Zamordyzm PiS coraz bliżej

Zbigniew Ziobro zapowiada pozew przeciwko naukowcom z Uniwersytetu Jagielońskiego, którzy odważyli się skrytykować wprowadzone przez niego zmiany w kodeksie karnym.

Ostatnie dni w mediach to pokaz samozadowolenia polskich polityków, którzy chełpią się “sukcesem” w staraniach na rzecz wzmocnienia bezpieczeństwa Polski. Przyjęcie z honorami w Białym Domu, zwiększenie obecności sojuszników i w końcu zakup supernowoczesnych samolotów F-35 świadczyć mają o rosnącej sile naszego potencjału obronnego. Modernizacja sił zbrojnych pod auspicjami PiS ma bowiem przeżywać złote czasy, kiedy już podpisano kontrakt na dostarczenie “Patriotów” oraz artylerii dalekiego zasięgu, a kolejne zakupy są w toku, a jakby tego było mało liczebność naszej armii ma ulec istotnemu zwiększeniu. Obraz rosnącego potencjału obronnego i mit dobrego gospodarza nie wytrzymuje jednak starcia z danymi o całościowym stanie naszego wojska i wpływu przyjętej przez PiS strategii na jego potencjał. Druzgocąca analiza błędów obecnej linii MON została właśnie stworzona na zlecenie Ośrodka Analiz Strategicznych.

Wyczytamy w niej, że obecnie mamy do czynienia z sytuacją, że powstały istne “wyspy nowoczesności w morzu zacofania”. Okazuje się bowiem, że mimo miliardowych kontraktów nadal tylko około jedną czwartą naszego sprzętu można uznać za nowoczesną. Nic w tej kwestii miało nie zmienić się w ciągu ostatnich 20 lat, czyli od wstąpienia Polski do NATO. Nasze siły zbrojne mają nadal nie być zdolne do stawiania efektywnego oporu, a strategia rządu przy ograniczonych zasobach finansowych okazuje się ekonomicznie nieracjonalna. Chwalimy się bowiem transporterami opancerzonymi Rosomak, ale już mniej mówimy o tym, że podstawowym wyposażeniem armii nie są one, ale pochodzące jeszcze z lat 60-tych transportery BWP-1. W wojskach pancernych cieszymy się z używanych czołgów Leopard 2, które jednak na naszych poligonach spotykają się z dwa razy większą liczbą radzieckich T-72. Z powodu braku nowoczesnych śmigłowców transportowych mamy ograniczoną możliwość wykorzystania nawet naszych atutów, jakimi są choćby jednostki specjalne. Równocześnie wśród śmigłowców bojowych przestarzałe i zmodernizowane Mi-24 bez dużych nakładów nieuchronnie będą musiały wyjść z użycia, a ich następców nie widać. Równocześnie w 2020 z linii mają wyjść ostatnie posiadane przez Polskę sprawne okręty podwodne. W lotnictwie sytuacja jest też dramatyczna, ponieważ obok 48 myśliwców F-16, wciąż używamy radzieckie MiG-29 i Su-22. Te ostatnie są jednak awaryjne, co prowadziło do szeregu wypadków, a ich wartość bojowa jest dyskusyjna.

W obliczu tak wielkich potrzeb zakupowych i modernizacyjnych strategia MON wydaje się jednak chybiona. Polska kupując zaledwie 32 samoloty F-35 wraz z niezbędnym zapasem rakiet, pakietem logistycznym i szkoleniami może zapłacić ponad 20 mld zł. Tymczasem zakupiony sprzęt nie będzie bezpieczny w kraju i w razie konfliktu będzie najprawdopodobniej musiał zostać przeniesiony do… Niemiec. Rząd oszczędza bowiem na zakupie systemu obrony przeciwlotniczej i rakietowej. Kontrakt na “Patrioty” ogłoszony wielkim sukcesem, w rzeczywistości okazał się kosztowną klapą. Z powodu wysokiej ceny zamiast 8 baterii kupiono zaledwie 2, co oznacza, że nie będziemy mieli możliwości osłaniać skutecznie lotnisk, na których mają stacjonować wspomniane F-35. Tymczasem zaledwie dwie baterie przy rezygnacji ze znacznej części ambicji offsetowych kosztować mają aż 16,6 mld zł. Do stworzenia systemu z prawdziwego zdarzenia zdaniem analizy ma brakować kolejnych 40-50 mld zł, których dziś nie ma. Kosztowną prowizorką miał okazać się również zakup artylerii rakietowej dalekiego zasięgu HIMARS.Zamiast planowanych 160 wyrzutni z powodu kosztów kupiliśmy zaledwie 20, z zapasem amunicji zmniejszonym z 600 do 300 pocisków, co gwarantuje utrzymanie zdolności bojowej przez zaledwie kilka godzin walki.

Równocześnie, gdy rząd tnie plany zakupowe, które całkowicie przekreślają ich sensowność, to w tym samym czasie MON stawia na ilość, a nie jakość. Przy iluzorycznym zwiększeniu finansowania z 1,95% PKB do 2% PKB rząd nie tylko bowiem tworzy obronę terytorialną, ale i zamierza podwoić rozmiar sił zbrojnych o 100% w ciągu najbliższej dekady. Skąd sfinansować nowoczesne uzbrojenie dla tak wielkiej liczby ludzi, nie wie nikt. Prawda jest bowiem taka, że przy obecnym finansowaniu nie stać nas na nowoczesne wyposażenie nawet sił zbrojnych w obecnej liczebności. Te zresztą są obecnie zbiurokratyzowane, a w wielu jednostkach pozbawione realnej zdolności bojowej.

Wnioski z analizy Witolda Jurasza dla Ośrodka Analiz Strategicznych są jasne, Polska albo musi radykalnie zwiększyć finansowanie, albo ograniczyć swoje ambicje, stawiając na jakość a nie ilość, dalej redukując etaty w siłach zbrojnych na rzecz nowoczesnego i skutecznego, a nie medialnego sprzętu.

Obserwując przytoczone dane widać zatem, że rządzący swoją nieodpowiedzialnością i brakiem kompleksowego spojrzenia na potrzeby sił zbrojnych mogą realnie nie zwiększyć bezpieczeństwa Polski wydając na wielkie kontrakty nawet dziesiątki miliardów złotych. Strategia medialnych sukcesów na niewiele przyda się na polu walki, gdzie liczyć się będzie zdolność z eliminacji jednostek przeciwnika. PiS tymczasem budując iluzję przygotowania sił zbrojnych i nieracjonalnie gospodarując ograniczonymi środkami naraża długoterminowo bezpieczeństwo państwa w warunkach coraz mniej stabilnej sytuacji międzynarodowej.

Prof. Jadwiga Staniszkis o Dudzie:

Więcej >>>

O Dudzie jako Dupie tutaj >>>

Jest sprawa, która sztabowcom Prawa i Sprawiedliwości spędza sen z powiek. To groźba rozwinięcia się wątków seksafery z Podkarpacia. Jako że jesteśmy u progu sezonu ogórkowego, kilka miesięcy przed wyborami wydaje się zasadne w tym momencie rozbroić bombę. Prawdopodobnie więc dlatego TVP wyemitowała reportaż dyskredytujący byłego agenta CBA Wojciecha Janika, który ujawnił, że Biuro miało być w posiadaniu seks-taśmy z politykiem PiS.

Czwartkowe wydanie Magazynu Śledczego Anity Gargas w całości poświęcono sylwetce byłego agenta CBA. Opisano w nim przeszłość oraz karierę Janika. A to wszystko z powodu nagrania z agencji towarzyskiej, na której miał znajdować się Marek Kuchciński. Według Janika taśma zniknęła z sejfu kierownictwa CBA, co kilkukrotnie powtórzył podczas posiedzenia sejmowego zespołu ds. zagrożeń bezpieczeństwa państwa.

Jak wobec stawianych zarzutów ustosunkował się wymieniany w związku z aferą marszałek Kuchciński, wiemy. Oskarżył Janika o pomówienia, a jego sprawą od maja zajmuje się prokuratura. W materiale TVP wypowiadają się m.in. zastępca koordynatora ds. służb specjalnych Maciej Wąsik, rzecznik CBA Temistokles Brodowski, szef Biura Prasowego Kancelarii Sejmu Andrzej Grzegrzółka. Zgodnie zaprzeczają informacjom przekazywanym przez Janika. W dalszej części materiału inni bohaterowie reportażu podważają wiarygodność agenta. Według nich Janik to konfabulant z problemami w pracy, który w przeszłości miał już dopuszczać się innych bezzasadnych zawiadomień do prokuratury. Nie obyło się również bez dewaluacji jego dorobku naukowego.

Tezom stawianym przez TVP przyjrzał się portal wp.pl. Poprosił Wojciecha Janika o ustosunkowanie się wobec nich. Były agent stwierdza, m.in., że to oficerowie Biura złożyli mu finansową ofertę odkupienia płyty, co może potwierdzić nagraniem. Wobec tezy, iż Janik ujawnił aferę, by pomóc opozycji w wyborach, powiedział: „Nigdy nie interesowała mnie polityka. Takie tezy świadczą o infantylności obecnej władzy, która w każdej nieprzychylnej jej osobie widzi swego wroga. Dla mnie liczy się tylko dobro państwa”.

Jakiekolwiek nie stały za tym zamiary, teza postawiona w TVP tłumaczy za to intencje dziennikarzy co do publikacji materiału. Jakby chcieli powiedzieć przezeń „tylko nie mów nikomu”. Sprawa jest grubego kalibru i wymaga wyjaśnienia, ktokolwiek nie brałby w niej udziału, milczenie nie jest odpowiednią strategią.

Nowelizacja kodeksu karnego to kolejny etap w realizowanym przez Kaczyńskiego planie przekształcenia Polski w państwo autorytarne.

Nowy – jednocześnie drakoński i absurdalny – kodeks karny dobrze demaskuje autorytarną naturę rządów PiS, opartych na oszustwie i podstępie. Rządzący twierdzą, że nowelizacja została przygotowana w reakcji na poruszający film „Tylko nie mów nikomu” Tomasza Sekielskiego o przypadkach pedofilii wśród duchownych.

Film Sekielskiego jak pożar Reichstagu

Gdy jednak się przyjrzymy wprowadzanym zmianom, gołym okiem widać, że to zwykła ściema. Zmieniane zapisy nie mają nic wspólnego z przestępstwami seksualnymi i pedofilskimi. Nie wiadomo też, w jaki sposób ogólne podniesienie wymiaru kar w kodeksie miałoby się przyczynić do zwalczania pedofilii wśród księży – wszak istotą problemu nie były w tym przypadku zbyt łagodne wyroki, lecz brak jakichkolwiek wyroków. Sprawcy chowali się pod parasolem Kościoła, więc w ogóle nie dochodziło do procesów.

Nie wydaje się też możliwe, by cała ta nowelizacja została przygotowana od podstaw po emisji filmu Sekielskiego. Prace nad nią musiały trwać dłużej i niemal na pewno zostały w sekrecie podjęte znacznie wcześniej, a autorzy tylko czekali na nadarzającą się sposobność, by projekt ujawnić i skierować do Sejmu na fali moralnego wzburzenia po jakimś skandalu budzącym powszechne emocje. Wybrali akurat film Sekielskiego, ale równie dobrze mogłaby to być inna głośna sprawa.

Dyktatury w okresie prenatalnym i niemowlęcym tak mają – potrzebują pretekstów do wprowadzania rządów silnej ręki. Gdy się już umocnią, wszelkie uzasadnienia staną się zbędne. Wówczas już samo przez się będzie zrozumiałe, że władza ma prawo brać poddanych za mordę. Na początku jednak potrzebny jest pożar Reichstagu, by „ciemny lud” to zaakceptował.

Wprowadzając drakoński kodeks karny, władza bierze na cel przestępczość pospolitą, nie polityczną, ale nie łudźmy się – tak naprawdę chodzi o zmianę całokształtu relacji między rządzącymi a społeczeństwem. Zresztą długotrwałe trendy w statystykach pokazują, że przestępczość w Polsce spada, więc zaostrzenie kar nie jest potrzebne dla wyeliminowania jakichś groźnych i nasilających się patologii. Ono jest niezbędne dla zmiany klimatu politycznego w Polsce i dla zmodyfikowania prawnych standardów. Gdy już obywatele – niczym pomalutku gotowana żaba – oswoją się z faktem, że za kradzież batonika idzie się na długo do więzienia, wówczas przyjdzie czas na przykręcenie śruby także tym, którzy demonstrują i rozklejają antyrządowe ulotki.

Tajny plan PiS

PiS nigdy się tym głośno nie chwalił, ale od samego początku zamierzał zmienić ustrój Polski i ustanowić autorytarne rządy twardej ręki. Plan był przygotowany zawczasu i po dojściu Kaczyńskiego do władzy zaczął być realizowany z metodyczną konsekwencją. W pierwszym etapie władza zapewniła sobie osłonę medialną, przejmując kontrolę (w istocie nielegalną, antykonstytucyjną) nad mediami publicznymi i nad niezależną prokuraturą.

Następnie przystąpiła do demontażu niezwisłego sądownictwa, zaczynając do samej góry – od Trybunału Konstytucyjnego, czyli punktu domykającego system. Po wyeliminowaniu tego zabezpieczającego zwornika można było kolejno likwidować niezawisłość kolejnych szczebli wymiaru sprawiedliwości.

Do zamachu na Trybunał Konstytucyjny, podobnie jak do zaostrzenia kodeksu karnego, potrzebny był pretekst – i władza go znalazła. „Pożarem Reichstagu” był w tym przypadku fakt, że poprzednia ekipa, ewidentnie naginając prawo, wybrała „na zapas” trzech sędziów Trybunału. Gdyby jednak nie to – znalazłoby się coś innego, a różni symetryści, „pożyteczni idioci” władzy i zwykli kretyni z taką samą gorliwością, jak obecnie mogliby powtarzać, że wart Pac pałaca, że w Polsce, w której rządzi duopol POPiS, ścierają się „dwa polityczne plemiona”, a obrona fundamentów demokracji i państwa prawa to przejaw zacietrzewienia.

Wybory przesądzą o losie Polski

Dziś w realizacji planu PiS doszliśmy do etapu nowelizacji prawa karnego i zaostrzenia represyjności systemu. W kolejny etap wejdziemy po wyborach, jeśli nie daj Boże przyniosą one przedłużenie władzy PiS na kolejne cztery lata – czyli w praktyce na znacznie dłużej. Projekt „ustawy dekoncentracyjnej”, czyli plan zniszczenia wolnych mediów prywatnych czeka już w partyjnych szufladach. Jeśli partia Kaczyńskiego wygra te wybory, niepotrzebny nawet będzie żaden pożar Reichstagu, by go stamtąd wyciągnąć. Zamiast szukać pretekstu władza powoła się na wolę suwerena, który ponoć tak zadecydował przy urnach wyborczych.

Czy w 2014 r. mieliśmy do czynienia – jak stwierdził Bartłomiej Sienkiewicz – z „zamachem stanu przeprowadzonym w demokratycznym kraju”?

Taśmy Marka Falenty od początku ich ujawnienia, czyli od 2014 roku, miały co najmniej podwójny zapaszek i wpisują się w epikę PiS, której oblicze raczej znamy, ale treść szczegółowa jest na razie ukryta, choć się coraz bardziej ujawnia.

Więcej >>>

4 myśli na temat “Zamordyzm PiS coraz bliżej”

Dodaj komentarz