Nie byłoby to tak żenujące, gdyby członkowie PiS nie udawali, że chodzi im o Polskę. Wtedy ten powyborczy skok na kasę, a także betoniarki, które mają ich – oby nieskutecznie – do niej przytwierdzić, nie wywoływałby takiego niesmaku. Tymczasem pisowskiemu okradaniu Polski towarzyszy właśnie hymn wykrzykiwany na całe gardło i energiczne machanie biało-czerwonymi pomponami. Zresztą: jakie okradanie, skoro “polski” i “pisowski” to jedno i to samo? Przecież nie można okradać samego siebie.
Zaczęło się już na początku od “gorszego sortu Polaków”. To epitet od – a jakże – Jarosława Kaczyńskiego, starszego, zagubionego pana, który rozwalił nam kraj, któremu tak lubią współczuć niektórzy komentatorzy, gdy na ulicy usłyszy kilka niemiłych słów. Potem było już tylko gorzej. Rząd PiS za Polaków uważał tylko wyborców PiS. Gdy się rozkręcili, już nie tylko sortowali, ale wprost odmawiali polskości tym, którzy nie głosują na ich partię.
Felieton Anny Dryjańskiej >>>