Kaczyńskiego przerosło ego. Odjazd prezesa ze stacji Tworki

Zaskakujące, że najmniej zdeterminowani są wyborcy PiS. Trzy tygodnie przed wyborami „Rzeczpospolita” postanowiła zbadać, na ile wyborcy poszczególnych komitetów wyborczych czują się zdeterminowani, aby 13 października oddać głos. Sondaż został wykonany przez Instytut Badań Rynkowych i Społecznych IBRiS, w dniach 6-7 września 2019 r. na grupie 1100 osób.

Okazuje się, że najbardziej zdeterminowani czują się wyborcy Lewicy, na którą głos chce oddać 13,1 proc. badanych. W 94 proc. deklarują, że są bardzo, w 6 proc. – raczej zdeterminowani.

Podobnie ma się sytuacja w Koalicji Obywatelskiej. Jej elektorat aż 89 proc. jest bardzo lub raczej zdeterminowanych, 10 proc. – średnio, a tylko 1 proc. czuje się mało zmobilizowany do głosowania. Na KO głos chce oddać 22,7 proc. respondentów.

Dość wysoki poziom determinacji jest wśród wyborców Konfederacji – to aż 84 proc. W 12 proc. określony został on jako średni. Jednak poparcie dla Konfederacji to tylko 3,4 proc.

W sondażu dotyczącym determinacji elektoratu słabo wypada PiS. I choć na partię Kaczyńskiego chce oddać swój głos 42,4 proc. badanych, to zaledwie 39 proc. wyborców czuje się bardzo zdeterminowanych, a 25 proc. – raczej zdeterminowanych. Aż 27 proc. badanych, deklarujących chęć oddania głosu na PiS, twierdzi, że są oni średnio zmobilizowani do wsparcia. A 4 proc. czuje się mało zdeterminowana, by oddać głos, a 5 proc. – wcale.

Najsłabiej zmobilizowany jest elektorat Koalicji Polskiej, Władysława Kosiniaka-Kamysza i Pawła Kukiza. I chociaż 57 proc. z nich czuje się bardzo lub raczej zdeterminowanych, to aż 43 proc. deklaruje, że są średnio lub wcale (20 proc.) zmobilizowani do oddania głosu.

Co ciekawe, zupełnie inaczej wygląda ocena kampanii wyborczych poszczególnych partii.

Mimo największej determinacji wyborców KO, to właśnie oni najsłabiej oceniają kampanię „swojej” partii. Zaledwie 9 proc. jej wyborców poczuło się bardzo, a 34 proc. – raczej zachęconych kampanią. 28 proc. zadeklarowało, że są zachęceni w średnim, a 4 proc. – w małym stopniu. Aż 26 proc. nie czuje się zachęconych kampanią Koalicji Obywatelskiej.

Równie słabo wypada kampania wyborcza Koalicji Polskiej – PSL i Kukiz ’15. Aż 65 proc. badanych, ocenia ją jako zniechęcającą.

Najlepszy wynik osiąga tu Prawo i Sprawiedliwość. Partia Kaczyńskiego, swoją kampanią zwiększyła mobilizację do głosowania u 67 proc. wyborców. Równie dobrze wypada też

Lewica, której udało się swoją kampanią zachęcić do głosowania aż 65 proc. swoich wyborców.

Protestowaliśmy na ulicach? Zagłosujmy przy urnach – pisze Cezary Michalski. – Sięgające od centrolewicy po liberalnych konserwatystów społeczeństwo obywatelskie musi się skupić na wsparciu opozycji partyjnej, przynajmniej raz na cztery lata, w kampanii wyborczej, w której partia może pokonać partię. Podczas gdy sarmaccy harcownicy z przerostem ambicji czy nowi anarchiści głoszący, że “po co nam politycy i partie, skoro możemy organizować protesty uliczne”, są wyłącznie sojusznikami Kaczyńskiego – podkreśla

Masowe społeczne protesty z początków i z połowy rządów PiS (w obronie Trybunału Konstytucyjnego, w obronie niezawisłych sądów, w ramach Komitetu Obrony Demokracji, inicjatywy Wolne Sądy czy Marszów Wolności) przyniosły skutek wszędzie tam, gdzie były uzupełnieniem i wsparciem dla opozycji parlamentarnej, opozycji zorganizowanej w PO, KE i KO. Nie pomogły, wręcz

ZASZKODZIŁY WSZĘDZIE TAM, GDZIE Z POWODU AMBICJI WŁASNEJ LUB ZWYCZAJNEGO BRAKU MĄDROŚCI ICH LIDERZY ATAKOWALI OPOZYCJĘ PARLAMENTARNĄ, PRÓBUJĄC BYĆ DLA NIEJ KONKURENCJĄ LUB GŁOSZĄC IDIOTYCZNĄ TEZĘ: “PO CO NAM PARTIE, PO CO NAM POLITYCY, SKORO MAMY NASZE PROTESTY ULICZNE”.

Dlaczego ta teza była idiotyczna? Otóż dlatego, że tylko partia polityczna może odsunąć od władzy polityczną partię. Tylko partia polityczna może wygrać z polityczną partią. Oczywiście tak długo, jak długo nie mamy w Polsce pełnego autorytaryzmu czy wręcz totalitaryzmu, ale istnieje jeszcze zarówno pluralizm partyjny, jak też mechanizmy wyborcze, choćby najbardziej ograniczane.

Oczywiście, że obecna kampania wyborcza przebiega w sytuacji totalnego, niedemokratycznego monopolu PiS w mediach państwowych, w sytuacji użycia przez PiS wszystkich zasobów państwa (finansowych, organizacyjnych) w kampanii wyborczej jednej partii. Ale w czerwcu 1989 roku opozycyjna część społeczeństwa wygrała z władzą nawet częściowo wolne wybory.

TAKŻE TE WYBORY MOŻNA WYGRAĆ, O ILE NIE BĘDZIEMY SIĘ DYSTANSOWAĆ WOBEC WŁASNEJ POLITYCZNEJ REPREZENTACJI. O ILE W STOSUNKU DO MAŁGORZATY KIDAWY-BŁOŃSKIEJ, BARBARY NOWACKIEJ, KATARZYNY LUBNAUER, GRZEGORZA SCHETYNY, KRZYSZTOFA BREJZY, KAZIMIERZA MICHAŁA UJAZDOWSKIEGO I INNYCH… BĘDZIEMY PRZESTRZEGALI ZASADY „POPIERAJMY SWEGO SZERYFA”.

Tym bardziej, że prawica popiera swego, w dodatku na zasadzie personalnego kultu, do którego my nie musimy się posuwać – wystarczy szczypta rozumu. Szeryfa można wymienić, jeśli okaże się, że nie obronił miasteczka przed bandą koniokradów czy rozpruwaczy sejfów. Ale w momencie wyborczego starcia trzeba mu w walce z bandziorami pomagać.

Krótka historia społeczeństwa obywatelskiego

Dopóki w Polsce istnieje pluralizm partyjny i proces wyborczy, rola KOD-u, Wolnych Sądów i innych podobnych inicjatyw społecznych nie powinna polegać i nie polegała na zastępowaniu opozycyjnych partii, ale na ich wspieraniu. Wszystkie te inicjatywy były próbą stworzenia społeczeństwa obywatelskiego po stronie liberalnego centrum, tak jak wcześniej prawica stworzyła swoje społeczeństwo obywatelskie w postaci Klubów “Gazety Polskiej, Solidarnych 2010, a później także “tożsamościowych mediów prawicy”, które ostatecznie stały się po prostu narzędziami propagandy PiS.

Przed rokiem 2015 liberalne centrum nie spieszyło się z tworzeniem własnych “tożsamościowych” ruchów społecznych, mediów czy innych sekciarskich inicjatyw na podobieństwo tego, co po Smoleńsku tworzyła prawica. Uważało bowiem – nie bez racji – że całe polskie państwo i całe polskie społeczeństwo, jego najważniejsze instytucje, to państwo, społeczeństwo oraz instytucje wszystkich Polaków, pracujące dla wszystkich Polaków, więc nie trzeba tworzyć sekciarskich struktur równoległych wyłącznie w tym celu, aby to wspólne państwo i społeczeństwo delegitymizować i niszczyć.

RZĄDY PIS PRZETESTOWAŁY I SFALSYFIKOWAŁY TEN OPTYMIZM POLSKICH “NORMALSÓW”. PO ZDOBYCIU WŁADZY PRZEZ PIS, PO ROZPOCZĘCIU BRUTALNEGO PACYFIKOWANIA WYBRANYCH GRUP SPOŁECZNYCH I INSTYTUCJI OBJAWILI SIĘ BOWIEM NAGLE (I TO W SPOREJ LICZBIE) ZARÓWNO UKRYCI WCZEŚNIEJ PRAWICOWI FANATYCY, JAK TEŻ OPORTUNIŚCI.

Ci pierwsi przez blisko trzy dekady III RP wyczekiwali na swój moment, co najwyżej odważnie wypisując w najbardziej ustronnych miejscach “generał Franco wam pokaże” (jak to kiedyś robił Lucuś, bohater niepomiernie śmiesznego, a zarazem tragicznie prawdziwego opowiadania Sławomira Mrożka “Ostatni husarz”).

Jarosław Kaczyński, bardzo świadomie używając brutalności własnej i swoich ludzi, przekonał po roku 2015 “ostatnich husarzy”, że już czas, aby się ujawnili, bo “chodźcie z nami, dziś nie biją”. Nie tylko zresztą “nie biją”, ale rozdają pieniądze i stanowiska.

Po roku 2015 pojawili się także – jak pod każdą bardziej brutalną władzą w historii Polski – zwyczajni oportuniści. Zgodnie z zasadą “wyrzucają? znaczy będą zatrudniać!” (cyt. za Ilia Ehrenburg, “Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca”) skwapliwie zajęli oczyszczone przez PiS miejsca w mediach publicznych, spółkach Skarbu Państwa, prokuraturach i sądach, nawet jeśli nigdy wcześniej nie byli PiS-owcami, nie byli nawet prawicowi.

POD RZĄDAMI PZPR BYLI PZPR-OWCAMI, POD UNIĄ DEMOKRATYCZNĄ BYLI UNITAMI, POD WŁADZĄ SLD – SLD-OWCAMI, POD PLATFORMĄ – PLATFORMERSAMI. DZIŚ WYSŁAWIAJĄ GENIUSZ KACZYŃSKIEGO, JAK PROKURATOR STANISŁAW PIOTROWICZ CZY PROFESOR KAZIMIERZ KIK.

Ujawnienie się ukrytych w głębokim podziemiu prawicowców i przejście na stronę nowej władzy oportunistów doprowadziło do sytuacji, w której wiele kluczowych instytucji liberalnego społeczeństwa i państwa nie obroniło się, a w najlepszym razie stało się “symtrystycznymi”, co w sytuacji bezwzględnego użycia przez PiS do politycznej walki wszystkich przejętych przez siebie instytucji państwa, a także przy wsparciu nowej władzy przez Kościół Rydzyka i Jędraszewskiego, przesunęło układ sił na korzyść prawicy.

Masowe protesty uliczne miały w tej sytuacji pozwolić zbudować liberalne, centrowe, prozachodnie i świeckie (nawet jeśli nie antyreligijne czy antyklerykalne) społeczeństwo obywatelskie. Miały być “tożsamościowymi” inicjatywami tego społeczeństwa. Miały przez to wzmocnić także polityczną reprezentację tego społeczeństwa – opozycję parlamentarną. W części tak się stało. KOD-owcy i działacze Wolnych Sądów znaleźli się na listach wyborczych KO, wielu z nich uczestniczy we wspólnych opozycyjnych inicjatywach kontroli przebiegu wyborów.

Inna część postanowiła jednak rozbijać elektorat, zgłaszając własne kandydatury lub próbując (najczęściej bez skutku) inicjować własne inicjatywy polityczne konkurencyjne dla Koalicji Obywatelskiej. Osobiste ambicje uniemożliwiły im zrozumienie najprostszej w tych wyborach zasady –

KAŻDY GŁOS ROZPROSZONY, STRACONY, JEST GŁOSEM, Z KTÓREGO KORZYSTA KACZYŃSKI.

W połowie drogi z Brukseli do Moskwy

Po czterech latach swoich rządów PiS wyposażyło się już w narzędzia pozwalające “dyscyplinować”, zastraszać, a w ostateczności usuwać z zawodu sędziów i nauczycieli. Po wyborach Kaczyński i jego ludzie zapowiadają stworzenie podobnych narzędzi w odniesieniu do dziennikarzy.

Stosunek PiS do krytyki w Internecie pokazuje afera wokół profilu facebookowego “Sok z buraka”. W interpretacji “Sieci”, prokuratorów Ziobry, polityków PiS wzywanie przez prawicowych hejterów do zabójstwa polityków opozycji lub chwalenie morderstwa prezydenta Gdańska powinno być traktowane “symetrycznie” wobec powątpiewania, a nawet szydzenia w Internecie z tego, że Jarosław Kaczyński jest nowym “geniuszem Karpat” (jedno z imion, które rumuńscy wyznawcy i oportuniści nadawali Nicolae Ceausescu).

PUBLICZNE WĄTPIENIE W NIEOMYLNOŚĆ PIS-WSKIEGO WODZA MA BYĆ SKRYMINALIZOWANE.

Jeśli PiS ponownie zdobędzie samodzielną większość, będziemy mieli w Polsce przyspieszenie procesu demontowania wszelkich ograniczeń władzy, wszelkich bezpieczników czyniących demokrację “liberalną”, czyli ograniczoną wymogami prawa, niezdolną do odbierania praw wskazanym przez władzę grupom czy jednostkom. Kolejna kadencja samodzielnych rządów obozu Jarosława Kaczyńskiego będzie oznaczała przyspieszenie wędrówki Warszawy z okolic Brukseli w okolice Moskwy z przystankiem w Budapeszcie.

Dlatego sięgające od centrolewicy po liberalnych konserwatystów społeczeństwo obywatelskie musi się skupić na wsparciu opozycji partyjnej, przynajmniej raz na cztery lata, w kampanii wyborczej, w której partia może pokonać partię. Podczas gdy sarmaccy harcownicy z przerostem ambicji czy nowi anarchiści głoszący, że “po co nam politycy i partie, skoro możemy organizować protesty uliczne”, są wyłącznie sojusznikami Kaczyńskiego.

Małgorzata Kidawa-Błońska miodzio, czytaj tutaj >>>

My pragniemy Polski uczciwej, w której uczciwość i prawo są na pierwszym miejscu, a tymczasem mamy podejrzany hotel na godziny, oszustwa podatkowe i bezczelne okradanie państwa. Ja się na taką Polskę nie godzę! Ja chcę Polski uczciwej i dumnej, jak Wawel, a nie kamienica Banasia – mówiła na konwencji Koalicji Obywatelskiej w Krakowie kandydatka na premiera Małgorzata Kidawa-Błońska. – Różnica pomiędzy Polską naszych marzeń a Polską obecnie rządzących jest taka sama, jak między siedzibą królów polskich a słynną już niestety kamienicą prezesa NIK – dodawała. Z kolei Grzegorz Schetyna prosił o jeszcze o 2 tygodnie ciężkiej pracy.

Upadek moralny PiS-u

Zdaniem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej sprawa Mariana
Banasia idealnie obrazuje rządy PiS-u, zepsucie tej partii i upadek moralny. – Zawsze na tle wielkości wyraźna jest małość, na tle honoru – bezwstydność, na tle prawdy – kłamstwo. Różnica pomiędzy Polską naszych marzeń a Polską obecnie rządzących jest taka sama, jak między siedzibą królów polskich a słynną już niestety kamienicą prezesa NIK – mówiła kandydatka na premiera.

Jej zdaniem Polska coraz bardziej przypomina kraje Ameryki Łacińskiej, a nie europejską demokrację.

– Widzimy obwieszonych złotem gangsterów, którzy są za pan brat z prezesem NIK, siedzą w domu schadzek, czują się bezkarni, a za chwilę ich kumpel będzie kontrolował Polaków i mówił, czy działają zgodnie z prawem. To jest taka nasza dzisiejsza rzeczywistość – mówiła Małgorzata Kidawa-Błońska.

Nie dajcie się szantażować 500 Plus

Wicemarszałek przypomniała też, że programy socjalne jak 500 Plus zostaną, ale podkreślała, że praca musi się w Polsce opłacać. – Niech nasza praca wreszcie się opłaca. Szanujmy ją. Człowieka pracy i jego zarobki stawiamy na pierwszym miejscu. To będzie nasz priorytet – mówiła.

Zapowiedziała też, że nie zostanie podniesiony wiek emerytalny.

Służba zdrowia do naprawy

Przypomniała też o programie naprawy służby zdrowia. – Wiem, że wielu ludziom, którzy widzą, co dzieje się dzisiaj w służbie zdrowia, trudno jest uwierzyć, że czas oczekiwania na SOR można skrócić do maksymalnie sześćdziesięciu minut! Uwierzcie, to naprawdę jest możliwe – mówiła Kidawa-Błońska.

O służbie zdrowia mówiła też Janina Ochojska, eurodeputowana KO, która zmaga się z rakiem piersi. Ochojska opowiadała, jak wygląda jej leczenie i dostęp do nowoczesnej medycyny. – Do każdego trzeba zapisać się osobno, trzeba pójść do innej kliniki. Jestem trochę uprzywilejowaną pacjentką, ale też siedzę w kolejkach. Patrzę na panie, które siedzą tam całymi dniami, widzę te same twarze, słyszę podobne opowieści – mówiła.

– Polska jest krajem chorym – uniesienie ogromu prac nad służbą zdrowia będzie wymagało od nas ogromnego wysiłku. I przede wszystkim ideowości – mówiła Janina Ochojska i dodała: – Ja swojej walki z chorobą jeszcze nie wygrałam, ale zapewniam państwa, że doprowadzę ją do końca. Wygram także walkę o program walki z rakiem.

Program Koalicji Obywatelskiej, czytaj tutaj >>>

Polska gospodarka jeszcze się trzyma nie wskutek dobrego zarządzania przez nieudaczników z nadania PiS, tylko dzięki pracy ponadmilionowej rzeszy „tanich” robotników – imigrantów ekonomicznych

Już myślałem, że prezes wszystkich prezesów niczym już nie jest w stanie mnie zaskoczyć. A jednak. Jarosław Kaczyński – niekwestionowany mistrz świata w wywracaniu faktów na lewą stronę i zdobywca czarnego pasa w sztuce naginania rzeczywistości do własnych potrzeb, powiedział na konwencji PiS w Nowym Sączu: „ci, którzy są naszymi konkurentami niezależnie od tego, co mówią, co obiecują, po prostu nie mogą i nie potrafią kontynuować naszego planu. Nie mogą, bo nie umieją, bo na to trzeba mieć kwalifikacje.”

Jarosław Kaczyński nie sprecyzował wyraźnie, który „nasz plan” ma na myśli. Bo projekty są dwa. Jeden zmierza do zagarnięcia mediów, pełnego podporządkowania sądownictwa władzy wykonawczej, zakneblowania opozycji i rozpoczęcia jawnych już rządów autorytarnych. Drugim programem machają na spotkaniach kandydaci PiS, zapewniając, że jest to realny, dokładnie policzony plan zapewnienia Polakom zdrowia, szczęścia, pomyślności w pracy zawodowej i w życiu osobistym. Jeśli Kaczyńskiemu chodziło o ten pierwszy projekt, zmierzający do zawłaszczenia Polski, to jego realizacja nie wiąże się z żadnymi kwalifikacjami, a wymaga jedynie specyficznych cech charakteru, silnego parcia konsumpcyjnego i zaniku hamulców moralnych. Co do drugiego planu natomiast – głoszenie, że zrealizować go mogą jedynie wykształcone i doświadczone kadry PiS, wygląda mi na werbalny przekręt roku.  Wszystkich obietnic zawartych w programie PiS nie jest bowiem w stanie zrealizować nikt na świecie.

Podczas procedowania każdego wotum nieufności funkcjonariusze PiS zapewniają, że minister, którego nierozumna opozycja chce odwołać, jest idealny i wręcz wymarzony, a jeśli potem sami go odwołują, to tylko dlatego, że znaleźli kogoś o jeszcze bardziej wymarzonych kwalifikacjach. – Od 30 lat nie było w Polsce władzy tak przygotowanej do rządzenia, jak obecna! – powiedział Kaczyński i w tej akurat sprawie trzeba się z nim zgodzić. Faktycznie, tak przygotowanej władzy, z takimi kwalifikacjami jak obecnie rządzący, jeszcze nie mieliśmy. W państwie PiS doświadczenie na stanowisku burmistrza prowincjonalnego miasteczka wystarczy, by kierować rządem. Technik ogrodnik to odpowiednie wykształcenie dla marszałka Sejmu. Perukarz teatralny zostaje szefem gabinetu premiera, a dowodzenie armią powierza się absolwentowi historii, autorowi pracy magisterskiej pt: „Hierarchia władzy a struktura własności ziemskiej w Tawantinsuyu (państwo Inków) w pierwszej połowie XVI w.”.

Można zrozumieć (chociaż nie wybaczyć), że w chwili objęcia władzy nowa ekipa nie dysponowała doświadczoną kadrą i musiała obsadzać stanowiska na chybcika, na ochotnika lub z łapanki. Ale nie można pojąć, dlaczego ten stan prowizorki kadrowej trwa już czwarty rok. Nic się nie zmienia od czasów, gdy zrujnowano wielki dorobek polskich hodowli koni arabskich, bo cenionych w całym świecie hodowców zastąpili ludzie bez doświadczenia, z nadania partii rządzącej. Nic się nie poprawiło, odkąd pomocnikowi aptekarza z małego miasteczka salutować musieli oficerowie, a żołnierze krzyczeli „czołem, panie ministrze!”. Nie poprawiło się nawet wtedy, gdy z politycznej areny zniknął autor chorych teorii spiskowych, król mitomanów, który rozbroił polskie wojsko i zniszczył wysoko ceniony przez sojuszników dorobek polskich służb wywiadowczych.

Polską rządzi człowiek, który swoje wizje realizuje wbrew prawu, sprawiedliwości i przyzwoitości, który szczuje Polaków na siebie nawzajem, śmieszy ich, tumani i przestrasza, a z opinią Europy nie liczy się już zupełnie, bo świata nie zna i znać nie chce. Polityka kadrowa Prezesa Wszechczasów to nieustanny ciąg wpadek, kompromitacji i afer. Premierem, czyli zarządcą majątku narodowego, ustanowił człowieka, który z własnego majątku nie potrafi się rozliczyć – notorycznego kłamczucha i konfabulanta, ale za to wiernopoddańczo przytakującego wszelkim pomysłom swego mocodawcy.  Mianowany przez prezesa prezydent kompromituje Polaków błaznując podczas oficjalnych spotkań, pokazując „zajączki” na oficjalnych fotografiach zbiorowych, parskając śmiechem z własnych żałosnych dowcipów, podpisując umowę międzynarodową w przyklęku na skraju biurka, obok rozpartego w fotelu partnera – prezydenta sojuszniczego kraju. Zarządzanie sprawiedliwością powierzył Kaczyński człowiekowi skompromitowanemu w poprzedniej kadencji, oskarżanemu o nadużywanie uprawnień, który tylko przypadkiem uniknął Trybunału Stanu. Ten minister ustanowił swoim zastępcą współautora wrednej zmiany w sądownictwie, który odejść musiał w niesławie, bo w wolnych chwilach kierował zorganizowaną grupą przestępczą, nękającą przyzwoitych sędziów za przestrzeganie zapisów Konstytucji. Jest jeszcze szef policji i specsłużb – skazany i wątpliwym prawem ułaskawiony. Wśród stanowiących prawo jest prokurator stanu wojennego, zatem „wybitnie kwalifikowany” do sterowania naprawą systemu prawa. Ostatnio wśród wykonawców prawa znalazł się człowiek związany z seks biznesem, sam manipulujący oświadczeniami majątkowymi, a wśród uprawnionych do oceny przyzwoitości zawodowej sędziów znaleźli się ludzie z zaplamionymi życiorysami i zwyczajni hejterzy, szczujący na kolegów.

Długa jest lista ludzi sprawujących obecnie ważne funkcje publiczne, których kwalifikacje formalne i moralne kompromitują PiS oraz Jarosława Kaczyńskiego osobiście. To nie tylko prezes NBP płacący horrendalne wynagrodzenie ładnym paniom za niewiadomą pracę, nie tylko prezes funduszu ochrony środowiska, który okazał się agentem SB, i nie tylko szef Komisji Nadzoru Bankowego zamieszany w wielomilionową propozycję korupcyjną. To setki, tysiące przykładów zdumiewających decyzji personalnych z całej Polski – takich jak choćby w Magurskim Parku Narodowym, gdzie na miejsce odwołanego dyrektora – szanowanego ornitologa, naukowca i długoletniego konserwatora przyrody – mianowano zapalonego myśliwego, szefa koła łowieckiego, który fotografuje się z upolowanym głuszcem – ptakiem pod ścisłą ochroną.

Wójt gminy Pcim okazuje się najlepszym kandydatem na szefa wielkiego kombinatu paliwowego. A pan premier zawiadamia radośnie, że „realizację wielkiego projektu dogonienia rozwiniętych państw zachodnich gwarantują świetnie wykształcone kadry”.  – To nowe kadry w gospodarce i administracji przyczyniły się do wielkiego wzrostu gospodarczego w ostatnich czterech latach – głosi propaganda PiS. W sprawie owego „wielkiego wzrostu” szanujący się ekonomiści wskazują, że to jednak nie Kaczyński załatwił dobrą koniunkturę światowej gospodarki. Fachowcy mówią też, że w gospodarce skutki zarządzania widoczne są dopiero po dłuższym czasie i efekty „dobrej zmiany” odczujemy w pełni dopiero za jakieś 2-3 lata. Dzisiaj obserwujemy dopiero pierwsze symptomy woluntarystycznej gospodarki: wzrost cen i inflacji.

Polska gospodarka jakoś się jeszcze trzyma MIMO „strategii odpowiedzialnego rozwoju”, i „piątki Morawieckiego”. Kołem zamachowym naszego rozwoju jest konsumpcja, która jednak wspomagać będzie gospodarkę tylko do wyczerpania zasobów beztrosko pustoszonej kasy państwa. Motorem wzrostu nie są hołubione przez rząd polskie spółki skarbu państwa, tylko znienawidzone przez Kaczyńskiego firmy z kapitałem zachodnim, które najwięcej eksportują i inwestują. Polska gospodarka jeszcze się trzyma nie wskutek dobrego zarządzania przez nieudaczników z nadania PiS, tylko dzięki pracy ponadmilionowej rzeszy „tanich” robotników – imigrantów ekonomicznych, których władza wpuściła po cichu, głośno pokrzykując, że nie wpuści do nas ani jednego, bo pełno wśród nich terrorystów, którzy ponadto roznoszą choroby i zarażają pasożytami.

O dalszych losach Morawieckiej Strategii Krańcowo Nieodpowiedzialnego Rozwoju zadecydują wyborcy, przekonywani usilnie, że wiedzie ona do krainy obowiązkowej szczęśliwości. Powinni jednak mieć świadomość, kto nas tam prowadzi.

4 myśli na temat “Kaczyńskiego przerosło ego. Odjazd prezesa ze stacji Tworki”

Dodaj komentarz