Duda powinien się bać, bo czeka go Trybunał Stanu

Mówiąc cynicznie, opozycja dziś powinna po cichu wspierać Banasia i trzymać za niego kciuki i mówić „Marian, nie poddawaj się”, bo to jest sytuacja niszcząca dla PiS-u – mówi prof. Marek Migalski. – Jesteśmy państwem rozchwianym, rozmontowywanym, wewnętrznie niespójnym. Nie mam poczucia powagi polskiego państwa w tej sytuacji, bo jeżeli to państwo dopuściło kogoś takiego jak pan Banaś na jeden z najwyższych urzędów państwowych, a teraz nie potrafi sobie z nim poradzić, to to nie buduje powagi Rzeczpospolitej – dodaje

JUSTYNA KOĆ: O co chodzi w tej grze Mariana Banasia z PiS-em? Dwa dni temu wyglądało na to, że mamy układ – Banaś oddaje NIK pod kontrolę PiS-u mianując polityków tej partii na wiceprezesów NIK-u, a PiS zostawia Banasia w spokoju.

MAREK MIGALSKI: Też miałem wrażenie, że został zawarty jakiś pakt między Banasiem a PiS-em, dlatego że nominacje na wiceprezesów musiały być konsultowane z Nowogrodzką, a po drugie politycy tej partii robili wszystko na komisji pod przewodnictwem posła Szaramy, żeby to zostało szybko i sprawnie przeprowadzone. Wyglądało, że został zawarty jakiś układ, który ma pozwolić obu stronom wyjść z tego z jak najmniejszymi stratami. Dziś widzimy, że jest jakieś przesilenie. Dodam jeszcze, że w piątek wieczorem media podały, że został zwolniony pan Krupiński, czyli szef Pekao, którego nominacja była czysto polityczna, zatem jego dymisja również taka musi być. To oznacza, że coś się dzieje. Oczywiście nie dowiemy się konkretnie, co, bo to wie tylko najwęższy krąg decyzyjny PiS-u, ale chyba został złamany przez którąś ze stron układ, który obowiązywał jeszcze 48 godzin temu.

TO, ŻE POZOSTAWANIE NA FUNKCJI SZEFA NIK-U PANA BANASIA JEST KŁOPOTLIWE DLA PIS-U, WIEDZĄ WSZYSCY, TYM BARDZIEJ, ŻE MÓWIĄ O TYM JUŻ SAMI POLITYCY PIS-U, DOMAGAJĄC SIĘ JEGO DYMISJI.

Premier w końcu przeczytał raport CBA, które z kolei zapowiedziało, że zgłasza sprawę Banasia do prokuratury. Kuriozalnie to wygląda.
Jeszcze lepiej wygląda to, że premier zapowiedział, że przeczyta, a po przeczytaniu zadzwoni do Banasia. Doszło więc do jakiegoś kabaretowego wręcz powtórzenia – rozumiem, że nieświadomie – słów owego gangstera, który na wątpliwości dziennikarza odpowiedział, że “zadzwoni do Banasia”.

To wszystko oznacza nie tylko, że premier nie potrafił poradzić sobie przez ponad tydzień z lekturą krótkiego dość raportu, ale jeszcze dawał powody do tego typu sarkazmu czy ironii, kiedy sytuacja nie skłania raczej do krotochwil, bo każdy dzień pozostawiania Mariana Banasia na urzędzie szefa NIK-u jest – jak powiedziałby Lech Wałęsa – plusami ujemnymi dla PiS-u. Dziś się odżegnują od Banasia, ale cały czas pamiętamy te zdjęcia, kiedy w momencie wyboru Banasia cała rada ministrów, na czele z uszczęśliwionym premierem Morawieckim i ministrem Glińskim, wstają, klaszczą i gratulują mu.

NAWET GDY DZIŚ CHCĄ DYMISJI BANASIA, TO NAWAŻYLI SPOREGO PIWA, KTÓRE TERAZ PRZYCHODZI IM WYPIĆ. TROCHĘ PRZYPOMINA TO STARY DOWCIP O SOCJALIZMIE, ŻE TEN SYSTEM ŚWIETNIE ROZWIĄZYWAŁ PROBLEMY, KTÓRE SAM STWORZYŁ.

Premier mówi o „planie B”, podobno chodzi o zmianę konstytucji lub ustawy.
Pozwoliłem sobie na żart, że może chodzi o wysłanie Banasia do TK, bo do tego nas obóz władzy przyzwyczaił, ale jak rozumiem tu musi nastąpić zmiana ustawy zasadniczej. Moim zdaniem to nie wchodzi w grę, bo musieliby przy tym pomagać posłowie opozycji, a mówiąc cynicznie, opozycja nie powinna być zainteresowana szybkim rozwiązaniem tego problemu, bo z tej awantury może politycznie profitować. Opozycja dziś powinna po cichu wspierać Banasia i trzymać za niego kciuki i mówić „Marian, nie poddawaj się”, bo to jest sytuacja niszcząca dla PiS-u.

Może Marian Banaś powinien dogadać się po cichu z opozycją, bo ma teraz ogromną władzę – może prześwietlić majątek premiera, zająć się prokuraturą czy może nawet spółką Srebrna?
Z punktu widzenia pana Banasia to prawdopodobnie byłoby opłacalne, ale z punktu widzenia opozycji byłoby to samobójcze. Można mówić różne krytyczne słowa pod adresem opozycji, ale nie to, że w osobie pana Banasia znajdzie sobie kolegę. Co ciekawe, skierowanie wniosku do prokuratury przez CBA utwardza Banasia w przekonaniu, że w żadnym stopniu nie powinien się zrzekać immunitetu, bo teraz go chroni, a powaga urzędu go buduje. Sądzę, że ten

RUCH CBA GO UTWARDZI W PANCERNOŚCI I WYGLĄDA NA TO, ŻE TA WOJNA MOŻE BYĆ DŁUGOTRWAŁĄ I POZYCYJNĄ I NA WYNISZCZENIE, CHOĆ OCZYWIŚCIE WIEMY, KTO W KOŃCU ZWYCIĘŻY.

Pan wie?
Siły Banasia są nieporównywalne z siłami PiS-u, tylko że to może być pyrrusowe zwycięstwo dla PiS-u. Może być tak, że kiedy w końcu uda im się wyrzucić Banasia z miejsca, w którym go zainstalowali, to koszty społeczne będą o wiele większe, niż ktokolwiek sądził.

Gdyby to był amerykański film, to szybko znalazłyby się jakieś kompromitujące materiały na Banasia, ale rozumiem, że Polska to nie amerykańskie kino sensacyjne.
Moim zdaniem jesteśmy Zachodem, tylko dzikim, więc te zachodnie wzorce mogą być tylko u nas udoskonalone. Musimy pamiętać o tym, że wszystko zaczęło się od tego, że służby specjalne albo zataiły wiedzę o panu Banasiu przed opinią publiczną i prawdopodobnie częścią PiS-u, albo tę wiedzę miały tylko niektóre służby lub tylko niektórzy z tych służb. Być może jakieś „kompromaty” istnieją na Banasia i zostaną uruchomione. Takiego, jak pani powiedziała, amerykańskiego scenariusza bym nie wykluczał, bo

WOJNA JEST WYRAŹNIE NA WYNISZCZENIE I WSZYSTKIE METODY MOGĄ ZOSTAĆ UŻYTE.

Czy szarą eminencją tej wojny jest Mariusz Kamiński?
Na pewno służby mają w tej rozgrywce kluczową rolę. One z jakichś powodów – albo dlatego, że nie miały tej wiedzy, albo chciały zachować ją tylko dla siebie – nie poinformowały o tym, co udało się dziennikarzom ustalić w kilka dni. To oznacza, że najpierw miały interes w umieszczeniu pana Banasia na fotelu szefa NIK-u, a dziś być może na polecenie partyjne będą miały interes w zniszczeniu go. Tylko to wszystko pokazuje, że mamy dzikość obyczajów publicznych w Polsce. Nagle się okazało, że służby specjalne rozgrywają własne gry, decyzję co do losów prezesa NIK-u wydaje szef partii, która ma większość w Sejmie, ale to nie jest jednak ani prezydent, ani premier. Jesteśmy państwem rozchwianym, rozmontowywanym, wewnętrznie niespójnym. Nie mam poczucia powagi polskiego państwa w tej sytuacji, bo jeżeli to państwo dopuściło kogoś takiego jak pan Banaś na jeden z najwyższych urzędów państwowych, a teraz nie potrafi sobie z nim poradzić, to to nie buduje powagi Rzeczpospolitej.

Materiał poglądowy na lekcje Wiedzy o Społeczeństwie (WOS) Temat Lekcji: -„Jak rozmnaża się prawica”-

Prawybory kandydata prezydenckiego PO, które – jeśli wierzyć niepisowskim mediom z coraz większą determinacją odgrywającym rolę pożytecznych idiotów Kaczyńskiego – miały „na pewno” stać się klęską Grzegorza Schetyny i ostatecznym upadkiem Platformy, wprowadziły do ogólnopolskiej polityki następnego człowieka opozycji demokratycznej, którego boją się Kaczyński i PiS. Jacek Jaśkowiak jest kolejnym trafionym personalnym strzałem Schetyny po Tomaszu Grodzkim, którego PiS boi się do tego stopnia, że uruchomił już przeciwko niemu „gebelsjadę” porównywalną z ubiegłoroczną nagonką na Pawła Adamowicza. I po Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, która goni Andrzeja Dudę w sondażach.

W pierwszym prezydenckim sondażu Instytutu Badań Pollster, wykonanym na zlecenie „Super Expressu” zaledwie parę dni po wejściu Jaśkowiaka w kampanię, w starciu z Dudą uzyskuje on już 44 procent wobec 47 procent niezłego wyniku Kidawy-Błońskiej pracującej na ogólnopolską rozpoznawalność znacznie dłużej.

W sondażu IBRiS-u na zlecenie „Dziennika Gazety Prawnej” i RMF Kidawa-Błońska i Jaśkowiak otrzymują w starciu z Dudą odpowiednio 38,9 i 30,3 procent. Bez względu na to, kto ostatecznie zostanie kandydatem PO i KO, obecność w prawyborach dwojga mocnych kandydatów powinna wzmocnić opozycję demokratyczną politycznie i wizerunkowo.

Awans przeciwko populizmowi

Dlaczego jednak Jacek Jaśkowiak jest groźny dla populistów i przydatny dla demokratycznej opozycji? Ponieważ w Polsce podzielonej od czasów pańszczyzny niewidoczną, lecz trudną do przekroczenia barierą na „elity” i „lud”

JAŚKOWIAK SIEDZI OKRAKIEM NA BARYKADZIE NASZEGO WCIĄŻ „KLASOWEGO” SPOŁECZEŃSTWA.

Jest człowiekiem ze społecznego awansu, dzieciakiem z robotniczej rodziny, którego ojciec zginął w PRL w wypadku przy pracy, w czasie naprawiania kolejowej trakcji elektrycznej. To jednak w liberalnej i demokratycznej Trzeciej RP Jaśkowiak doszedł na szczyty zawodowego i politycznego sukcesu. W dodatku uczynił to dzięki wykształceniu i pracy, a nie wykorzystując swoje przyjaźnie z biskupami czy weteranami podziemia (jak zrobił to Mateusz Morawiecki, żeby dojść do milionów dzięki spekulacjom gruntowym i polityczno-biznesowemu lobbingowi).

BIOGRAFIA JAŚKOWIAKA JEST JEDNĄ Z TYCH BIOGRAFII, KTÓRYCH ZARÓWNO POPULISTYCZNA PRAWICA KACZYŃSKIEGO, JAK TEŻ HIPSTERSKA LEWICA ZANDBERGA NIENAWIDZĄ NAJBARDZIEJ.

To biografie udanych, merytorycznych „awansiarzy” odbierają im bowiem najważniejsze argumenty zarówno przeciwko liberalnej demokracji, jak też przeciwko gospodarce rynkowej, które podobno „nikomu nie dają szans na uczciwy awans”.

W 2014 roku Jacek Jaśkowiak pokonał wielokadencyjnego i z pozoru nieobalalnego prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego, za którym stała już wówczas – także z pozoru niemożliwa do pokonania – koalicja lokalnej prawicy (w drugiej turze Grobelnego poparło PiS) i lokalnych ponadpartyjnych adwokatów biskupa Paetza. Rządząc już Poznaniem przez blisko półtorej kadencji, Jaśkowiak okazał się najsensowniejszym politykiem wywodzącym się z ruchów miejskich. Potrafiącym rozmawiać z ludźmi, budującym instytucje zamiast je niszczyć, umiejącym zaprząc nowe idee do praktycznej polskiej polityki (czyli całkowite przeciwieństwo Jana Śpiewaka).

JACEK JAŚKOWIAK NALEŻY DO LIBERALNEGO SKRZYDŁA PO. LIBERALNEGO – TO ZNACZY OPOWIADAJĄCEGO SIĘ ZA ROZSĄDNĄ I UMIARKOWANĄ ZMIANĄ OBYCZAJOWĄ,

wspierającego poznańskie marsze równości zamiast ich zakazywać, a jednocześnie niepopisującego się jałowym gadanym radykalizmem na użytek paru centralnych gazet tylko po to, aby prowokować „normalsów” do przechodzenia na prawo. Dzięki Jaśkowiakowi w Poznaniu in vitro jest dofinansowywane z miejskiego budżetu. Wybrał zatem taki obszar społecznej zmiany, w którym sensowne przeciwstawienie się fundamentalistycznej prawicy jest popierane przez wyraźną większość Polaków i nie wymaga obrażania czy prowokowania społecznego centrum. Co nie znaczy jednak, że wobec dzisiejszej postawy polskiego Kościoła nie wymaga to politycznej odwagi. Jednocześnie

JAŚKOWIAK JEST ZDECYDOWANIE PRORYNKOWY.

Nigdy nie wesprze Kaczyńskiego z lewej strony poprzez domaganie się zaostrzenia obowiązującej w Polsce progresji podatkowej czy głosując przeciwko odrzuceniu PiS-owskiego projektu podniesienia akcyzy na alkohol i papierosy (jak to właśnie w Sejmie zrobili Zandberg, Zawisza czy Gdula).

Jaśkowiak był przyjacielem Jacka Kaczmarskiego, któremu realnie pomagał w ostatnich latach życia barda „Solidarności”. Jednocześnie nie nadużywa historii i cynicznie nie podkręca historycznych podziałów, jak to robią PiS-owcy „antykomuniści” pół wieku po upadku PRL-u, ale także niektórzy lewicowi nostalgicy PRL-u.

Jedyny, ale za to poważny problem Jaśkowiaka jest taki, że jego pojawienie się w kampanii zostało odczytane jako wzmocnienie Grzegorza Schetyny. A

OBALENIE SCHETYNY (CHOĆBY ZA CENĘ ROZBICIA PLATFORMY, BYLE JAK NAJSZYBCIEJ, PRZED STATUTOWYM TERMINEM WEWNĄTRZPARTYJNYCH WYBORÓW W STYCZNIU 2020) STAŁO SIĘ JUŻ DLA WIELU LUDZI UWAŻAJĄCYCH SIĘ ZA ZWOLENNIKÓW OPOZYCJI O WIELE ISTOTNIEJSZYM PRIORYTETEM, NIŻ POKONANIE DUDY CZY ODSUNIĘCIE OD WŁADZY KACZYŃSKIEGO.

Zandberg – populista obrotowy

Żeby nie było wątpliwości, demokratyczną opozycją nazywam w tym tekście ugrupowania i polityków, którzy przeciwstawiają się Kaczyńskiemu i Zjednoczonej Prawicy, bronią polskiej konstytucji, prawa i sędziów, a nie PiS-owi pomagają. Wedle tego, wydawałoby się zupełnie oczywistego kryterium demokratyczną opozycją jest cała Koalicja Obywatelska, większa część PSL i Lewicy. Konfederacja konkuruje z PiS-em, ale nie broni ani demokracji, ani polskiej konstytucji, ani polskiego prawa i sędziów. Ani też nie uważa Unii Europejskiej czy NATO za gwarantów bezpieczeństwa i stabilności Polski.

W PSL na pewno nie jest opozycją Marek Sawicki, który dla Kaczyńskiego wraz z Waldemarem Pawlakiem wyciągał (i skutecznie wyciągnął) Ludowców z koalicji. Podobnie jak

W KLUBIE LEWICY TRUDNO NAZWAĆ DEMOKRATYCZNĄ OPOZYCJĄ ADRIANA ZANDBERGA

i dziewięcioro związanych z nim posłanek i posłów, który najpierw próbowali pomóc Kaczyńskiemu w skokowym podniesieniu składek na ZUS, a kiedy Czarzastemu udało się tę próbę spacyfikować, m.in. dzięki odwołaniu się do związków zawodowych, cała dziesiątka Zandberga zagłosowała wraz z PiS-em za podniesieniem podatku akcyzowego na alkohol i tytoń.

Da to Kaczyńskiemu prawie dwa miliardy złotych na „dary”, które Andrzej Duda będzie mógł rozdać w czasie wyborów prezydenckich stających się dla prezesa PiS, po utracie przez niego Senatu, niespodziewanie kwestią politycznego życia i śmierci.

CZĘŚĆ TYCH SPREZENTOWANYCH KACZYŃSKIEMU PRZEZ ZANDBERGA PIENIĘDZY TRAFI JAK ZWYKLE DO TADEUSZA RYDZYKA I LICZNYCH WSPIERANYCH Z BUDŻETU PRAWICOWYCH ORGANIZACJI WALCZĄCYCH Z LGBT CZY PRAWAMI KOBIET. JEDNAK DLA POPULISTYCZNEJ LEWICY PODNOSZENIE PODATKÓW STAŁO SIĘ JEDYNYM ISTOTNYM DOGMATEM, BEZ WZGLĘDU NA TO, DOKĄD PÓŹNIEJ TE PIENIĄDZE TRAFIĄ.

W przeciwieństwie do Zandberga, który jako populista lewicowy bardzo świadomie postanowił pomóc prawicowemu populiście Kaczyńskiemu zaorać polską demokrację za to, że „liberalna”, w sporze o podniesienie składek ZUS-owskich to związki zawodowe odegrały rolę odpowiedzialnych obrońców polskich pracowników i zaprotestowały przeciw kolejnej skokowej podwyżce danin duszących płace Polaków.

To paradoks, że nawet szef „Solidarności” Piotr Duda, którego wielu postępowych warszawskich inteligentów uważa za straszliwego populistę, okazał się człowiekiem bardziej rozsądnym i odpowiedzialnym, niż Adrian Zandberg, na którego oni sami zagłosowali w ostatnich wyborach.

DECYZJĘ ZWIĄZKOWCÓW TŁUMACZY FAKT, ŻE W PRZECIWIEŃSTWIE DO DZIAŁACZY PARTII RAZEM, KTÓRZY W WIĘKSZOŚCI SĄ HIPSTERAMI NA UTRZYMANIU RODZICÓW, ZWIĄZKI ZAWODOWE ZRZESZAJĄ LUDZI NAPRAWDĘ PRACUJĄCYCH.

PiS-owska próba uderzenia we wszystkich Polaków zarabiających powyżej 8 tysięcy złotych na rękę oznaczałaby uderzenie także w dochody (a w przypadku przyjęcia Zandbergowskiej „poprawki”, także w emerytury) wysoko wykwalifikowanych robotników. Cały projekt PiS-owskiej redystrybucji, który zgadzają się poprzeć Adrian Zandberg, Marcelina Zawisza czy Maciej Gdula, oznacza zabranie gigantycznych pieniędzy pracującym i przeznaczenie ich na zasiłki i świadczenia wypychające Polaków i Polki z rynku pracy. Trudno się zatem dziwić, że temu projektowi przeciwstawiły się akurat związki zawodowe. To one, a nie populistyczna lewica Zandberga, odegrały w tym sporze rolę odpowiedzialnej socjaldemokracji.

Małgorzata Kidawa-Blońska o ostatnich wydarzeniach politycznych związanych z szefem Najwyższej Izby Kontroli Marianem Banasiem oraz na zachowanie władzy w stosunku do sędziego Pawła Juszczyszyna z Olsztyna.

Reakcje internautów:

Głównie dlatego, że nie mamy strażnika!!! Mamy błazna, mającego Konstytucję w d…”.

W pełni się zgadzam z panią marszałek. Upadek naszego kraju pod rządami PiS i PAD”.

Od początku panowania PiS staje wszystko na głowie i odwracane są role, najwyższa pora to zmienić zaczynając od tego niby strażnika”.

„Jeszcze trochę potrwają rządy dojnej zmiany i stanie się, to co wmawiali ludowi, zdewastowane sądownictwo i Polska w ruinie, a czyścicieli kamienic i mafię VAT-owskąpóki co znaleźli wśród swoich kryształowych i pancernych”.

Eliza Michalik (publicystka): W jakim trybie, na podstawie jakich przepisów, poseł i minister spotkali się z szefem niezależnej instytucji i zażądali by złożył dymisję? To nie są przypadkiem niedozwolone naciski na szefa NIK? Czy Kaczyński i Kamiński nie przekroczyli swoich uprawnień?”.

***

Sędzia Paweł Juszczyszyn został zawieszony przez prezesa Sądu Rejonowego w Olsztynie i nie ma możliwości wykonywania swojego zawodu. Wobec sędziego wszczęto postępowanie dyscyplinarne po tym, jak zażądał od Kancelarii Sejmu ujawnienia list poparcia kandydatów do KRS.

– Mamy w sercu wymiaru sprawiedliwości źródło poważnej choroby. To źródło nazywa się nielegalna KRS. To trzeba szybko zmienić, bo ona rozsiewa chorobę po całym systemie prawa: produkuje nam nielegalnych sędziów, których wyroki mogą być podważane – wypowiada się prof. Marcin Matczak (Uniwersytet Warszawski).

– Czyli prezes Maciej Nowacki zawiesił p. sędziego Juszczyszyna, bo ten, realizując wyrok TSUE, chciał się dowiedzieć czy partyjni nominaci tacy jak Maciej Nowacki zostali prawidłowo powołani? – pyta retorycznie dr Ryszard Balicki z Uniwersytetu Wrocławskiego.

Cały tekst >>>

– Społeczeństwo niekoniecznie chce kandydata, który jest prawicowy i ma konserwatywne poglądy – mówi Jacek Jaśkowiak w rozmowie z „Super Expressem”. Pytany o swoje szanse w rywalizacji z Małgorzatą Kidawą-Blońską stwierdza, że „czasem wygrywa ten, który nie jest faworytem”.

– Jak startowałem na prezydenta Poznania w 2014 r., to bukmacherzy obstawiali 22 do 1 na mojego poprzednika. Moja żona na mnie postawiła i zarobiła dużo pieniędzy – mówi ze śmiechem Jaśkowiak w wywiadzie dla „Super Expressu”. Jak dodaje „przyjemnie jest startować z pozycji tego, który jest lekceważony”.

Jaśkowiak o Dudzie: najgorsza prezydentura w historii

Jaśkowiak jest jedynym konkurentem Kidawy-Błońskiej w prawyborach w PO. Do startu, który zgłosił w ostatniej chwili, przekonać miało go wycofanie się kolejnych potencjalnych konkurentów (Tuska, Trzaskowskiego, Sikorskiego) oraz zlecone przez PO badania dotyczące politycznych oczekiwań Polaków, wedle których wyborcy mają chcieć „nowych twarzy”. – Ja przede wszystkim pokazałem, że potrafię walczyć – mówi prezydent Poznania i dodaje, że „potrafi rozmawiać z ludźmi z różnych warstw społecznych”.

Jaśkowiak w wywiadzie w „Super Expressie” wypowiada się też o Andrzeju Dudzie:

To najgorsza prezydentura w historii naszej demokracji, partyjna. Strażnik konstytucji, który ją wielokrotnie łamał, kompromitowanie Polski – te rasistowskie żarty o Afryce, leśne ruchadła i inne… Przykro mi, że Polskę reprezentuje prezydent, który się ośmiesza, a tym samym ośmiesza też nas

– mówi polityk.

Schedę po Donaldzie Tusku przejmuje Belg Charles Michel. To m.in. zwolennik „Unii dwóch prędkości” i większej kontroli praworządności w państwach członkowskich. Chciał karania Polski za nieprzyjmowanie uchodźców i ubolewał, że traktujemy UE jak bankomat. PiS jeszcze zatęskni za Tuskiem?

„To dobry znak, że nowy przewodniczący przyjeżdża do najważniejszego państwa Grupy Wyszehradzkiej. Charles Michel zorientował się, że bez czterech państw V4 problemów na Radzie Europejskiej nie da się zamykać” – tak wizytę nowego przewodniczącego Rady Europejskiej w Warszawie 26 listopada komentował europoseł PiS Zbigniew Kuźmiuk.

„Bardzo cieszę się z wizyty pana przewodniczącego […]. To bardzo dobry sygnał tego, że będziemy chcieli pozyskiwać jak najwięcej informacji nawzajem, żeby móc wypracować kompromis” – cieszył się na Twitterze Mateusz Morawiecki, choć to komunikat, mówiąc delikatnie, mało konkretny.

W wizycie Michela w Polsce trudno doszukiwać się specjalnych względów dla rządu w Warszawie lub państw Grupy Wyszehradzkiej. Nowy przewodniczący przed rozpoczęciem kadencji pojechał z wizytą do wszystkich państw UE. Urząd objął dziś – w niedzielę 1 grudnia 2019.

Michel jest prawnikiem, urodził się w 1975 roku we francuskojęzycznym mieście Namur. W 2014 roku został najmłodszym premierem Belgii, z ramienia liberalnej partii Ruch Reformatorski. W rządzie koalicyjnym miał m.in. secesjonistów z antyimigranckiego Nowego Sojuszu Flamandzkiego.

Belg będzie trzecim przewodniczącym Rady Europejskiej od powstania tego stanowiska w 2009 roku. Przed Donaldem Tuskiem funkcję tę sprawował Herman van Rompuy, również z Belgii, ale niderlandzkojęzycznej.

„Jak pewnie zauważyliście, szefowanie Radzie to wewnętrzna polsko-belgijska sprawa. Nie widzę powodu, by to zmieniać” – żartował Tusk przy przekazywaniu przewodnictwa Michelowi. Belg obiecał tweetować nieco ostrożniej od Polaka, na co cieszyć ma się część unijnych dyplomatów, stęsknionych za bardziej stonowanym belgijskim stylem.

Czy dla rządu PiS odejście Tuska zwiastuje nowe, lepsze czasy? Wątpliwe. Rola przewodniczącego Rady Europejskiej, choć prestiżowa, jest w swojej naturze dość techniczna. A sam Charles Michel ma wiele poglądów sprzecznych z interesami partii Kaczyńskiego.

Trudne negocjacje budżetowe

Wizyta Michela we wszystkich stolicach Unii to nie tylko symboliczne otwarcie kadencji. Przewodniczący odwiedza państwa członkowskie dlatego, że UE nadal nie dogadała się w sprawie budżetu na lata 2021-2027. Chce pokazać, że każdy głos zostanie wysłuchany.

W pierwotnym wariancie nowa siedmiolatka, tzw. Wieloletnie Ramy Finansowe (WRF), miały zostać przyjęte przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w maju 2019 roku. Nie udało się, więc negocjacje przesunięto na jesień. Ale przez zawirowania przy powoływaniu nowej Komisji Europejskiej opóźnienie ciągnie się dalej. Gorący kartofel w postaci trudnych negocjacji przerzucają między sobą kolejne prezydencje w Radzie UE.

Charles Michel, jako przewodniczący Rady Europejskiej, będzie koordynował dyskusje o nowych WRF. Na stole leży propozycja KE, która zakłada zmniejszenie budżetu – mniej środków na politykę spójności i rolną. Część państw członkowskich – w tym zwłaszcza Niemcy – popiera cięcia. Inne – w tym Polska – chciałyby, żeby budżet był bardziej ambitny i odrzuca propozycje cięć.

Rolą Michela będzie wypracowanie kompromisu, który zadowoli wszystkich, bo potrzebna jest jednogłośna zgoda Rady. Rząd PiS zapowiedział już, że będzie wetował ograniczenie funduszy na spójność i rolnictwo, a Niemcy nie chcą, by po brexicie zmuszono ich do jeszcze większych wydatków na Unię. Bez ustępstw nie da rady.

„W tej chwili mamy na stole różne poglądy, dlatego musimy współpracować, by znaleźć równowagę. Niektóre państwa będą musiały ograniczyć ambicje” – mówił Michel w Warszawie.

„Nie mamy dużego wsparcia w nowym przewodniczącym jeśli chodzi o politykę spójności i obszar rolny. Z tej perspektywy może nawet premier Morawiecki zatęskni za Donaldem Tuskiem. On kładł na to duży nacisk” – komentował Andrzej Halicki, europoseł PO.

Walka o klimat

Kolejnym punktem spornym będzie polityka klimatyczna, która ściśle wiąże się z nowymi WRF.

Niektóre państwa członkowskie są co prawda za większym budżetem, ale z zastrzeżeniem, że pieniądze powinny iść właśnie na walkę z katastrofą klimatyczną i innowacje. Mniej natomiast na dopłaty dla rolników, czy fundusze spójności. Taki pogląd ma m.in. europejska frakcja liberałów „Odnowić Europę”, do której należy Michel.

Naciskać będzie też KE. W przemówieniu inaugurującym nową Komisję, Ursula von der Leyen powtórzyła, że chce ambitniejszych unijnych celów redukcji emisji CO2 – nawet o 55 proc. do końca 2030 roku. Propozycje legislacyjne w ramach Nowego Zielonego Ładu, prawnie wiążące wszystkich członków Unii, mają być jednymi z pierwszych, które przedstawi jej ekipa.

Tymczasem na zbliżającej się Radzie Europejskiej głowy państw ponownie będą dyskutować o politycznych kierunkach dla całej Unii. I po raz kolejny spróbują zapisać w nich ambitny cel: neutralność klimatyczną UE do 2050 roku. Oznacza to emitowanie tylko takiej ilości gazów cieplarnianych, którą mogłyby pochłonąć m.in. lasy.

W czerwcu 2019 podczas szczytu w Brukseli rząd PiS, razem z Czechami, Estonią i Węgrami, zablokował przyjęcie takiego zapisu.

Wiadomo już, że rząd Estonii zmienił zdanie i poprze go na nadchodzącym spotkaniu Rady. Odwiedziny Michela w Warszawie były okazją, by wybadać, czy Polska również jest gotowa, by poluzować swoje stanowisko. Z okrągłych wypowiedzi Morawieckiego nie sposób dziś nic wnioskować.

Praworządność, migracja, Unia dwóch prędkości

Michelowi ogólnie niezbyt po drodze z rządem PiS.

Jest zwolennikiem wzmocnienia kontroli praworządności w UE. W maju 2018 roku, jeszcze jako belgijski premier, zaproponował, by rządy państw członkowskich co roku zdawały raport z tego, jak przestrzegają zasady rządów prawa. Członkowie UE mieliby wzajemnie się kontrolować.

Na podstawie tej propozycji powstała inicjatywa wzmocnienia corocznego „dialogu o rządach prawa” w Radzie UE. Dokument zawierający propozycję odrzuciły we wtorek 19 listopada 2019 delegacje Polski i Węgier.

Michel w 2018 roku ostro krytykował sprzeciw Warszawy wobec obowiązkowego mechanizmu relokacji uchodźców. Stwierdził, że m.in. niesolidarna Polska powinna liczyć się z utratą części praw członka Unii, a nawet zostać wyrzucona ze strefy Schengen.

„UE nie może być traktowana jak bankomat” – mówił.

Belg nie miał złudzeń, że Unia zmierza w stronę modelu „dwóch prędkości”, w którym strefa euro będzie dalej zacieśniać więzy. Poza nią UE miałaby być luźniejszym forum współpracy ze wszystkimi 27 państwami.

„Nie chodzi o dzielenie UE, ale o przyspieszenie pewnych decyzji. Pomysły takie jak np. strefa Schengen czy euro zawsze rodziły się w krajach będących w unijnej awangardzie” – tłumaczył Michel.

Przeciwko „Unii dwóch prędkości” wielokrotnie protestowali polscy politycy, w tym członkowie PiS oraz… poprzedni przewodniczący RE Donald Tusk. Polska, która nie zamierza na razie przyjmować euro i obawia się podziałów na lepszych i gorszych, straciła w tej kwestii ważnego sojusznika.

Lepszy Belg niż Tusk?

Chociaż nic nie wskazuje, by Charles Michel miał być realnym wsparciem rządu PiS, dla polityków partii Kaczyńskiego liczy się jedno: nie jest to Tusk. Już choćby dlatego współpraca z Belgiem może układać się lepiej.

Niewykluczone, że Polska będzie chciała pokazać, że nowy przewodniczący radzi sobie lepiej w szefowaniu Radzie i specjalnie złagodzi język.

Fakt, że były polski premier i odwieczny wróg sprawował prestiżową funkcję w Unii, był dla PiS poważnym wizerunkowym problemem. Zwłaszcza po tym, gdy w 2017 roku rząd Beaty Szydło bezskutecznie próbował zablokować jego wybór na drugą kadencję. Przegrał 1:27. Tuska poparł wówczas nawet Viktor Orbán.

Im bardziej Polak był bardziej widoczny w Brukseli, tym bardziej rząd PiS próbował umniejszać jego znaczenie. Jego pierwszoplanowa rola jako jednego z unijnych negocjatorów brexitu była szczególnie trudna do zanegowania. Rząd Morawieckiego uparcie zapewniał opinię publiczną, że kolejne przełomy to sukces polskiej delegacji. I że to Tusk „ponosi odpowiedzialność za brexit”.

„Donald Tusk naszego kraju specjalnie nie odwiedzał. Była jedna czy dwie oficjalne wizyty – to sprawa co najmniej zastanawiająca. Piano peany na temat tego, jak Polska będzie korzystała z tego szefostwa. Korzyści nie było żadnych” – ubolewał w radiowej Trójce Zbigniew Kuźmiuk.

„Tusk zawsze był gotów do rozmów i wręcz o nie prosił. Z panią premier Szydło dwukrotnie widział się w Warszawie. Po zmianie premiera było gorzej. Rozmowy były tylko telefoniczne. Nie było chemii i dobrego współdziałania” – tłumaczył eurodeputowany KO Andrzej Halicki.

To słowo przeciwko słowu, ale jedno jest pewne. Rola przewodniczącego Rady, choć prestiżowa, jest zbyt techniczna, by Polska mogła skorzystać na niej o wiele więcej niż umacniając swoje soft power. Z tej możliwości ochoczo zrezygnował jednak rząd PiS.

Każdy gang wie, że może rządzić osiedlem, miasteczkiem czy państwem, dopóki strach i poczucie beznadziei paraliżują mieszkańców. Gdy paraliż ustępuje, nadchodzi koniec tej władzy.

Represje spadające na sędziego Pawła Juszczyszyna z Olsztyna, który zażądał od Sejmu list poparcia kandydatur do neo-KRS, pokazują, że po wyborach parlamentarnych wciąż żyjemy w realiach miasteczka na Dzikim Zachodzie opanowanego przez bandę. Bandyci obsadzili urząd szeryfa, kontrolują lokalną gazetę, podporządkowali sobie najważniejsze instytucje – i używają ich do zastraszania mieszkańców. Biada temu, kto spróbuje się im sprzeciwić.

Gang nawet już nie ukrywa, jakie metody stosuje. Niczego już nie udaje i jawnie łamie standardy niezawisłości sędziowskiej – przecież w warunkach normalnego państwa prawa niewyobrażalne jest, by władze państwowe ośmieliły się karać sędziego za to, że w trakcie procesu podjął decyzję, która im nie pasuje. Banda dobrze jednak wie, że w tej chwili od zachowania pozorów znacznie ważniejsze jest dla niej demonstracyjne ukaranie Juszczyszyna za nieposłuszeństwo. Danie nauczki.

Jego niesubordynacja jest dla władzy szczególnie groźna – po wyborach parlamentarnych w miasteczku powiały nowe wiatry, zapachniało odwilżą, sterroryzowana i pogrążona dotąd w beznadziei ludność zaczęła śmielej podnosić głowy i głośniej narzekać na panujące porządki. Ten ferment trzeba zdławić w zarodku, bo może doprowadzić do buntu. Banda dobrze wie, że władzę sprawować będzie tylko dopóty, dopóki ludzi paraliżować będzie przekonanie, że nic się na to nie da poradzić i że wszelki opór jest bezcelowy.

Jeden z głównych pomocników herszta objeżdża osiedle miasteczka, spotyka się z mieszkańcami i opowiada im (jak w piątek Mateusz Morawiecki w Białymstoku), że musi pilnować ładu i porządku: – „Jeżeli byłaby taka sytuacja, że sędziowie mianowani w czasach rządów PO mieliby nie uznawać sędziów mianowanych w czasach rządów PiS lub odwrotnie, to może dojść do anarchii w wymiarze sprawiedliwości i do nieporządku, do bałaganu w całym państwie”.

Oczywiście, Morawiecki łże, jak to ma w zwyczaju. Przedstawia sytuację w sposób z gruntu fałszywy, bo przecież problem nie polega na powołaniu sędziów w czasach tej czy innej partii. Problem polega na powołaniu sędziów w sposób nieprawidłowy, z naruszeniem zasad niezawisłości i pod kontrolą ludzi mianowanych przez gang.

Trzymajmy więc kciuki za sędziego Juszczyszyna i wspierajmy go, jak tylko możemy. Wychodźmy na ulice i demonstrujmy w obronie sędziów z kolejnych okręgów, którzy gremialnie odmawiają podporządkowania się regułom narzuconym przez bandę. Brońmy odwilży, która – miejmy nadzieję – zapowiada rychłą wiosnę.