Corleone Kaczyński zrekonstruował struktury

Jak donosi właśnie Gazeta Wyborcza, drożyzna w sklepach staje się coraz większym problemem. Zgodnie z wyliczeniami GUS-u, w ciągu roku ceny żywności wzrosły o 5 proc., a w ciągu miesiąca o 1,4 proc. “a to już bardzo dużo”. Wzrastające ceny mogą bardzo szybko odbić się na naszych portfelach, bo średnio wydatki na żywność stanowią ¼ budżetu polskich rodzin. Windujące ceny to w dużej mierze skutek zeszłorocznej suszy. Zapasów warzyw jest po prostu niewiele.

Możemy być zaskoczeni wysokością rachunku, jeśli podczas zakupów do swojego koszyka wrzucimy ziemniaki – jak wylicza “GW” – zdrożały o 100 proc., cebula jest droższa o 50 proc., a za kapustę zapłacimy o 70 proc. więcej. Nadal wzrastają również ceny pieczywa, a jeśli w tym roku znów plony spustoszy susza, może być tylko gorzej. W ciągu roku cena chleba stała się wyższa o 50 proc., kajzerek o 65 proc. Droższy – w związku z ceną ropy – jest cukier.

Rząd jednak wydaje się niewzruszony takim obrotem spraw i zaciera ręce, że do budżetu wraca z podatków pośrednich coraz więcej (choć przypomnijmy, że już znacznie mniej, niż w latach poprzednich). Receptą ekipy “dobrej zmiany” jest dalsze rozdawnictwo i stymulacja rynku publicznymi pieniędzmi z rozszerzenia programu “Rodzina 500+” o pierwsze dziecko, czy obniżki podatku dochodowego. I nie ma znaczenia, że te pieniądze można by wykorzystać lepiej – na znajdującą się nad przepaścią służbę zdrowia czy podwyżki dla wiecznie zaniedbywanych grup społecznych. Władza nie rządzi, nie rozwiązuje piętrzących się problemów, tylko konsumuje zadowolenie społeczne z państwowego rozdawnictwa, a problemy pudruje i odkłada na wieczne nigdy. 

Dziś portal INN.Poland zwraca uwagę, że lada moment rząd w kampanii wyborczej najprawdopodobniej popełni kolejne nieodpowiedzialne głupstwo, tj. rekordowo podniesie płacę minimalną. Dla rządu i partii rządzącej ma to same plusy – zadowolenie pracowników, którzy nie muszą dbać o zwiększanie swojej efektywności, no i przede wszystkim wyższe wpływy do budżetu. Gorzej, że oprócz korzyści, za taką decyzją polityczną idą bardzo poważne zagrożenia, które są ostentacyjnie ignorowane przez włodarzy.

– Zwiększając płacę minimalną, automatycznie zwiększamy pewną część świadczeń społecznych. Mamy kolejny impuls inflacyjny dla gospodarki, bo wykładamy jakąś część pieniędzy. Oczywiście z drugiej strony powiemy, że płace są oskładowane i opodatkowane, więc część z tych wpływów trafi do budżetu z tytułu podatków i składek. Natomiast należy pamiętać, że jest to skomplikowana rzecz i podniesienie płacy minimalnej działa naprawdę na szereg obszarów gospodarki – zauważa prof. Tomkiewicz, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego.

To, że taka polityka prędzej czy później musi przełożyć się na zwiększenie poziomu inflacji dóbr podstawowej potrzeby, jest jasne jak słońce. Tym bardziej że przecież sztuczne podnoszenie płacy minimalnej w tempie wyższym, niż rośnie efektywność z pracy, jest poważnym obciążeniem dla pracodawców, których działalność może zostać przez rząd zduszona, co tylko przyspieszy nadchodzące cyklicznie spowolnienie gospodarcze. A gdy tempo wzrostu PKB spadnie, inflacja wzrośnie i zacznie rosnąć bezrobocie, to zrobi się niezwykle nieprzyjemnie dla nas wszystkich.

– Wzrost kosztów pracy z pewnym opóźnieniem przekłada się na wyższe ceny dóbr konsumpcyjnych. Dotyczy to zwłaszcza usług, w przypadku których koszty pracownicze stanowią większość kosztów wytworzenia. Przy szybko rosnącej płacy minimalnej można więc spodziewać się wyższych stawek w restauracyjnych menu, droższych hoteli czy wyższych cen owoców. Finalnie tracą na tym konsumenci – dowodzi Krzysztof Kolany, analityk serwisu Bankier.pl.

Niewiele wskazuje jednak, by ekipa Zjednoczonej Prawicy zamierzała się ostrzeżeniami ekonomistów przejmować. Widać gołym okiem, że dziś liczy się dla nich wyłącznie utrzymanie władzy i dalsze urządzenie Polski na swoją modłę. A że za to wszystko zapłacą najbiedniejsi Polacy, nie ma przecież żadnego znaczenia.

Struktury mafijne po rekonstrukcji.

Depresja plemnika

„Podoba mi się parcie bonzów PiSowskich do wiedzy: Duda się ciągle uczy, Witek będzie się uczyć resortu, Szydło angielskiego, a Kaczyński jak żyć bez Brudzińskiego” – podzielił się refleksją na Twitterze internauta FanTomas SzaroEuropejski. Dodajmy tylko, że Elżbieta Witek, która właśnie została nową szefową MSWiA, tłumaczyła dziennikarzom, że niewiele wie o obejmowanym przez siebie resorcie, ale… szybko się uczy.

„Parcie” do wiedzy pozostałych wymienionych przez internautę osób jest powszechnie znane. Andrzej Duda wielokrotnie zapewniał: – „Ja państwu powiem, że ja pracuję cały czas, cały czas czegoś się uczę, bez przerwy. Ja się uczę w mieszkaniu, w samochodzie jak jadę, w samolocie, kiedy lecę, ja się cały czas czegoś uczę”. Ze znajomością angielskiego u byłej już wicepremier chyba wciąż nie najlepiej, o czym pisaliśmy w „Szydło ma kłopoty z pamięcią i mówieniem po angielsku”.

Najwięcej emocji wśród internautów wywołała kwestia, co pocznie prezes PiS: – „Kto teraz będzie brał Jareczka…

View original post 616 słów więcej

Dodaj komentarz