSUE.

W ocenie organizacji, które podpisały się pod stanowiskiem – m.in. stowarzyszeń  sędziów „Iustitia” i „THEMIS”, prokuratorów z „Lex Super Omnia”, Zespołu Ekspertów Prawnych Fundacji im. Stefana Batorego, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Inicjatywy Wolne Sądy, naszego Archiwum Osiatyńskiego – aby wykonać wyrok TSUE, konieczne jest powołanie nowej KRS.

KRS w obecnym kształcie powinna zawiesić swoją działalność ze względu na to, że 15 jej sędziowskich członków zostało powołanych z naruszeniem standardów unijnych, określonych wprost w uzasadnieniu wyroku TSUE. Wszystkie postępowania nominacyjne prowadzone przez KRS powinny zostać wstrzymane.

Z kolei Izba Dyscyplinarna SN powinna wstrzymać wszystkie postępowania dyscyplinarne.

KRS obsadza Sąd Najwyższy

Jednak Krajowa Rada Sądownictwa decydowała dziś o obsadzeniu miejsc w izbach cywilnej i karnej Sądu Najwyższego. Rekomendację do Izby Cywilnej dostał sędzia Dariusz Pawłyszcze. Przepadła m.in. kandydatura sędziego Waldemara Żurka, który chciał wykorzystać procedurę odwoławczą (choć dostał 2 głosy za!).

Jutro KRS zadecyduje o rekomendacjach od Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Procedura czekała na rozstrzygnięcie od 2018 roku, wstrzymano ją po ujawnieniu we wrześniu afery hejterskiej w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Izba Dyscyplinarna karze sędzię Czubieniak

Sędzia Sądu Najwyższego Tomasz Przesławski, Prezes Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, wydał komunikat, w którym podkreślił, że „Izba Dyscyplinarna w dalszym ciągu wykonywać będzie zadania związane ze sprawowaniem wymiaru sprawiedliwości, powierzone jej przez konstytucyjne organy Rzeczypospolitej Polskiej.”

W związku z tym, Izba Dyscyplinarna SN wydała dziś prawomocny wyrok skazujący sędzię Alinę Czubieniak z Sądu Okręgowego w Gorzowie Wielkopolskim za wydane orzeczenie – choć odstąpiła od wymierzenia kary. Wyjaśnień w sprawie sędzi Czubieniak domagał się m.in. Pierwszy raz Specjalny Sprawozdawca ONZ do spraw Niezależności Sędziów i Prawników.

Prezes Izby Dyscyplinarnej interpretuje wyrok TSUE na swój sposób

W komunikacie Prezesa Przesławskiego zawarta jest też osobliwa interpretacja wyroku TSUE. Prezes Izby Dyscyplinarnej utrzymuje, że wyrok wywiera skutek jedynie w odniesieniu do postępowań głównych prowadzonych przez Izbę Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego, w których skierowano pytania prejudycjalne, a tym samym „nieskuteczne jest powoływanie się na zawarte w nim rozstrzygnięcia w innych postępowaniach sądowych”.

Całkowicie odmiennego zdania są wybitni znawcy prawa europejskiego i polskiego, którzy przygotowali Stanowisko ws. wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, podpisane przez 13 organizacji zrzeszających prawników i inicjatyw społeczeństwa obywatelskiego zaangażowanych w obronę praworządności w Polsce.

W 19. punkcie Stanowiska wyjaśniają:

„TSUE wskazał, że nieprawidłowości w procedurze powoływania sędziów wpływają na niezależność sądów wymaganą przez prawo unijne, stąd wyrok ten ma dużo szersze znaczenie w kontekście polskiego systemu prawnego. Stanowisko TSUE będzie miało również wpływ na status IKNiSP oraz kilkuset sędziów orzekających w sądach w całej Polsce, którzy nominację sędziowską albo awans otrzymali dzięki rekomendacji nowej KRS. W ‍razie niespełnienia kryteriów opisanych w wyroku, wszystkie te nominacje sędziowskie będą mogły zostać uznane za dokonane z naruszeniem prawa unijnego, tj. zasady skutecznej ochrony sądowej. Wszystkie sądy krajowe – niezależnie od ich właściwości, rodzaju i ‍szczebla – mogą bowiem potencjalnie orzekać o ‍kwestiach związanych z prawem UE”.

Ponadto Prezes Przesławski powołuje się na konstytucję, żeby podkreślić, że jedynie Trybunał Konstytucyjny ma moc interpretowania przepisów prawa polskiego. Przywołuje także orzeczenie TK kierowanego przez Prezes Julię Przyłebską, który „zalegalizował” KRS.

Tymczasem w wyroku TSUE jest wyraźnie napisane i kilkakrotnie powtórzone, że niezawisłość sądownictwa jest materią prawa europejskiego, a zatem podlega kompetencji luksemburskiego Trybunału.

Kwestię relacji orzeczenia TSUE i wykładni konstytucji wyjaśnia prof. Ewa Łętowska:

„Orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada 2019 roku mówi, co to znaczy niezależność sądu i niezawisłość sędziowska. U nas w konstytucji te dwa pojęcia występują. Czyli kryteria sformułowane w tym orzeczeniu nadają znaczenie i sens naszym przepisom konstytucji, które się do niezawisłości sądu i niezależności sędziów odnoszą.

TSUE nadaje znaczenie polskiemu prawu, które jest stosowane przez polskie sądy.

Polskie sądy przekładają standardy prawa unijnego, o których decyduje TSUE na to, co dzieje się u nas. I to było przedmiotem orzeczenia TSUE.

TSUE powiedział, jakie kryteria muszą być spełnione przez organ niezależny i niezawisłego sędziego. Orzeczenie TSUE ma skutek odnoszący się do działania polskich sądów.

Ilekroć polskie sądy będą miały problem z odniesieniem się do niezależności polskiego organu albo niezawisłości sądu, mogą odwołać się do kryteriów, które w wyroku podał TSUE. Tu następuje spięcie prawa unijnego i prawa polskiego.

Dlatego to orzeczenie jest bardzo ważne. Ono modeluje myślenie prawnicze o sprawach niezawisłości i niezależności. Zarówno sędziów, jak i adwokatów, którzy występują przed sędziami. I powinno modelować też myślenie tych, którzy stanowią prawo. Powinno, ale czy tak się stanie? W tym zakresie nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi”.

Krajowa Rada Sądownictwa czuje się usatysfakcjonowana

Krajowa Rada Sądownictwa wydała oświadczenie, w którym „z satysfakcją zauważa”, że Wielka Izba Trybunału Sprawiedliwości UE nie podzieliła stanowiska wyrażonego w czerwcu 2019 przez rzecznika generalnego TSUE prof. Jewgienija Tanczewa. Rzecznik uznał, że KRS narusza art. 19.1 Traktatu o UE i art. 47 Karty Praw Podstawowych.

TSUE sam nie ocenił KRS, ale podał Izbie Pracy SN przekrojowe i szczegółowe kryteria oceny Izby Dyscyplinarnej SN, jak i  KRS. W wyroku podkreślił, że ocena powołania oraz funkcjonowania KRS jest niezbędna do oceny niezawisłości sędziów Izby Dyscyplinarnej, którzy został powołani z rekomendacji KRS, a żeby dokonać tej oceny, Izba Pracy musi rozważyć wszystkie dostępne jej informacje.

Skala i różnorodność udokumentowanych zastrzeżeń co do powołania i funkcjonowania KRS uprawdopodobniają, że Izba Pracy niebawem oceni, że KRS nie gwarantuje powoływania niezależnego sądu w rozumieniu prawa unijnego. Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzata Gersdorf zapowiedziała, że Izba Pracy dokona tej oceny bez zbędnej zwłoki. Przyznała, że TSUE podzielił zastrzeżenia SN, co do kwestii niezależności Izby Dyscyplinarnej SN i KRS. Zaapelowała do też do władz o nową ustawę o KRS.

Adwokaci występujący przed TSUE obalają narrację KRS

W dalszej części oświadczenia KRS utrzymuje, że „stanowisko Trybunału jest zgodne z większością argumentów przedstawionych przez pełnomocników Rady wyrażonych na rozprawie ustnej”.

Powyższe stwierdzenie obalają Sylwia Gregorczyk-Abram i Michał Wawrykiewicz, którzy reprezentował sędziów NSA i SN w sprawie, w której TSUE wydał wyrok.

OKO.press uzyskało od Gregorczyk-Abram i Wawrykiewicza następujące oświadczenie:

„Opublikowane dziś stanowisko nowej KRS na temat wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE z 19 listopada 2019 roku w połączonych sprawach C- 585/18, C-624/18 i C-625/18, wskazuje na to, że nowa KRS nie rozumie orzeczenia TSUE, jego znaczenia ani niezwykle przełomowego charakteru.

Wbrew temu, co twierdzi nowa KRS w wydanym oświadczeniu, TSUE bardzo wyraźnie potwierdził, że ma kompetencje do oceny stanu niezależności sądownictwa w kraju członkowskim, ponieważ te zagadnienie objęte jest materią prawa unijnego. W wyroku z 19 listopada TSUE ugruntował swoje dotychczasowe orzecznictwo w tej kwestii.

Nowa KRS w toku postępowania przed TSUE utrzymywała, że powyższe zagadnienie nie jest przedmiotem prawa unijnego. W związku z tym nieprawdziwe jest twierdzenie KRS, że TSUE podzieliła argumenty przedstawiane przez KRS w postępowaniu.

Ponadto TSUE dokonał bardzo wyrazistej, jednoznacznej wykładni prawa europejskiego, co jest jego podstawowym zadaniem. W ramach tej interpretacji, określił precyzyjnie kryteria jakie musi spełniać niezależny, bezstronny sąd i niezawisły sąd. Powiedział wyraźnie, że taki niezależny sąd w rozumieniu standardów europejskich nie może być wybierany przez organ, który jest w decydującym stopniu uzależniony od władzy wykonawczej i ustawodawczej. A takim organem jest przecież nowa KRS.

W stanowisku KRS czytamy: Wprawdzie Trybunał w swoim orzeczeniu stwierdza, że każdy czynnik polityczny biorący udział w powoływaniu sędziów może rodzić wątpliwości i uruchamiać ocenę, czy sąd jest sądem niezawisłym ale jednocześnie zwraca uwagę, że to dopiero zespół czynników – wyliczonych przykładowo – może prowadzić do ostatecznej konkluzji wykluczającej istnienie przymiotów niezawisłości i bezstronności. Wśród tych czynników wymienia praktykę organów uczestniczących w procesie nominacyjnym sędziów. Rada zauważa, że praktyka należy do sfery faktów. Praktyka ma to do siebie, że może ulegać zmianom w czasie. Przepisy ustrojowe mają zaś charakter uniwersalny.

Wbrew powyższemu stanowisku nowej KRS, TSUE w swoim orzeczeniu nie wyliczył »przypadkowych« czynników, które wpływają na brak niezależności i bezstronności organu biorącego udział w procedurze nominacyjnej sędziów.

Przeciwnie, TSUE wymienił bardzo konkretne czynniki, począwszy od skrócenia kadencji niezgodnie z Konstytucją, poprzez polityczny wybór nowych członków, brak transparentności oraz cechy i okoliczności faktyczne funkcjonowania organu biorącego udział w procedurze nominacyjnej sędziów.

Nie ma wątpliwości, że luksemburski Trybunał doskonale rozpoznał sedno braku niezawisłości sędziów powoływanych w nowym, stworzonym w ostatnich trzech latach w Polsce systemie. TSUE tym samym wskazał wszystkim sądom w Polsce jednoznaczny test na ocenę niezależności sądów i poszczególnych sędziów.

Jesteśmy przekonani, jako adwokaci i przede wszystkim jako obywatele, że już wkrótce na podstawie wyroku TSUE – czyli obowiązującego w Polsce standardu prawa unijnego – polskie sądy będą dokonywać oceny, czy dany sędzia powołany przez nową KRS, ma prawo zasiadać w składzie orzekającym, albo czy wydany przez takiego sędziego wyrok można uznać za obowiązujący.

Trzeba podkreślić, że fakt, że luksemburski Trybunał dokonał wykładni i określił kryteria, a nie rozstrzygnął zagadnienia przedstawionego w odesłaniu prejudycjalnym, to najbardziej normalna praktyka.

TSUE wydał tzw. wyrok instrukcyjny, a nie wynikowy, które w sprawach prejudycjalnych Trybunał wydaje znacznie rzadziej.

Zachęcamy osoby zasiadające w nowej KRS do przestudiowania wspólnego stanowiska organizacji społecznych w sprawie wyroku TSUE z 19 listopada 2019 roku”.

Wojownik czy negocjatorka? Konserwatystka czy liberał? Kto ma większe szanse w starciu z Andrzejem Dudą i kogo PO wystawi w wyborach prezydenckich? Jacek Jaśkowiak i Małgorzata Kidawa-Błońska to dwie różne osobowości, różne poglądy i różny styl uprawiania polityki. OKO.press analizuje ich zalety i wady

Jeszcze 20 listopada przed południem prawybory w Platformie Obywatelskiej zapowiadały się na spektakl pozorów: kandydatka była jedna – Małgorzata Kidawa-BłońskaPo rezygnacji ze startu Radosława Sikorskiego nic nie zapowiadało, że będzie miała konkurencję.

W ostatniej chwili do gry wszedł jednak prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak, co odwróciło sytuację o 180 stopni – wyścig o nominację PO zapowiada się fascynująco.

Jego rozstrzygnięcie jest ważne dla całego obozu demokratycznego, ponieważ, jak wynika z badania OKO.press, to kandydatka bądź kandydat PO ma największe szanse na wejście do drugiej tury i bezpośrednie starcie z Andrzejem Dudą.

OKO.press pokazuje różnice ideowe, osobowościowe i biograficzne między Kidawą-Błońską a Jaśkowiakiem. Analizujemy również strategie wyborcze PO w zależności od wyniku prawyborów.

Różne profile ideowe

Kidawa-Błońska jest bardziej konserwatywna obyczajowo, Jaśkowiak – bardziej liberalny.

Różne biografie i osobowości

Jak pisaliśmy w OKO.pressKidawa-Błońska to jedna z najbardziej zasłużonych polityczek Platformy Obywatelskiej, przeszła kolejne stopnie kariery partyjnej – od radnej miejskiej do marszałkini Sejmu. W parlamencie jest od 2005 roku. Lobbował za nią Kongres Kobiet.

Jaśkowiak do polityki przyszedł z biznesu i ruchów miejskich. W 2010 roku był kandydatem stowarzyszenia My Poznaniacy na prezydenta miasta i nieoczekiwanie uzyskał dobry wynik.

Z PO związał się dopiero w 2013 roku – rok później był kandydatem partii w wyborach przeciwko wieloletniemu prezydentowi Ryszardowi Grobelnemu. W opinii komentatorów Platforma wystawiła wtedy Jaśkowiaka po to, żeby przegrał z Grobelnym, wcześniej wiele lat związanym z PO.

Ale Jaśkowiak sprawił sensację.

Co jeszcze różni oboje kandydatów?

  • Kidawa-Błońska od urodzenia mieszka w domu po dziadkach w podwarszawskich Gołąbkach. Jest prawnuczką Władysława Grabskiego, dwukrotnego premiera II RP i autora słynnej reformy gospodarczej w latach 1920, oraz prezydenta Stanisława Wojciechowskiego (w latach 1922-26), córką Macieja Władysława Grabskiego, profesora Politechniki Warszawskiej, wieloletniego prezesa Fundacji Nauki Polskiej.
  • Jaśkowiak to syn krawcowej i kolejarza, wychowany na poznańskim Dębcu, w tzw. trudnej dzielnicy. Trenował boks, skończył technikum mechaniczne, pracował na budowie jako gastarbeiter, by na początku lat 90. z sukcesem zacząć karierę w biznesie. Był też menadżerem Jacka Kaczmarskiego pod koniec życia barda „Solidarności”.
  • Kidawa-Błońska ma wizerunek taktownej polityczki, szukającej kompromisu i zgody. Jak pisała w jej sylwetce „Polityka”, raz „przyznała się do życiowego ekscesu: tak zdenerwowała się na męża i syna, że rzuciła porcelanowym talerzykiem o podłogę; w pierwszej chwili poczuła ulgę, lecz zaraz potem żal, ponieważ talerzyk był pamiątką po prababci”.
  • Jaśkowiak ma temperament wojownika, polityka szorstkiego i pewnego siebie, nie unika ostrych sądów. Po zabójstwie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza mówił, że za „goebbelsowskie metody propagandy” TVP i za doprowadzenie do tragedii odpowiada osobiście prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Wybór kandydata zdefiniuje Platformę?

Gdyby stwierdzić, że wybór między Małgorzatą Kidawą-Błońską a Jackiem Jaśkowiakiem zdefiniuje na nowo największą partię opozycyjną – byłaby to teza publicystyczna. Ale jest faktem, że w zależności od ostatecznego rezultatu prawyborów, strategia PO na kampanię prezydencką będzie różna.

  • Małgorzata Kidawa-Błońska – kandydatka „umiarkowanego postępu w granicach prawa”

Jej kampania nie byłaby agresywna, opierałaby się na poszukiwaniu zgody i apelowaniu do elektoratu niekoniecznie oczywistego dla Platformy Obywatelskiej. Taka strategia miałaby szansę na sukces.

Jak pokazywało badanie OKO.press, atutem Kidawy-Błońskiej jest relatywnie mały elektorat negatywny.

Nawet nie widząc, z kim walczył/a/by w II turze wyborów prezydenckich 2020 roku, czy dopuszczasz możliwość głosowania na:

Po drugie, ma mocną pozycję na wsi, gdzie jej wynik sondażowy jest aż o cztery punkty procentowe lepszy niż Koalicja Obywatelska uzyskała w wyborach parlamentarnych.

Umiarkowanie konserwatywny profil ideowy kandydatki KO najwyraźniej podoba się sporej części wyborców wiejskich i może w drugiej turze bardzo ułatwić ewentualny transfer poparcia od zwolenników lidera PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza.

Argumentem przeciwko są słabe notowania Kidawy wśród najmłodszych wyborców: jej wynik jest aż o osiem punktów procentowych gorszy niż wynik KO w tej samej grupie w wyborach parlamentarnych.

Mimo poparcia Barbary Nowackiej dyskusyjna jest również zdolność Kidawy do mobilizacji w drugiej turze elektoratu lewicowego. Zadanie stało się dodatkowo trudniejsze po wypowiedzi w „Kropce nad i” o „nic nie wartej lewicy”’.

  • Jacek Jaśkowiak – „lewicowiec” z Platformy

W badaniu OKO.press nie uwzględnialiśmy kandydatury Jaśkowiaka, więc wnioski na temat jego szans i strategii muszą być bardziej hipotetyczne. Oczywiste wydają się dwie rzeczy.

Po pierwsze, kampania Jaśkowiaka byłaby bardziej ofensywna, polaryzacyjna i skoncentrowana na mobilizacji elektoratu anty-PiS.

Po drugie, jako kandydat Platformy miałby problem z dotarciem do wyborców Kosiniaka-Kamysza, ale w drugiej turze z łatwością zgarnąłby głosy lewicy.

W I turze kandydatura Jaśkowiaka byłaby dla lewicy wręcz problemem.

Start Robert Biedronia – jeśli to on miałby reprezentować lewicę mimo perturbacji w swojej karierze – byłby trudno zrozumiały dla wyborców. Obaj panowie mają podobny profil ideowy, podobne biografie w sensie społeczno-rodzinnym i zbieżną historię polityczną – obaj sensacyjnie wygrali w swoim czasie wybory samorządowe.

Ta zbieżność może pomóc Jaśkowiakowi w najmłodszym elektoracie, gdzie wg badania OKO.press Biedroń jest liderem po stronie opozycji.

Niewykluczone, choć to już daleko idąca hipoteza, że przeszłość biznesmena i liberalne poglądy Jaśkowiaka na gospodarkę mogłoby skusić cześć zwolenników Janusza Korwin-Mikkego i tym samym uderzyć w czuły punkt Andrzeja Dudy, któremu trudno będzie wygrać bez tych wyborców.

Słabe punkty Jaśkowiaka to mała rozpoznawalność ogólnopolska i fakty, które mogą stać się amunicją dla brutalnej propagandy TVP: m.in. praca dla Jana Kulczyka i zawirowania w życiu osobistym.

Choć w toku kampanii wady można przekuć w zalety: przy odpowiedniej opowieści Jaśkowiak jako „zwykły człowiek” mógłby być łatwiej strawny dla wahającego się elektoratu niż „pochodząca z elit” Kidawa-Błońska.

Między bezpieczeństwem a ryzykiem

Z sondaży wynika, że wybór Małgorzaty Kidawy-Błońskiej będzie dla Platformy Obywatelskiej ruchem bezpiecznym.

Po wysunięciu jej na pierwszy plan kampanii parlamentarnej, mocno zyskała na rozpoznawalności, 13 października zdobyła najwięcej głosów w skali kraju, niewykluczone też, że będzie jedyną kobietą w walce o prezydenturę. Niemal na pewno przejdzie do drugiej tury, gdzie stoczy wyrównaną walkę z Andrzejem Dudą.

Wątpliwości? Jak wskazywaliśmy w OKO.press, Kidawa-Błońska kojarzy się z przegraną, reprezentuje pokolenie polityków Platformy, którzy przewodzili partii podczas pięciu z rzędu wyborczych porażek. Istnieje też ryzyko, że zabraknie jej determinacji: kultura osobista i szukanie zgody może nie sprawdzić się podczas ostrych konfliktów politycznych.

Kidawa-Błońska kojarzy się tylko z polityką i nobliwą rodzinną przeszłością. Zaletą Jaśkowiaka jest „zawód prezydenta miasta”, a wcześniej biznesmena. Może odwoływać się do wartości i doświadczeń spoza politycznego teatru, który nie cieszy się dużym szacunkiem Polek i Polaków. Wśród ról politycznych burmistrz ceniony jest przez  46 proc., poseł na Sejm przez 32 proc, a działacz partyjny tylko przez 20 proc.

Jaśkowiak to nowa twarz PO, polityk, który nie kojarzy się z porażką, szansa na odświeżenie wizerunku Platformy, ale jednocześnie wielka niewiadoma. Nie wiemy, jak sprawdzi się na arenie ogólnopolskiej, jest również póki co nie uwzględniany w badaniach sondażowych.

Nie wiadomo także, czy jego liberalny profil nie zmobilizuje dla Andrzeja Dudy wyborców konserwatywnych obecnie sceptycznie nastawionych do PiS i prezydenta.

Z drugiej strony, Jaśkowiak w Poznaniu pokazał, że doskonale się czuje, gdy atakuje z pozycji underdoga. Udowodnił również, że potrafi wygrywać z konserwatywnymi politykami i pozyskiwać wyborców lewicowych.

W 2014 roku jego przeciwnika Ryszarda Grobelnego popierali Jarosław Gowin i Marek Jurek, a sam Grobelny zręcznie wykorzystywał w kampanii pozycję prezydenta miasta oraz sympatię części aparatu PO.

Umiejętnie grał też na odruchu konserwatywnym klasy średniej, strasząc Jaśkowiakiem jako rewolucjonistą, który stateczny, mieszczański Poznań zmieni w arenę lewackiego eksperymentu obyczajowego.

Kampania negatywna Andrzeja Dudy uderzałaby zapewne w te same tony, ale Jaśkowiak już pokazał, że jest na nie odporny.

Kogo woli Tusk?

Szalę na rzecz Kidawy-Błońskiej lub Jaśkowiaka mogłoby przechylić poparcie Donalda Tuska, ale nowo wybrany szef Europejskiej Partii Ludowej już oficjalnie ogłosił, że popiera oboje. Pytanie, co dzieje się za kulisami.

Podczas obchodów 30. rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 roku, Tusk mówił o samorządowcach: „To są ludzie, którzy wiedzą, jak dzisiaj wygrywać” i rysował koncepcję oparcia na nich kampanii wyborczej do Sejmu i/lub Senatu. Można założyć, że łatwiej byłoby Tuskowi uwierzyć w szanse Jaśkowiaka.

Kto ostatecznie zwycięży i zostanie kandydatem Platformy Obywatelskiej na prezydenta Polski, dowiemy się 14 grudnia. A potem okaże się na ile któreś z nich będzie w stanie wzmocnić swoje mocne punkty i przekroczyć ograniczenia.

„Wiadomości” TVP we właściwy sobie sposób odnotowały wybór Donalda Tuska na szefa Europejskiej Partii Ludowej. Jak to zwykle bywa – sukces Tuska jest dla prawicy tylko potwierdzeniem tego, jak mało znaczy jako polityk. Nie znoszą go Szwedzi, Włosi, Francuzi i Brytyjczycy. Największy wróg Polski zostaje w Brukseli – zdaje się mówić TVP i z ulgą, i z żalem

„Chwalą Tuska i trudno się dziwić. W końcu to jedna europejska frakcja” – zaczyna autor materiału Marcin Tulicki. I dodaje, że zwłaszcza partyjni koledzy chwalą go na oślep. Bo – według TVP – nie ma za co chwalić. A szefem EPL został, bo nie było żadnego kontrkandydata.

Rzeczywiście, był jedynym kandydatem. Ale historia zna przypadki, gdy jedyni kandydaci przepadali w takich głosowaniach:

Wybrała go Merkel?

„Wiadomości” TVP postanowiły zanalizować, co w takim razie stoi za sukcesem Tuska.

Miłosz Manasterski, redaktor naczelny swojej prywatnej „Agencji Informacyjnej”, spieszył z wyjaśnieniem:

„Donald Tusk ma bardzo słabą pozycję w Polsce (…) a do tego, by zostać szefem EPL wystarczy poparcie Angeli Merkel”.

Angela Merkel króluje oczywiście w wyobraźni polskiej prawicy jako cesarzowa Europy, która w każdej sprawie ma ostatnie słowo. Tylko że układ sił w EPL znacznie się zmienił po ostatnich wyborach i po raz pierwszy w historii tej partii posłowie z Europy Wschodniej przewyższają liczebnie reprezentantów Hiszpanii, Francji i Niemiec.

W Europarlamencie frakcja straciła miejsca – z 217 do 182. Największe straty odnotowały właśnie reprezentacje krajów zachodnich.

Wybranie więc – znowu po raz pierwszy w historii – szefa EPL właśnie z tej części UE, jest wyrazem polityki tej frakcji, która chce umacniać się na wschodzie Europy, gdzie chadecja, oddająca pole na Zachodzie, wciąż upatruje szans na rozwój. Aż 491 delegatów partii członkowskich głosowało za Tuskiem, tylko 37 przeciwko.

Wybór Tuska jest też wyrazem zmiany kursu wobec węgierskiej rządzącej partii Fidesz. Dotychczasowego szefa EPL, francuza Josepha Daula, uznawano za koncyliacyjnie nastawionego wobec Viktora Orbána. Portal Politico powołuje się na słowa jednego z członków EPL: „Tylko osoba z Europy Wschodniej jest w stanie przeciwstawić się narracji Orbána. Ofensywa idąca wprost z Europy Zachodniej byłaby skazana na klęskę”.

Wybór Tuska przedstawiany jest jako nadzieja EPL na nowe otwarcie. Jak określił to Manfred Weber: „Jego zadaniem będzie przedefiniowanie chadeckości”. Tusk jako polityk wyrazisty i rozpoznawalny, od miesięcy był przedstawiany jako naturalny wybór.

Brytyjczycy go nienawidzą! Wszyscy!

Jakie są zasługi Tuska? „Wiadomości” łapią na korytarzach polityków KO, którzy albo nie odpowiadają na pytanie, co jest prezentowane jako „przemilczenie”, albo wymieniają działania w sprawie kryzysu migracyjnego, klimatycznego czy Brexitu.

„Innego zdania są Francuzi, Niemcy, czy Szwedzi, którzy kryzys migracyjny odczuli na własnej skórze, a nie politycznych salonach” – komentuje Marcin Tulicki. Nie podaje jednak żadnych źródeł, ani przykładów, które miałyby świadczyć o tym, że opinia publiczna w tych krajach obwinia Tuska za cokolwiek.

Zdaniem TVP podobnie zniesmaczeni postawą Tuska są Brytyjczycy, „których za brak umowy wysyłał do piekła”. Chodzi oczywiście o słynny komentarz Tuska wygłoszony w Brukseli w lutym 2019:

„w piekle jest specjalne miejsce dla tych, którzy naciskali na Brexit bez jakiegokolwiek planu, jak bezpiecznie go przeprowadzić”.

„Ta wypowiedź była dla Brytyjczyków skandaliczna. Zwłaszcza, że padła z ust osoby, która miała łączyć, a nie dzielić” – kończy potępiająco Marcin Tulicki.

„Wiadomości” jako dowód pokazują okładkę brukowca „The Sun”, na której Tusk przedstawiony jest z Emannuelem Macronem jako gangsterzy grożący Theresie May.

Tylko że tekst pochodzi z września 2018, więc nie odnosi się konkretnie do słów Tuska o piekle, tylko do polityki liderów europejskich względem polityków Wielkiej Brytanii. Co więcej, „The Sun” jest gazetą zwolenników Brexitu. Wprost wzywało swoich czytelników do głosowania za wyjściem z UE w czerwcu 2016.

Słowa Tuska oczywiście zapiekły otwartych brexitowców i torysów odpowiedzialnych za chaos. Sami Brytyjczycy są jednak zmęczeni Brexitem, rozczarowani nieudolnością własnej klasy politycznej i wreszcie wcale nie są zadowoleni, że z Unii w ogóle wychodzą. Opcja „Remain” prowadzi stabilnie w sondażach mniej więcej od dwóch lat.

Dla porównania można prześledzić narrację dziennika „The Guardian”, który poświęcał słowom Tuska o piekle dużo uwagi. Analizowano kogo Tusk miał na myśli; odczytywano to wystąpienie poprzez jego biografię, pisząc, że było brawurowe i odważne, bo wypływające z idealizmu polskiego opozycjonisty wychowanego na tęsknocie do liberalnej demokracji. Wprost pisano o jego słowach jako „bolesnych i prawdziwych„.

Stosując analogię – równie dobrze można powiedzieć, że Polacy nienawidzą wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa za krytykowanie rządu PiS. Owszem, politycy PiS mogą nazywać Holendra „żandarmem Europy”, „wielkim szkodnikiem” i „antypolakiem”, ale z drugiej strony „Gazeta Wyborcza” ogłosiła go Człowiekiem Roku, a Wiosna zaprosiła na swoją konwencję.

Niebezpieczny i mało znaczący

W materiale „Wiadomości” powtarza się prawicowa dialektyka sprzeczności, w której Tusk jest jednocześnie:

  • europejskim dandysem, który ucieka z Polski i „wybiera apanaże”;
  • wraca do Polski, żeby mącić, szczuć, obrażać Polaków i polski rząd;
  • jest skończonym, skompromitowanym politykiem bez szans na ważne funkcje w Polsce.

Wyrazem tej samej schizofrenicznej wizji jest zależność – im więcej Tusk znaczy w międzynarodowej polityce, zostając drugi raz szefem rady Europejskiej, czy teraz szefem EPL, tym bardziej dobitnie potwierdza, że w europejskiej polityce nic nie znaczy. Innymi słowy – sukces oznacza porażkę.

Międzynarodowa pozycja Tuska jest dla polskiej prawicy źródłem:

  • frustracji, stąd wszystkie agresywne określenia jak „niemieckie popychle”, „folksdojcz”;
  • ulgi, bo Tusk w Brukseli nie zagraża PiS-owi w polityce wewnętrznej.

Ale przede wszystkim prawica żywi do niego szczerą i gorącą nienawiść, która po 2014 roku, przez jego nieobecność, a później w wyniku przejęcia mediów publicznych, została spuszczona ze smyczy. Na prawicowych okładkach Tusk był już oficerem NKWD strzelającym w Katyniu do Lecha Kaczyńskiego, czy esesmanem eskortującym Angelę Merkel tramwajem z napisem „Nur für Deutsche”. „Wiadomości” TVP zestawiały Tuska z Hitlerem i Stalinem.

W narracji PiS Tusk stał się nie tyle wrogiem politycznym, ile właściwie „nieprzyjacielem” w biblijnym sensie tego słowa. Złem wcielonym. Przykładem może być Ryszard Czarnecki używający określenia „diabeł Tusk”, czy słynna okładka „Sieci”, na której Tusk ma włosy pokolorowane na marchewkowo i czerwone, wilcze oczy.

Wyniesienie Tuska do rangi najwyższego zła tłumaczy te słodko-gorzkie reakcje PiS-u na pozostanie Tuska w polityce europejskiej.

PiS sam wpadł w pułapkę spirali nienawiści, która nie może znaleźć ujścia. Lata mijają, język pogardy się radykalizuje, a Tusk ani nie stanął przed Trybunałem Stanu, nie odpowiedział za rzekomą „zdradę smoleńską” (skądinąd to drażliwy temat), spektakularnie ogrywa Komisję VAT w starciach bezpośrednich, a za granicą radzi sobie coraz lepiej i jest politykiem rozpoznawanym na całym świecie.

A ze złem wcielonym przecież należy walczyć, zło powinno zostać ostatecznie zwyciężone, potępione. Jeśli nie za granicą, to chociaż tu, w Polsce. Dla obozu PiS wymarzonym scenariuszem byłby start Tuska w wyborach prezydenckich i jego przegrana z Andrzejem Dudą. I taki obrót spraw byłby niezwykle prawdopodobny – przy negatywnym elektoracie, jaki ma Tusk, który w dość dużym stopniu zawdzięcza tej kampanii.

Stąd – radość i ulga, że nie przyjedzie mącić i ośmieszać, ale i złość, że nie stanie na polu walki, by dać satysfakcję.

W państwie tworzonym przez partię rządzącą nie ma niuansów ani kolorów.

Podwójne expose panów premiera i prezesa wskazuje, że kolejne cztery lata upłyną politykom z partii wciąż rządzącej na… poszukiwaniu utraconej normalności.

Co się z nią stało i kiedy zaginęła nie bardzo wiadomo, ale sądząc z portretu pamięciowego, jaki sporządzili przedstawiciele władzy, było to dawno, dawno temu. Od chwili, gdy gdzieś się zapodziała pod Okrągłym Stołem, minęły co najmniej trzy dekady. Jakby nie liczyć, pierwszą młodość ma już dawno za sobą, toteż trudno ją dzisiaj rozpoznać po starych zdjęciach black&white. Zatem, pomimo wysiłków całego obozu władzy i wsparcia ze strony autorytetów religijnych, przez ostatnie cztery poszukiwania nie przyniosły spodziewanego rezultatu. Więc trudno się dziwić, że wciąż nie jest u nas tak całkiem normalnie.

W tej sytuacji politycy partii rządzącej odwołali się do Narodu, upubliczniając rzeczony portret pamięciowy, a uczciwego znalazcę upraszając uprzejmie o zwrot normalności na ulicę Nowogrodzką.

Jaka jest normalność? Po pierwsze – biała, a po drugie – heteronormatywna. Po trzecie jest zaś wyznania katolickiego i narodowości polskiej (od co najmniej siedmiu pokoleń) toteż i obowiązki ma polskie. Jest zdrowa i pełnosprawna. Pozostaje w związku sakramentalnym i posiada dwójkę albo więcej dzieci. Pracuje na utrzymanie rodziny, a po pracy ogląda w tv rodeo (albo mecz piłkarski) lub – odpowiednio – dba o dom i rodzinę oraz rodzi i wychowuje liczne potomstwo, w wolnych chwilach zerkając znad prasowania na „Plebanię” i „Rodzinkę pl”.

Nie uznaje środków antykoncepcyjnych (nawet jeśli stosuje) ani – rzecz jasna – aborcji. Tę – w razie potrzeby – wykonuje w ateistycznych Czechach, a to się za grzech nie liczy.

W niedzielę chodzi do kościoła, a potem spożywa rodzinny obiad z rosołem i domowym kompotem i ogląda „Dziennik telewizyjny” oraz seriale krajowej produkcji. Nosi garnitur lub garsonkę. Latem jeździ nad Bałtyk. Przez resztę roku grilluje na działce. Pali węglem i oddycha smogiem, bo tak nakazuje tradycja.

Normalność słucha disco polo i marzy o domku z ogródkiem. Kocha „swojskość”, nie cierpi zaś „elit” (chyba że chodzi o elity własnego chowu zaludniające korytarze sejmowe i telewizję publiczną). Kocha też Polskę i „wartości”, a jej hasło to „Bóg, Honor i Ojczyzna”, nawet jeśli notorycznie zdradza współmałżonka, ma dwójkę dzieci z in vitro, oszukuje na podatkach, regularnie bije żonę (lub męża), mieszka w Szwajcarii, a na życie zarabia w Londynie.

Normalność do polityki się nie miesza, szanuje autorytety i poglądy, o których słyszy w TV-PiS, dba o rodzinę i swoje interesy. Nie przeszkadza jej aktualny skład TK czy KRS, reforma szkolnictwa, kolejki do lekarza, podwyżki cen prądu ani Republika Banasiowa, bo świetnie rozumie, że w życiu trzeba się umieć „ustawić”. I że darowanemu pięćsetplusowi na ręce się nie patrzy, tylko głosuje na PiS, bo tak stoi w Dekalogu.

Gdzie jej szukać? Głównie na wsi i w małych miasteczkach, przeważnie na wschód od Wisły, ale tak naprawdę to występuje ona głównie w wypowiedziach polityków partii władzy. Bo w realu nikt jej chyba od dawna nie widział.

Na ulicy od dawna widać zaś głównie normalność z zupełnie innej opowieści. Jest to normalność, której kolorowe zdjęcie z Instagrama opisał – w reakcji na podwójne expose premiera i prezesa – Adrian Zandberg z opozycji. Jest to normalność w niczym niepodobna do tej ze wspomnień przywódców partii aktualnie rządzącej. Wolna, równa i braterska oraz – ratuj się kto może – genderowa. Świecka, czyli pozbawiona wszelkich „wartości”. Gejowska jakaś i niepatriotyczna. Niepolska nawet. I nic dziwnego, bo normalność partii Razem to normalność „lewacka”. Taka z brukselskim, a nie swojskim rodowodem. Czyli żadna z niej normalność. Jeśli porównać ją do normalności z definicji panów premiera i prezesa, to wychodzi, że to, normalnie, jakaś patologia…

Toteż kierownictwo formacji władzy wciąż usilnie poszukuje swojej utraconej normalności. Problem w tym, że – jak się zdaje – wystraszona zgniłymi moralnie brukselskimi miazmatami zdążyła już ona zmienić adres, a być może nawet narodowość. Dzisiaj trzeba by jej chyba szukać na Białorusi. Albo w Rosji.