Łajdactwa PiS granic nie znają

>>>

Nic nie zapowiadało takiego zwrotu akcji w wyborczym wyścigu. Faworyt był jeden, a jego pozycja lidera wydawała się być niezagrożona. Tempo marszu po władzę totalną, najlepiej konstytucyjną miało przyspieszyć ogłoszenie przełomowych propozycji, nazwanych “hattrickiem Kaczyńskiego”. Obejmują one radykalny i skokowy wzrost płacy minimalnej, wprowadzenie 13-stej i 14-stej emerytury na stałe oraz zwiększenie dopłat dla rolników. Jak donosi dziś “Gazeta Wyborcza”, postulaty te są odpowiedzią na wyniki badań elektoratu, jakie partia rządząca przeprowadziła w okresie przedwyborczym. To właśnie przymilenie się do tych trzech grup społecznych – najmniej zarabiających, emerytów oraz rolników, ma dać ekipie Zjednoczonej Prawicy miażdżące zwycięstwo wyborcze. Coś jednak zdecydowanie poszło nie tak i zamiast efektu “WOW”, propozycje wywołały kryzys, z jakim PiS jeszcze w tej kadencji mierzyć się nie musiało.

Tak długo bowiem, jak działania obozu władzy koncentrowały się na uderzeniach w nieco abstrakcyjne dla przeciętnego Polaka kwestie, jak praworządność, mający zła sławę w III RP wymiar sprawiedliwości czy prawa obywatelskie (ograniczane sukcesywnie od 2015 roku), partia Kaczyńskiego pozostawała teflonowa. Po zapowiedzi radykalnego zwiększenia kosztów pracy po stronie przedsiębiorców, wsparta dodatkowo niejasną zapowiedzią premiera o uzależnieniu składek na ZUS od dochodów przedsiębiorcy, wątpliwości nabrali nawet wyborcy w takich bastionach PiS jak Podkarpacie czy Małopolski.

– “To nie jest tak, że ten wyciągnięty nagle z kapelusza pomysł uderzy tylko w przedsiębiorców. On uderzy w całą gospodarkę, a ostatecznie w pracowników. Jedni po prostu stracą robotę, bo ich firmy padną, inni będą płacić dwa razy więcej za towary i usługi, bo efektem skokowej podwyżki musi być wzrost cen. A wszystko przez nieodpowiedzialnych polityków, którzy na pytanie „skąd się biorą pieniądze”, odpowiadają zdziwieni: „Jak to skąd? Z bankomatu!” – skomentował dla dziennika “Polska The Times” Paweł Kukla, prezes Nowosądeckiej Izby Gospodarczej. Bezlitośnie też obnażył patologię polskiego środowiska gospodarczego, do której doprowadziła ekipa “dobrej zmiany”. – “Mamy konkurować z Niemcami? Niemieccy przedsiębiorcy płacą mniej od polskich za: prąd, gaz, wodę, ścieki. Nie są przytłoczeni taką biurokracją. No i nikt ich z dnia na dzień nie zaskakuje decyzjami, przez które z dnia na dzień ich biznesplany i strategie rozwoju nadają się na śmietnik – mówi rozgoryczony.

W sieci pojawia się coraz więcej doniesień, że wielu przedsiębiorców, dotychczas głosujących na Prawo i Sprawiedliwość może w ostatniej chwili zmienić zdanie, bo nic tak mocno nie burzy zaufania do partii politycznej, jak bezpośrednie uderzenie w kieszeń wyborcy, którego przyszłość finansowa może zostać zachwiana jednym nieodpowiedzialnym ruchem. Zdecydowanie nie tak to miało wyglądać i nie taki efekt wywołać. Nieważne, że premier i część ministrów w ostatnich dniach próbowała wyjaśniać, że kwestia zmian w naliczaniu ZUS obejmie tylko najsłabiej zarabiających. Na nic zapewnienia prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego, że podniesienie płacy minimalnej w najmniejszym stopniu nie wpłynie na poziom cen efektów pracy przedsiębiorców. Wiele kłamstw i prób mydlenia oczu można przyjąć, ale akurat liczyć to polscy przedsiębiorcy, także Ci popierający PiS potrafią. Do świadomości społecznej przebił się przekaz, że idą radykalne podwyżki ZUS, drożyzna się pogłębi, a pan z budki z kebabem zarobi więcej, niż jego szef, co raczej nie wróży mu długiego zatrudnienia. W kontekście nadchodzących wyborów, taki samobój może partię rządzącą bardzo słono kosztować.

Dziś w “Rzeczpospolitej” sprawę próbuje ratować jeszcze wicepremier Jarosław Gowin, rzekomo wolnorynkowiec i obrońca interesów klasy średniej. Mówi nawet, że podwyżki ZUS nie obejmą wszystkich przedsiębiorców i on jest gotów postawić na szali swój honor i swoją wiarygodność, z dymisją ze sprawowanej funkcji włącznie. Pytanie jednak, czy osoba całkowicie skompromitowana przez ostatnie 4 lata, nieposiadająca moralnego kręgosłupa i głosująca “za” propozycjami, z którymi rzekomo całym sercem się nie zgadza, ma jeszcze czym szastać.

„PiS nie podniesie składek ZUS dla przedsiębiorców. Ręczę za to swoją wiarygodnością. Jeśli tak się stanie, podam się do dymisji” – zapewniał Jarosław Gowin w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.

Zakwestionował pomysł zniesienia pułapu 30-krotności w naliczaniu składek: „Porozumienie zajmuje tu inne stanowisko niż PiS. W naszej ocenie likwidacja 30-krotności w oczywisty sposób doprowadzi do spadku wynagrodzeń tych grup zawodowych, które są kluczowe dla rozwoju nowoczesnego państwa: specjalistów, informatyków, kadry kierowniczej średniego szczebla czy wolnych zawodów” – zauważył.

Musimy sobie zadać pytanie, czy zależy nam na skutecznej konkurencji z najbardziej zamożnymi państwami świata. To jest wyścig o talenty, o ludzi szczególnie uzdolnionych. Jako minister współodpowiedzialny za rozwój technologii i innowacyjność jestem rzecznikiem klasy średniej. Bo jej interesy są przecież zbieżne z polską racją stanu” – dodał wicepremier.

Mówiąc o niezachwianej jednomyślności w obozie prawicy odniósł się przy okazji do zapowiedzi wzrostu płacy minimalnej. Zdradził, że decyzja o szybszym wzroście płacy minimalnej zapadła w kilku ostatnich tygodniach.

Wypracowaliśmy wspólne stanowisko. Z jednej strony, zgodnie z propozycją PiS, szybciej niż pierwotnie zakładaliśmy wzrośnie płaca minimalna. Z drugiej, PiS zaakceptowało postulat Porozumienia, aby tak obniżyć ZUS dla małych firm, żeby wzrost płacy minimalnej nie podkopał ich finansowych fundamentów” – powiedział wicepremier i minister szkolnictwa wyższego.

W przyszłej kadencji w dużo większym stopniu położymy nacisk na uruchamianie rezerw rozwojowych. To jest warunek stabilnej realizacji bezprecedensowo szerokich programów społecznych” – zapewnił Jarosław Gowin.

Teraz, jak dojrzewają afery i skandale, zbiera się w sobie pan prezes, po czym wydaje decyzję polityczną.

Wczoraj znowu dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy na temat naszej aktualnej rzeczywistości. Otóż minister Zbigniew Ziobro fantastycznym ministrem jest, a nominowani przez niego sędziowie, którzy zarządzali „farmą trolli”, to – i tu cytat z pana premiera Morawieckiego – „sędziowie, którzy chcieli naprawiać rzeczywistość”. Taka zapadła bowiem „decyzja polityczna”.

Ile ma ona wspólnego z kolekcją zielonych (i nie tylko) teczek, ukrytych gdzieś w zakamarkach ministerstwa, można się jedynie domyślać. Zdaje się jednak, że Archiwum Ziobry jest znacznie zasobniejsze od niesławnej Szafy Kiszczaka.

Wracając zaś do „decyzji politycznej”, to jest to – zdaje się – najważniejszy z czynników kształtujących wizję rzeczywistości w otoczeniu pana prezesa. Kiedyś, w epoce „towarzyszy”, jak dojrzewało żyto i pszenica, to najpierw zbierało się… posiedzenie Komitetu Centralnego. Teraz, jak dojrzewają afery i skandale, zbiera się w sobie pan prezes, po czym wydaje decyzję polityczną.

W ten sposób – jak Napoleon z reklam supermarketu Carrefour – zdecydował, że choć nie ma tego w projektowanym przez jego własną partię budżecie na następny rok, pensja minimalna ma wzrosnąć do trzech tysięcy, a emerycka „trzynastka” stać się świadczeniem stałym. Polska zaś ma być „państwem dobrobytu” – takim miejscem, które rośnie w siłę, a ludzie żyją tu dostatniej. Taka decyzja – jak wykazują badania – całkowicie wystarczy na dobrze ponad 40 procent wyborczego poparcia.

Na wszelki wypadek jednak, w hołdzie „wartościom” i dla poparcia w parafiach, decyzja polityczna prezesa zdecydowała jeszcze, że nasza ojczyzna będzie krajem katolickim, ponieważ poza Kościołem jest tylko „nihilizm”, a nihilizmowi partia aktualnie rządząca mówi swoje stanowcze „nie”! Rodzina natomiast ma się składać z „kobiety, mężczyzny oraz ich dzieci”. Dzięki temu będziemy – od Odry do Bugu – strefą „wolną od ideologii LGBT”!

Gdyby zaś i tego jeszcze było mało, „decyzja” zdecydowała o wznowieniu obrad „starego” Sejmu już po wyborach. I wtedy, jak się domyślamy, w zależności od ich wyniku – będzie ona (decyzja, znaczy) decydować, co dalej.

A na razie decyzją polityczną pana prezesa (bo przecież nie stanem faktycznym, który jaki jest, każdy widzi):
– panowie Kuchciński, Piebiak i inni partyjni bohaterowie serii afer i skandali to ludzie krystalicznej uczciwości,
– „Trzy Beaty” to niedościgłe wzory manier i elegancji na aktualną epokę, choć i tak daleko im pod tym względem do absolutnego ideału – posłanki Krystyny Pawłowicz,
– tylko patrzeć, jak Niemcy wypłacą nam sowite reparacje,
– ściągalność podatku VAT wynosi sto procent,
– budżet nie ma deficytu,
– zagraniczne zadłużenie Polski spada,
– Port Lotniczy Baranów, kanał przez Mierzeję, sto tysięcy mieszkań i drugie tyle elektrycznych samochodów już – odpowiednio – stoi, działa i jeździ po naszych świeżo wybudowanych lokalnych drogach,
– służba zdrowia, edukacja i sądownictwo mają się zdecydowanie lepiej niż przed nastaniem „dobrej zmiany”,
– zdecydowanie poprawił się też klimat – bo to oczywiste, że rządy formacji prezesa natychmiast uzdrowiły polską atmosferę.

Niestety, jak na razie, to pod rządami PiS wzrosła nam – i to po raz pierwszy od transformacji – umieralność. Ale – jak uspokaja Paweł Kukiz – i na to jest rada. Tylko patrzeć, aż pan prezes podejmie decyzję polityczną, że każdy Polak będzie żył minimum 105 lat.

>>>

„Jestem naćpany!” – krzyczał Tomasz Wróblewski, dzwoniąc z hotelu w Ełku na telefon alarmowy. Policjanci powinni byli wezwać pogotowie, ale pojechali do hotelu sami. Według świadka, do którego dotarło OKO.press, zostali sam na sam ze skutym Tomaszem na kilka minut. Gdy wyszli, “miał pobitą twarz”. Zmarł chwilę później. A nagrania interwencji zniknęły

Do redakcji OKO.press zgłosiła się rodzina Tomasza Wróblewskiego (na zdjęciu), 37-latka, który w nocy z 13 na 14 sierpnia zmarł w trakcie interwencji policji z Ełku. Zdaniem najbliższych mężczyzny, przed śmiercią ktoś znęcał się nad nim, a policja próbuje zatrzeć ślady.

Rodzina udostępniła nam jego zdjęcia, zrobione w zakładzie pogrzebowym. Twarz Tomasza jest na nich zmasakrowana.

Kto doprowadził go do takiego stanu? Tego nie wiemy. Okoliczności śmierci wyjaśnia prokuratura, która wciąż czeka na wyniki sekcji zwłok. Już teraz jednak można powiedzieć, że w trakcie interwencji policji doszło do poważnych nieprawidłowości.

  • Dyżurny policjant nie wezwał na miejsce pogotowia, choć – według świadka, do którego dotarliśmy – dzwoniąc na 112 z hotelowego pokoju, Tomasz krzyczał, że “jest naćpany”. Z uzyskanych przez nas informacji wynika, że dyspozytor 112 przekazał informację o narkotykach policji. W takich sytuacjach policja ma obowiązek wezwać karetkę.
  • Pogotowia nie wezwali też interweniujący policjanci, choć Tomasz na ich widok nadal wzywał pomocy policji, wyraźnie nie rozumiejąc, co dzieje się wokół niego. Nie wzywając karetki, funkcjonariusze mogli dopuścić się karalnego niedopełnienia obowiązków.
  • Policjanci użyli wobec Tomasza gazu pieprzowego, przydusili go, zakuli i siłą wyprowadzili z hotelu, choć zgodnie z przepisami mogli jedynie unieruchomić go do przyjazdu pogotowia.
  • Po kilku minutach, przez które policjanci przebywali sam na sam z Tomaszem, według świadka “miał [on] pobitą twarz”. Niedługo po tym zmarł.
  • Z telefonu świadka, który został zabrany przez jednego z policjantów, zniknęły dwa nagrania z interwencji. Jeśli to funkcjonariusz je usunął, może być pociągnięty do odpowiedzialności za przekroczenie uprawnień i utrudnianie śledztwa.

Według mec. Adama Ploszki, okoliczności śmierci Tomasza Wróblewskiego przypominają sprawę Igora Stachowiaka. Ploszka był jednym z pełnomocników jego rodziny. Stachowiak zmarł po interwencji policjantów, którzy razili go paralizatorem w łazience we wrocławskim komisariacie. W tamtej sprawie nie udało się udowodnić, że policjanci przyczynili się do śmierci.

Sąd skazał ich jednak na dwa do dwóch i pół roku bezwzględnego więzienia za przekroczenie uprawnień, bo zamiast wezwać pogotowie, siegnęli po paralizator.

Ciało

15 sierpnia Prokuratura Rejonowa w Ełku wydała rodzinie ciało Tomasza. „Nie mogłem go poznać, a ostatnio widzieliśmy się dwa dni wcześniej” – mówi OKO.press brat zmarłego.

Rodzina Tomasza w mailu przesłanym redakcji OKO.press wyliczyła ślady na jego ciele:

  • zdarta skóra w wielu miejscach twarzy,
  • lewe oko kilkukrotnie powiększone z widocznym zasinieniem dookoła,
  • złamany nos,
  • ślady uderzeń tępym narzędziem w górną część płata czołowego,
  • wgłębienia w czaszce,
  • z tyłu głowy, po lewej stronie odcisk podeszwy buta,
  • ślady duszenia na szyi,
  • sine, wręcz czarne i zniekształcone lewe ucho,
  • wyraźne, krwawe rany w dwóch miejscach w pobliżu skroni, wyglądające jak po użyciu paralizatora,
  • zniekształcony lewy policzek
  • oraz rany i opuchlizna na nadgarstkach od kajdanek.
  • A przy tym wszystkim – brak śladów walki na dłoniach Tomasza.

Dostaliśmy też jedno zdjęcie Tomasza zrobione za życia i 39 szczegółowych zdjęć jego głowy, dłoni i sylwetki z zakładu pogrzebowego (zdecydowaliśmy, że nie będziemy ich publikować).

Na fotografiach Tomasz ma już pośmiertny makijaż. Jak tłumaczą jego najbliżsi, przez silne emocje nie pomyśleli o fotografowaniu ciała wcześniej, w prosektorium. Mimo to można stwierdzić, że w przesłanym nam opisie obrażeń rodzina Tomasza nie przesadziła.

Sądowa biegła, z którą się skontaktowaliśmy, uprzedziła, że żaden szanujący się ekspert nie jest w stanie stwierdzić jedynie na podstawie fotografii, w jaki sposób powstały obrażenia. Porównanie zdjęć zrobionych przez rodzinę z wynikami sekcji zwłok, może jednak wykazać ewentualne braki w opisie z sekcji.

Jak powstały obrażenia na ciele Tomasza Wróblewskiego?

Wezwijcie policję!

Tuż przed północą Bożenę* wyrwał ze snu przeraźliwy krzyk nieznajomego mężczyzny. “Dzwońcie po policję! Policja! Ratunku! Pomocy!”. Po kilku minutach wezwanie powtórzyło się kilkukrotnie: “Pomocy! Policja!”.

“Był tak głośny, jakby dochodził z bardzo bliska” – wspomina pani Bożena. Spotkaliśmy ją przed jej domem, szukając świadków wydarzeń z nocy 13 na 14 sierpnia.

W rzeczywistości krzyk dobiegał z jednopiętrowego hotelu, który stoi kilka domów dalej. Krzyczał Tomasz Wróblewski. To on zarezerwował pokój i przyjechał do Ełku z oddalonego o 50 kilometrów Filipowa. Miał spędzić tę noc z Dianą*, dwudziestoparolatką, którą poznał kilka tygodni wcześniej na portalu randkowym. W trakcie spotkania z jakichś powodów przestał jej jednak ufać.

Kradzież auta?

Minutę po północy Tomasz napisał na Messengerze do przyjaciółki: “Zadzwoń na policjie” [pisownia oryginalna – przyp. red.]. Próbował się z nią połączyć. Wiadomość zauważyła dopiero rano.

Dwie minuty po północy zadzwonił do Pauliny, kolejnej przyjaciółki. Odebrała, ale po drugiej stronie usłyszała tylko pisk. Oddzwoniła, ale bez skutku.

Tomaszowi udało się jednak samemu dodzwonić pod 112. Powiedział, że ktoś próbuje okraść jego samochód, który stał na podjeździe przed hotelem. W środku miał cenny sprzęt stolarski, którym zarabiał na życie, budując drewniane domy w całej Polsce. Był pewien, że Diana jest ze złodziejami w zmowie.

“Był agresywny. Sugerował, że go okradam, a tak nie było” – napisała w odpowiedzi na pytania OKO.press Diana. Udało nam się z nią skontaktować przez Facebooka.

Narkotyki

Dyżurnemu Tomasz miał powiedzieć też, że jest pod wpływem narkotyków. “Mówił, że się naćpał” – relacjonuje nam Diana. I dodaje: ”Sam chciał, abym narkotyki mu ogarnęła”.

W jej wersję nie wierzy rodzina Tomasza. Zapewnia, że narkotyków nie zażywał, miał wstręt do papierosów, a z alkoholi pił co najwyżej jedno piwo.

Diana nie chce nam zdradzić, jakie narkotyki „ogarnęła” i w jakiej ilości. Prokuratura przekazała rodzinie, że znaleziono przy niej zakazane substancje.

Według wstępnych ustaleń śledczych, Tomasz zażył tamtej nocy mieszankę różnych środków psychoaktywnych.

Nie wiemy, czy wziął je z własnej woli, czy ktoś odurzył go podstępem. I czy faktycznie próbowano go okraść, czy to zażyte substancje wywołały takie urojenia. Ale to, że zażył narkotyki i informował o tym policję, jest pewne.

“Jeżeli ktoś dzwoni, w sposób chaotyczny domaga się pomocy i informuje, że »jest naćpany«, to nie jest typowe zachowanie, z którym spotykają się policjanci przy zgłoszeniach. Powinno to skutkować wezwaniem pogotowia ratunkowego. Taki obowiązek wynika z przepisów ustaw o policji i ochronie zdrowia psychicznego” – komentuje dla OKO.press dr Adam Ploszka, prawnik z kancelarii Pietrzak Sidor & Wspólnicy.

Zignorowanie przez dyżurnego informacji o zażyciu narkotyków przez Tomasza może być więc uznane przez prokuraturę za niedopełnienie obowiązków, za co grozi do trzech lat więzienia.

Tego, że tak powinna wyglądać interwencja wobec osób z zaburzeniami psychicznymi, policjanci uczą się już w szkole policyjnej. Materiały szkoleniowe dla policjantów nakazują dyżurnym: „Gdy wiarygodność zgłoszenia o stanie psychicznym osoby nie budzi wątpliwości, dążyć do wyposażenia policjantów w siatkowy zestaw obezwładniający, paralizator lub kaftan bezpieczeństwa i wezwać karetkę pogotowia„.

Na sygnale

Pani Bożena pamięta, że wszystko wydarzyło się w ciągu godziny. Jakiś kwadrans po północy przed jej oknem przejechał patrol policji na sygnale. Kilkanaście minut później następny. Około pierwszej zobaczyła karetkę. Sunęła powoli i bez sygnału.

Będziesz już grzeczny?

“Policja! Otwierać!” – dwóch policjantów z prewencji komendy w Ełku stało przed drzwiami pokoju, ale Tomasz nie chciał ich wpuścić. Ze środka usłyszeli krzyk kobiety, wołającej o pomoc. Wyważyli drzwi.

Gdy wdarli się do środka, Tomasz zachowywał się, jakby nie wierzył, że są prawdziwymi funkcjonariuszami. Wciąż krzyczał: “Policja! Ratunku!”, choć mieli na sobie mundury. Zapytaliśmy Dianę, czy zrobił coś, co mogłoby uzasadnić użycie przemocy przez policjantów. Czy uderzył ją albo ich?

“Raczej był agresywny, ale żeby ich uderzyć, to nie” – odpisała.

Choć to on wezwał policję i wciąż wzywał pomocy, potraktowali go jak napastnika. Razili gazem pieprzowym, obezwładnili, przydusili i skuli ręce za plecami. Dianie kazali wyjść z pokoju.

Zeszła po schodach i stanęła przed hotelem. Nie wie, co wtedy działo się w środku, nie słyszała żadnych krzyków. Być może coś zobaczył lokator sąsiedniego pokoju. Przez otwarte drzwi hotelu Diana widziała, jak zajrzał do Tomasza i wrócił do siebie. Prokuratura przesłuchała lokatorów, ale nie udało nam się do nich dotrzeć.

Diana szacuje, że Tomasz był z policjantami sam na sam około pięć minut. Gdy drzwi do pokoju się otworzyły,

usłyszała, jak jeden z nich pyta: “Będziesz już grzeczny?”. “Tak!” – krzyknął Tomasz.

Według Diany dopiero po wyjściu na zewnątrz policjanci wezwali posiłki.

Przekroczenie uprawnień

Materiały szkoleniowe policji podkreślają, że w stosunku do osób, która może mieć zaburzenia świadomości, funkcjonariusze powinni zachować spokój, unikać gwałtownych reakcji, nie prowokować jej groźbami czy szybkimi ruchami.

Jeden z policjantów powinien próbować podjąć z nim spokojną rozmowę, a drugi – skontaktować się z dyżurnym.

“Dostrzegając, że pan Tomasz – o ile relacja świadka jest prawdziwa – zachowuje się w sposób zagrażający jego życiu i zdrowiu czy bezpieczeństwu policjantów, że nadreagowuje na bodźce, dziwnie się zachowuje albo jego zachowanie w inny sposób odbiega od standardu i wymaga pomocy medycznej, policjanci powinni wezwać pogotowie. Nie robiąc tego, mogli dopuścić się niedopełnienia obowiązków” – ocenia mec. Adam Ploszka.

Według Diany policjanci w trakcie interwencji w pokoju z nikim się nie kontaktowali. A po wyważeniu drzwi razili Tomasza gazem pieprzowym.

Użycie w tej sytuacji gazu także mogło być nadużyciem uprawnień. Wobec osoby z zaburzeniami psychicznymi policjanci nie mogą stosować wszystkich środków przymusu bezpośredniego, dozwolonych w innych sytuacjach.

Zgodnie z ustawą o policji i ustawą o ochronie zdrowia psychicznego jeśli taka osoba “dopuszcza się zamachu przeciwko życiu lub zdrowiu własnemu lub innej osoby” lub gwałtownie niszczy przedmioty, policjant może jedynie:

  • przytrzymać ją,
  • unieruchomić lub izolować
  • i podać leki, jeśli nakaże to lekarz.
Jak Igor Stachowiak

Mec. Adam Ploszka zauważa, że śmierć Tomasza Wróblewskiego przypomina sprawę Igora Stachowiaka. W grudniu 2017 roku TVN ujawnił nagranie, dowodzące, że policjanci razili go paralizatorem w toalecie we wrocławskiej komendzie. W I instancji sąd skazał czterech funkcjonariuszy na kary od dwóch do dwóch i pół roku bezwzględnego więzienia. Nie za doprowadzenie Igora Stachowiaka do śmierci, ale za znęcanie się nad nim i przekroczenie uprawnień.

“Sąd stwierdził, że policjanci mieli powody do wątpliwości co do poczytalności Igora Stachowiaka, dlatego powinni ograniczyć używane środki przymusu bezpośredniego i nie powinni sięgać po paralizator” – mówi OKO.press mec. Ploszka.

Policjanci z Wrocławia także nie wezwali pogotowia. Po czym powinni byli poznać, że zatrzymany może być niepoczytalny?

“Sąd oparł się na zeznaniach świadków, którzy wskazywali na trudności w komunikowaniu się z panem Stachowiakiem i brak reakcji na wydawane mu polecenia. W konkluzji sąd stwierdził, że okoliczności, z powodu których nie można było stosować środków przymusu, były obiektywne” – odpowiada mec. Ploszka.

Ślady na twarzy

Ełcka policja i prokuratura rejonowa w Augustowie, która prowadzi sprawę, powołując się na dobro śledztwa, odmówiły nam odpowiedzi na pytania o środki przymusu bezpośredniego, użyte w trakcie interwencji. Tego, co działo się w ciągu tamtych pięciu minut, możemy jedynie domyślać się na podstawie pozostawionych śladów.

Między innymi około “300 śladów obuwia gumowego na ścianie na wysokości metr, może metr trzydzieści”, które naliczył właściciel hotelu, gdy już go wpuszczono do pokoju.

Oraz „śladów pobicia”, które Diana zauważyła na twarzy Tomasza, gdy policjanci wyprowadzali go z pokoju i schodzili z nim w dół hotelowych schodów.

“Przed wejściem policji nie miał żadnych obrażeń na twarzy. Przy mnie go nie bili” – zapewnia Diana.

Dwa usunięte filmy

Na zewnątrz znów docisnęli go do podłoża, czyli do czerwonej kostki brukowej wyłożonej przed hotelem. Diana wyjęła telefon i nagrała dwa filmy “jak na nim siedzieli, przyciskali do ziemi i stali mu na nogach mimo braku odruchów”.

Na podjazd przed hotelem wjechał drugi patrol, policjanci z drogówki. Według Diany dopiero oni zauważyli, że przyciśnięty do ziemi Tomasz już nie oddycha. Zaczęli reanimację i wezwali pogotowie. Przyjechało po jakichś 15-20 minutach.

Jeden z policjantów z prewencji (z pierwszego patrolu) poprosił wtedy Dianę, by dała mu telefon.

Później w ełckiej prokuraturze kobieta zeznała, że powinny na nim być dwa filmy, które nagrała w trakcie policyjnej interwencji. Prokurator włączyła telefon, żeby je obejrzeć. Już ich tam nie było.

Czy policjant miał w tej sytuacji prawo zażądać telefonu? „Tak, ale tylko jeśli miał powody podejrzewać, że został ukradziony” – mówi OKO.press mec. Ploszka. W takiej sytuacji funkcjonariusz powinien zidentyfikować telefon w policyjnej bazie po numerze IMEI, który można sprawdzić w ustawieniach telefonu. W systemie zostaje wtedy zapisana godzina wyszukiwania.

„Żadne przepisy nie pozwalają jednak policjantowi na usuwanie nagrań. Zwłaszcza takich, które mogą być dowodem w sprawie. Jeśli to zrobił – doszło do przekroczenia uprawnień. Należy oczekiwać, że prokuratura zbada, czy takie nagranie istniało i czy może zostać odzyskane przez biegłego informatyka” – komentuje dla OKO.press mec. Ploszka.

Wynik wstępnie znany

Rano, gdy brat Tomasza wraz z kuzynem pojechał na komendę w Ełku, zostali na miejscu przesłuchani. Policjant powiedział im, że Tomasz był agresywny i nie dało się go uspokoić. Przy okazji zapytał Roberta o PIN do komórki brata, chociaż na przeszukanie telefonu powinien mieć zgodę prokuratora. Robert PIN-u nie znał.

Zgodnie z wytycznymi Prokuratora Krajowego z 2014 roku w tego typu sprawach kluczowe czynności, takie jak przesłuchanie, prokurator powinien przeprowadzać osobiście.

W międzyczasie ełcka prokuratura rejonowa już zdążyła wszcząć śledztwo. Ma ono wyjaśnić, czy policjanci zaniedbali obowiązki lub przekroczyli uprawnienia. 26 sierpnia zostało przeniesione do Prokuratury Rejonowej w Augustowie.

Jeszcze przed przenosinami prokurator z Ełku zdążyła zapewnić rodzinę Tomasza, że “obrażenia powstałe w trakcie interwencji nie przyczyniły się do zgonu”.

Osobne postępowanie dyscyplinarne w sprawie wydarzeń nocy z 13 na 14 sierpnia prowadzi ełcka komenda. Jak nas poinformowała, jej wstępne ustalenia “wskazują na prawidłowość działań podjętych podczas interwencji”.

4 myśli na temat “Łajdactwa PiS granic nie znają”

  1. Reblogged this on Xerofas i skomentował(a):
    „Ekonomista” Kaczyński zagalopował się, ale PiS i tak sięgnie do kieszeni najbardziej przedsiębiorczych Polaków i wpędzi nas w ruinę pokroju Grecji i Wenezueli. Będziemy jeszcze kwiczeć, jak w PRL-u.

Dodaj komentarz